poniedziałek, 31 października 2011

Jean Cocteau „Opium”

Cocteau Jean; Opium;
Alkohol wywołuje stany szaleństwa. Opium prowokuje przypływy mądrości.

Cocteau Jean; Opium;
Błąd sukcesu szatana u intelektualistów. Bóg i prostaczkowie. Otóż bez szatana Bóg nigdy nie zyskałby sobie szerokiego ogółu.

Cocteau Jean; Opium;
Diabeł pod pewnym względem ujawnia słabe strony Boga. Bez diabła, Bóg byłby nieludzki.

Cocteau Jean; Opium;
Genialne dzieła wymagają genialnej publiczności.

Cocteau Jean; Opium;
Hedonista nie próbuje tworzyć arcydzieł, on sam stara się zostać jednym z nich, tym najmniej znacznym, najbardziej egoistycznym.

Cocteau Jean; Opium;
Jedyną trwałą rzeczą jest estetyka klęski. Kto nie rozumie klęski, tego czeka zguba.

Cocteau Jean; Opium;
Społeczeństwo określa deprawację jako geniusz zmysłów i potępia ją, ponieważ zmysły bywają sądzone przez sądy przysięgłych. Geniusz osądzony trafia do czegoś w rodzaju gabinetu osobliwości. Społeczeństwo pozwala mu żyć. Nie traktuje go poważnie.

Cocteau Jean; Opium;
To nie ja ulegam nałogowi. To moje ciało.

Cocteau Jean; Opium;
Wszystko, czemu nie dano wiary, jest tylko zwykłą ozdobą.

Cocteau Jean; Opium;
Życie – to poziome spadanie.

Louis Ferdinand Céline „Podróż do kresu nocy”

