Katarzyna Enerlich, Studnia bez dnia, Wydawnictwo MG,
Warszawa 2012, 249 s.
Jaką tajemnicę skrywa trzynastowieczna studnia w
rzeźbiarskiej pracowni w Toruniu? Co łączy powtórny pochówek Mikołaja Kopernika
z zadziwiającym odkryciem Marceliny? Czy wszyscy jesteśmy skazani na
nieuchronność i w jaki sposób zmienia ona nasze życie? Co stanie się, gdy
bułhakowska Annuszka rozleje olej… tym razem w naszym życiu? Autorka, przędąc
tę magiczną opowieść, zaprowadzi nas do istniejących miejsc, zapozna z ludźmi,
których pierwowzory istnieją naprawdę. Pozwoli nam spacerować z jej bohaterami
uliczkami Torunia, a podczas tego spaceru napotkamy wiele prawdziwych i
fikcyjnych historii. Martinus Teschner, toruński kupiec, wręczał swoim kochankom
drogocenne pierścienie. Jeden z nich, legendarny i wyjątkowy, bo ozdobionym
rubinem wydobytym z Gór Izerskich, stał się pretekstem do tej opowieści.
„Studnia bez dnia” nie tylko wzruszy, ale i będzie trzymać Czytelnika w
napięciu.
Dużo hałasu o nic. Autorka stworzyła fabułę naiwną, nudnawą
i chwilami dopisywaną „na siłę”., Wyszła z tego powieść, która nie powinna
opuścić szuflady autorki. Pani Enerlich chciała dogodzić wszystkim: fanom
Greya, zatem są „momenty”, czytelnikom stawiającym na literaturę wyższych lotów
– mamy zatem inspirowanie się Bułhakowem, Kafką (papierowo-hipotetyczna
Annuszka w Toruniu, Marcelina K. – bez nazwiska, anonimowa główna bohaterka),
fanom Dana Browna: „przemycanie” ciekawostek, fanom kryminałów: wątki kryminalne.
A gdzieś w tle opisany został Toruń, którego nie sposób
„poczuć”, nie sposób poznać i pokochać. Piękne miasto zostało zepchnięte do
roli bezbarwnego tła dla równie bezbarwnej historii.
Główna bohaterka razi bezmyślnością i naiwnością. Ma też
iście telenowelowe szczęście: po tragicznym prologu, krok po kroku, zawsze
przez przypadek (sic!) zdobywa kolejno: pracę, mieszkanie, nowych przyjaciół.
Jest to równie nieprawdopodobne, jak scenariusze latynoskich oper mydlanych.
Postaci są papierowe, schematyczne i przewidywalne. Fabuła takoż.
Co istotne, najciekawiej czytało się fragmenty, które
autorka dodawała na siłę – retrospekcje mazurskie. Nagle postaci nabierały barw
i autentyczności, a wspomnienia pisane były językiem daleko ładniejszym, niż
wątek toruński.
Równie ciekawym zabiegiem było zamieszczenie zdjęć
przenoszących czytelnika do pracowni rzeźbiarskiej, ukazujących psią i żabią
manufakturę, czy inne obiekty związane z książką. Szkoda tylko, że jakość zdjęć
pozostawiała wiele do życzenia, na kartach książki jawiły się jako mniej lub
bardziej szare plamy. Czarno-białe zdjęcia są piękne, ale amator rzadko kiedy
potrafi poradzić sobie z takim zadaniem.
Summa summarum: „Studnia bez dnia” mnie rozczarowała, ale...
dam autorce jeszcze jedną szansę. Poszukam jej powieści mazurskich, bo wydaje
się, że mury miast nie dla niej, o wiele lepiej czuje klimaty rustykalne.
Moja ocena: 2
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz