wtorek, 8 października 2013

Michael White „Sztuka morderstwa”

Michael White, Sztuka morderstwa, Rebis, Poznań 2011, 400 s.

Jack Pendragon pracuje w policji od wielu lat, lecz nie widział jeszcze takiego trupa... Otrząsnąwszy się z szoku, dostrzega w scenie morderstwa podobieństwo do dzieła malarza-surrealisty Rene Magritte'a. To oznacza, że zbrodnia jest jeszcze bardziej odrażająca, niż mogło się początkowo wydawać, dokonano jej bowiem z chłodno wykalkulowanym okrucieństwem. Co gorsza morderca nie poprzestaje tylko na jednej ofierze...
W latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku w londyńskiej dzielnicy Whitechapel niezidentyfikowany po dziś dzień sprawca dokonał serii sadystycznych morderstw na miejscowych prostytutkach, w wymyślny sposób okaleczając ich zwłoki.
Choć ofiarami zbrodni popełnianych współcześnie nie są wyłącznie kobiety, łatwo dostrzec groteskową analogię w sposobie myślenia dwóch sprawców, których dzieli szmat czasu. Pendragon nie zamierza jednak pozwolić, by nowy geniusz zła pozostał bezkarny tak jak jego poprzednik sprzed wielu lat.

Dałam White’owi drugą szansę i przekonałam się po raz kolejny, że każdemu może przydarzyć się falstart. „Pierścień Borgiów” był słabizną. „Sztuka morderstwa” to zupełnie inna bajka.
White ponownie snuje dwutorową narrację, ale tym razem idzie mu to składniej, może dlatego że cofa się raptem do wiktoriańskiego Londynu i nigdy niewyjaśnionych, najsłynniejszych zbrodni tamtego czasu. Natomiast w czasach współczesnych grasuje morderca, którego można bez obaw nazwać zboczonym wielbicielem surrealizmu. Tym samym upatrzone przez siebie ofiary nie tylko pozbawia życia, ale również upodobnia je do pewnych dzieł malarskich, podnosząc morderstwo do tytułowej sztuki.
Druga powieść White’a napisana jest spójnie i logicznie. Co prawda osoby mordercy można się domyślić równie szybko jak w „Pierścieniu Borgiów”, jednak samo czytanie daje tyle przyjemności, że jest to doprawdy drobnostka. Bo co innego jest najważniejsze – chora fantazja zabójcy i zastanawianie się nad jego dalszymi pomysłami.  
Plus kolejna propozycja wyjaśnienia zagadki na londyńskich prostytutkach.
Moja ocena: 4.5
Coby nie zepsuć niespodzianek związanych z „dziełami” mordercy, zapodaję tylko dwa pierwsze (jest ich dużo więcej). Patrząc na poniższe obrazy można się zastanowić, jak też zbrodniarz postanowił upodobnić do nich swe ofiary. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz