czwartek, 24 lipca 2014

Diane Setterfield „Człowiek, którego prześladował czas”

Diane Setterfield, Człowiek, którego prześladował czas, Amber, Warszawa 2014, 335 s.

Jeden uczynek, jeden ułamek czasu może odmierzać czernią kolejne rozdziały twojego życia...
Chłopiec celuje z procy do kruka. Koledzy patrzą z niedowierzaniem, jak ptak spada na ziemię. Tak po raz pierwszy śmierć wkracza w życie dziesięcioletniego Willa Bellmana. Śmierć, która już go nie opuści…
Na kolejnych pogrzebach będzie się pojawiać tajemniczy człowiek w czerni. Aż wreszcie zawrze z nim przerażający pakt…
„Człowiek, którego prześladował czas” to pełna zadumy nad ludzkim losem, metaforyczna opowieść o czasie i pamięci. Hołd dla Edgara Allana Poego, nawiązanie do jednego z najsławniejszych utworów w historii poezji. I refleksja nad konsekwencjami naszych czynów. Wyborów, których człowiek dokonuje niejednokrotnie w konflikcie z siłami dla niego niezrozumiałymi. A kiedy zrozumienie przychodzi, jest już za późno. Bo „cień kruka trwa na straży” ludzkiej duszy…

W przypadku „Człowieka, którego prześladował czas” trudno nie mówić o „syndromie drugiej książki”. Po spektakularnym debiucie Setterfield zamilkła na siedem lat. Jest to sytuacja niemalże identyczna, jak w przypadku Donny Tartt, która po wydaniu „Tajemnej historii” dziesięć lat przygotowywała powieść numer dwa, aż w 2002 roku wyszedł „Mały przyjaciel” – utwór nieudany i niedorastający debiutowi do pięt. Setterfield pisała „Człowieka...” krócej, ale prawda jest taka, że to książka niezbyt udana, dziwaczna, odmienna w stylu od debiutanckiej „Trzynastej opowieści” i powstała chyba tylko po to, aby autorka mogła udowodnić sobie, że nadal umie pisać.
Prawie każdy jest w stanie stworzyć jedną niesamowitą opowieść w życiu. Szczęśliwcy umieją ubrać ją w odpowiednie słowa i puścić w świat. Potem jednak nadchodzi pustka i w bólach rodzi się kolejny utwór, który najczęściej rozczarowuje. Odnośnie „Człowieka...” rozczarowanie zaczyna się już od polskiego tytułu, wymyślonego prawdopodobnie na potrzeby marketingu, acz nijak nie przystającego do treści. Tytuł oryginału, „Bellman & Black” jest prostszy i lepszy (i wyjaśniony). Nie zmienia to jednak faktu, że Setterfield stworzyła opowieść o niczym, chociaż niemalże z każdej strony wylewają się fakty i informacje, poczynając od tego, jak zbudować idealną procę o idealnej celności, poprzez budowę dziewiętnastowiecznej fabryki produkującej sukno z jej wszelkimi warsztatami, tkalniami i farbiarniami, sposobami farbowania płótna, suszenia go i strzyżenia, aż na funkcjonowaniu domu towarowego z akcesoriami żałobnymi kończąc, gdzie Setterfield rozpisuje się o wszystkim od trumien począwszy a na hiszpańskich rękawiczkach skończywszy. Dziewiętnastowieczne realia przeplatają się z alegoryczną historią, której początkiem była śmierć kruka zabitego przez dziesięciolatka. Chociaż młody Bellman szybko zapomniał o tym czynie, pozostał on w jego podświadomości i na każdym pogrzebie widzi tajemniczego mężczyznę w czerni. Pogrzebów jest w życiu Bellmana wyjątkowo dużo. W czasach szalejącej zarazy wydaje mu się, że wreszcie poznaje dżentelmena w czerni i zawiera z nim układ. Jest to napisane tak mgliście, że czytelnik sam nie wie, ile w tym prawdy, a ile urojeń bohatera; ile jest zabitego w dzieciństwie ptaka w zjawie mogącej uratować najstarszą córkę Bellmana. Setterfield sama nie jest pewna, czy „Człowiek, którego prześladował czas” ma być opowieścią o rzutkim fabrykancie, czy też opowieścią o spotkaniach ze śmiercią, czy może o obłędzie i samotności. Powieść się rozłazi w chwilach, kiedy powinna zaskakiwać, pozostawia niedosyt i rozczarowanie.
Może i miała być to powieść-hołd złożona „Krukowi” Poe ‘go, ale mnie nie przekonała. Nie zachęciła nawet, bym sięgnęła po wiersz Amerykanina i sprawdziła, jak narodziła się inspiracja (inna kwestia, że mnogość przekładów ukazała po raz kolejny trudność w przekładzie poezji).
Nic się nie stanie, jeśli powieść zniknie w mrokach zapomnienia.
Moja ocena: 2.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz