Wilkie Collins, Kobieta w bieli, Czytelnik, Warszawa 1988, 640
s.
„Kobieta w bieli” powieść
epistolarna napisana przez Wilkie Collinsa w 1859 roku, wydana w odcinkach w
latach 1859–1860 i po raz pierwszy opublikowana w formie książki w 1860 roku.
Uważana jest za jedną z pierwszych powieści kryminalnych i powszechnie
traktowana jako jedna z pierwszych (i najpiękniejszych) z gatunku powieści
sensacyjnej.
Historia tam opisana uważana jest za wczesny przykład fikcji
detektywistycznej z bohaterem, Walterem Hartrightem, stosującym wiele technik
śledczych późniejszych prywatnych detektywów. Użycie wielowątkowych relacji
wynika z prawniczego wykształcenia Collinsa, i jak sam wskazuje w swoim
Wstępie: „historia tu przedstawiona będzie opowiedziana przez więcej niż jedno
pióro, jak historia przestępstwa przeciw prawu jest opowiedziana w Sądzie przez
więcej niż jednego świadka”.
Chociaż to ojciec powieści detektywistycznej, Wilkie Collins
wydaje się obecnie autorem raczej zapomnianym. Szkoda, bo najbardziej znana
jego powieść „Kobieta w bieli” to przykład dobrej literatury klasycznej z
elementami romansu i sensacji.
Młody nauczyciel rysunku, Walter Hartright, zostaje
zatrudniony w Limmeridge House, aby kształcić w sztuce malarskiej młodą Laurę
Fairlie. W noc przed wyjazdem do majątku pomaga tajemniczej kobiecie w bieli. Zagadkę
jej tożsamości stara się wyjaśnić wraz z przyrodnią siostrą Laury – Marianną
Halcombe, dziewczyną o silnej osobowości, wielkiej odwadze i nieładnej twarzy.
Walter oczywiście zakochuje się nieszczęśliwie w pięknej Laurze.
Hartright jest niepoprawnym romantykiem. Wraz z rozkwitającą
miłością, styl jego opowieści coraz bardziej zaczyna przypominać wzdychania i
rozpacz młodego Wertera. Przeładowane zdania, egzaltacja i poczucie
beznadziejności sytuacji sprawiają, że dość trudno odnaleźć w pierwszych
kilkudziesięciu stronach coś więcej ponad romantyczną miłość. Nawet dochodzenie,
kim była tajemnicza kobieta w bieli, odbywa się jakby przy okazji, pomiędzy
westchnieniami Hartrighta do panny, która jest zaręczona z innym. Mężczyzna
decyduje się skrócić pobyt w Limmeridge House, a nie mogąc zapomnieć o
subtelnej, wiotkiej i pełnej cnót wszelakich Laurze, decyduje się na
niebezpieczną wyprawę.
Tymczasem Laura, pomna obietnicy złożonej ojcu na łożu
śmierci, postanawia dotrzymać słowa i wyjść za sir Glyde’a, pomimo pewnych
znaków ostrzegawczych sugerujących, że arystokrata nie jest człowiekiem tak
nieskazitelnym za jakiego się podaje. Tak kończy się pierwsza, bardziej
romansowa część powieści.
Ponownie spotykamy Laurę i Mariannę w pół roku później. Na
scenę wraz z mężem Laury wkracza niezwykła, hipnotyzująca postać: hrabia Fosco
(jego żoną jest ciotka Laury), którego obie młode damy szczerze nie cierpią.
Towarzystwo mieszka w Blackwater Park, posiadłości Glyde’a, gdzie pozorna
sielanka nowożeńców pęka niczym bańka mydlana. Opowieść staje się coraz mniej
romantyczna, a coraz więcej w niej ludzkich słabości, podłości, nielojalności i
podstępu. Laurę coraz sprawniej osacza mąż i jego przyjaciel i chociaż Marianna
wykazuje wiele hartu ducha, zaledwie półroczne małżeństwo kończy się
katastrofą.
Wówczas na karty powieści powraca Hartright, zmieniony
przeżyciami w Nowym Świecie, już nie werterowski romantyk, ale człowiek
pragnący poznać prawdę i tajemnice narosłe wokół męża ukochanej kobiety. Nie
mogąc wejść na drogę prawną, sam zaczyna tropić przeszłość Glyde’a. Jak
sugeruje jego nazwisko, Walter jest człowiekiem o prawym sercu i nie ma zamiaru
się poddać. Potrafi ignorować gburowaty egoizm wuja Laury, jego zapatrzenie w
siebie i swoje tak zwane zbiory, potrafi zjednać sobie ludzi, aby mu pomogli,
potrafi też wykazać dość sprytu, aby umknąć śledzącym go zbójom. Śledzi,
dedukuje, wypytuje i składa w całość łamigłówkę, z jaką mu się przyszło
zmierzyć.
Niewątpliwie jedną z najlepiej zarysowanych postaci jest
Marianna Halcombe. Ta dziewczyna nie boi się ryzykować w imię przyjaźni i ponad
wszystko pragnie ochraniać delikatną Laurę. Chociaż jest tylko ubogą krewną,
tak często spotykaną w wiktoriańskiej Anglii, ma w sobie dumę i upór, których
mogłyby jej pozazdrościć prawowite dziedziczki tytułu. Więcej w niej życia i
emocji niż w przyrodniej siostrze, niestety urody, co mankamentem w dobie
klasycyzmu było nie do naprawienia.
Hrabia Fosco, mający nazwisko równie czarne, jak jego
przeszłość i dusza to spiritus movens
wszelkich działań, postać równie inteligentna, jak zła. Niewyobrażalnie gruby,
amator słodkości lubujący się w tresowaniu białych myszek skrywa tajemnice o
wiele bardziej krwawe niż sir Glyde, niestety dowiadujemy się o nich stanowczo
zbyt mało. Szmat czasu spędzony poza rodzinną Italią i uwielbienie, którym
obdarzyła Foscę kobieta niegdyś pusta i egoistyczna sugerują, że mężczyzna ten
wiódł życie tak barwne, jak nieuczciwe i że pojęcie honoru pojmował w sobie
tylko znany sposób.
W ogóle jeśli chodzi o sekrety, są one skrojone na miarę
epoki, w której powieść powstała i ludziom współczesnym wydają się
niewspółmierne do wysiłku wkładanego przez zainteresowanych w to, aby na zawsze
pozostały sekretami. Szkoda też, że główna bohaterka nie zabrała głosu i nie
zdała żadnej relacji. Laura Fairlie pozostaje śliczną, uduchowioną istotą,
niemalże marzeniem sennym, która wydaje się tłem dla innych postaci. Jej prawy
charakter i złote serce to wszystko, co ma do zaoferowania. Stanowczo zbyt mało
poświęca uwagi autor również kobiecie w bieli, która pojawia się zaledwie
kilkakrotnie, a jej słowa każą powątpiewać w jej zdrowie psychiczne.
Niewątpliwie jednak czyta się „Kobietę w bieli” z
przyjemnością. Postaci wykreowane przez Collinsa są nietuzinkowe i zgrabnie
zarysowane. Odnosi się to zarówno do bohaterów pierwszo-, jak i drugo- czy
trzecioplanowych. Każdy ma coś do powiedzenia, nie jest chodzącym schematem
(może poza dwiema pannami, gdzie Laura miała przypominać anioła, a kobieta w
bieli – raczej zjawę niż osobę rzeczywistą). Każdy przybliża epokę królowej
Wiktorii, mentalność tamtych czasów, styl życia i zachowania. Jest „Kobieta w
bieli” przede wszystkim książką napisaną ku rozrywce i jako taka, godna jest
polecenia.
Moja ocena: 4.5
Czytałam tą książkę i mam podobne odczucia do twoich. Z powieści Collinsa bardziej podobał mi się jednak "Kamień Księżycowy":-)
OdpowiedzUsuń