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Ból wystawia się na pokaz, gdy tymczasem rozkosz i naturalna potrzeba mają swe wstydliwości.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Być może człowiek najczęściej potrzebuje strachu, chcąc dać sobie radę w życiu. Co do mnie, nigdy nie pragnąłem od tego dnia, innej broni, innej cnoty.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Cała młodość poszła już umierać na końcu świata w ciszy prawdy. I dokąd iść poza siebie, pytam was, gdy się już nie ma w sobie dostatecznej dozy szaleństwa? To jest doprawdy agonia, której nie masz końca. Prawdą tego świata jest śmierć. Trzeba wybierać, umrzeć albo kłamać.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Człowiek boi się zawsze więcej niż się należy.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Człowiek dochodzi do tego, że raduje się byle czym, tą odrobiną, jaką życie raczy łaskawie zostawić nam na pociechę.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Człowiek nigdy nie jest do końca niezadowolony, gdy jakiś dorosły odwali kitę, zawszeć to jedno bydlę mniej na świecie, mówi sobie, gdy tymczasem z dzieckiem to nie takie pewne. Jest przyszłość.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Człowiek szybko staje się stary i to w sposób, na który nie ma lekarstwa. Poznać to można, gdy zaczyna się mimowolnie lubić swoje nieszczęścia. Ta natura jest silniejsza od nas i tyle. Próbuje w nas jednej roli i już nie można z niej wyleźć.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Dla biednego istnieją w tym świecie tylko dwa wielkie rodzaje zdychania, albo przez absolutną obojętność bliźnich w czasie pokoju, albo przez ich morderczą żądzę, gdy nadejdzie wojna.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Filozofowanie jest tylko jedną z postaci strachu i prowadzi jedynie do tchórzliwych pozorów.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Gdy nienawiść ludzka nie grozi żadnym ryzykiem, ich głupota szybko da się przekonać, motywy same przychodzą.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Im dłużej siedzicie w jakimś miejscu, tym bardziej rzeczy i ludzie obnażają się, psują i zaczynają cuchnąć, całkiem umyślnie dla was.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Jesteśmy z natury, tak płytcy, że naprawdę tylko rozrywki mogą nas uchronić przed umieraniem.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Ludzie pchają przed siebie życie, i w dzień i w nocy. Życie zasłania ludziom wszystko. We własnym zgiełku nic nie słyszą. Plują na to. A im większe jest miasto, im wyższe, tym bardziej plują. Ja wam to mówię. Próbowałem. Nie warto.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Ludzie upierają się przy swoich podłych wspomnieniach, przy wszystkich swoich niedolach i nie można ich z tego wydobyć. To im zajmuje duszę. Mszczą się na niesprawiedliwości swej teraźniejszości, robiąc sobie przyszłość z gnoju. W istocie są tchórzami, i nie może być inaczej. Taka ich natura.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Miłość to jest ona, nędza, i nic poza tym, znowu ona, zawsze ona, co przychodzi kłamać naszymi ustami, gnój, nic więcej. Wszędzie jest to bydle, nie trzeba budzić swej nędzy, nawet udawanej. Nie ma dla niej udawania.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Może tego właśnie szuka się w życiu, tylko tego, największego zmartwienia, jakie może istnieć, żeby stać się sobą, zanim się umrze.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Nabierałem sił, sił do pójścia jeszcze dalej, dziwnych jakichś sił, i że następnym razem będę mógł zejść jeszcze niżej, słuchać innych skarg, których dotąd jeszcze nie słyszałem lub które mi było przedtem pojąć, gdyż można pomyśleć, że na końcu jakiejś skargi są zawsze inne, których się jeszcze nie słyszało i nie pojęło.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Największą klęską człowieka jest zapomnieć, a zwłaszcza to, od czego się zdychało, nie pojmując nigdy, do jakiego stopnia ludzie są szuje.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Nędza to tytanka. Ona do wytarcia brudów świata używa twojej twarzy jak ścierki. Zawsze coś na niej pozostaje.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Nie ma próżności inteligentnej. To jest instynkt. Nie ma też człowieka, który nie byłby przede wszystkim próżny.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Nie można się odnaleźć, póki się jest w życiu. Jest za wiele barw, które rozpraszają uwagę, i zbyt wiele ludzi kręcących się dokoła. Odnaleźć się można tylko w ciszy, gdy jest za późno, jak zmarli.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Nie trzeba być nigdy wybrednym co do środka uchronienia się przed wypruciem flaków, ani też tracić czas na szukanie powodów prześladowania, którego jest się przedmiotem. Mędrcom wystarczy uciec przed nim.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Nie zdarzy mi się już nigdy sypiać całkowicie. Odwykłem jakoś od tej ufności, jaką trzeba mieć, istotnie ogromnej, żeby zupełnie zasnąć wśród ludzi.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
On też doszedł do kresu. Nie można było mu już nic więcej powiedzieć. Jest taka chwila, kiedy człowiek jest zupełnie sam, gdy doszedł do kresu wszystkiego, co mogło go spotkać. To jest kres świata. Nawet samo strapienie, wasze strapienie, nie daje wam żadnej odpowiedzi i trzeba się wówczas cofnąć, do ludzi, byle jakich. W takich momentach człowiek nie jest wybredny, gdyż nawet żeby płakać, trzeba zawrócić tam, gdzie wszystko się na nowo zaczyna, trzeba powrócić z ludźmi.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Piękno to jest jak alkohol czy komfort, człowiek się przyzwyczaja, nie zwraca na to uwagi.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Prawda jest niejadalna.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Prawdziwy uczony potrzebuje przeciętnie 20 lat dla dokonania wielkiego odkrycia, polegającego na przekonaniu siebie, że szaleństwo jednych bynajmniej nie daje szczęścia drugim i że na tym padole każdy czuje się niezdrów wskutek bzika sąsiada.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Rodzina jest stworzona do wszystkiego z wyjątkiem zwracania na nią uwagi. Siłą ojca, jego szczęściem, jest przede wszystkim całować swą rodzinę, nigdy na nią nie zwracając uwagi, to jest jego poezja.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Spał jak wszyscy. Miał zupełnie pospolity wygląd. A przecież nie byłoby głupie, żeby istniało coś, po czym można by odróżnić dobrych od złych.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Stworzenia, kraje, rzeczy kończą się zapachem. Wszystkie przygody wchodzą przez nos.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Trzeba wierzyć Claude Lorraine'owi, pierwszy plan obrazu jest zawsze odpychający i sztuka wymaga, żeby to co najciekawsze w dziele umieszczać w oddalach, w nieuchwytnym, tam gdzie chroni się kłamstwo, to marzenie złapane na gorącym uczynku i jedyna rzecz przez ludzi umiłowana.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Trzeba zdecydować się na poznawanie siebie co dzień trochę lepiej, z chwilą kiedy brak nam odwagi na skończenie raz na zawsze z własnym mazgajstwem.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
W wielkim, rozlazłym opuszczeniu, jakie otacza miasto, tam gdzie kłamstwo jego przepychu zaczyna sączyć ropę i kończy się zgnilizną, miasto pokazuje, temu kto chce to widzieć, swój ogromny zad ze skrzyń na śmieci. Są fabryki, których się unika spacerując, cuchnące wszelkimi wyziewami, czasem niemal niewiarygodnymi, gdzie powietrze dokoła nie chce już więcej śmierdzieć. Opodal istnieją bałagany zabawy ludowej, między dwoma wysokimi nierównymi kominami, drewniane konie karuzel są za drogie dla tych, co ich pragną, nieraz całymi tygodniami, dla rachitycznych smarkaczy, z palcami w nosie, przyciąganych, odpychanych i zatrzymywanych jednocześnie, przez opuszczenie, biedę i muzykę.
We wszystkim widać wysiłki, żeby oddalić z tych miejsc prawdę, która bez ustanku powraca płakać nad wszystkimi; można się wysilać, można pić i do tego czerwone wino, gęste jak atrament, nie da rady: niebo pozostaje tam tym czym jest, szczelnie zamknięte od góry, dla dymów przedmieścia, niby wielka kałuża.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
W życiu nie idzie się w górę, schodzi się.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Wielką męką życia jest może w gruncie rzeczy tylko ten olbrzymi trud, jaki człowiek sobie zadaje, żeby przez 20, 40 i więcej lat być rozumnym, żeby nie być po prostu głęboko samym sobą, to jest nieprzyzwoitym, okrutnym, niedorzecznym. Koszmarny obowiązek realizowania idei nadczłowieka, od rana do nocy przez kulawego podczłowieka, którym w istocie jesteśmy.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Zaufać ludziom to dać się trochę zabić.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Zdradzić, jak to się mówi, łatwo powiedzieć. Trzeba jeszcze znaleźć okazję. Zdradzić to tak jakby otworzyć okno w więzieniu. Wszyscy mają ochotę ale rzadko kiedy można.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Życie ludzi bez forsy jest niczym innym jak tylko długa odmową w długim szaleństwie i naprawdę dobrze zna się jedynie to, wyzwala się też również tylko do tego, co się posiada.

Céline Louis Ferdinand; Podróż do kresu nocy;
Żyć zupełnie na trzeźwo, cóż za katorga! Życie jest jak klasa w szkole, gdzie nuda to cerber, on tam ciągle śledzi was z daleka, trzeba udawać za wszelką cenę, że się jest zajętym czymś pasjonującym, inaczej przyjdzie i zeżre wasz mózg. Dzień, który jest tylko zwykłym dniem o 24 godzinach, jest nie do ścierpienia. Dzień to powinna być jedynie długa prawie nieznośna rozkosz, długi coitus, dobrowolny lub przymusowy.

William S. Burroughs „Nagi lunch”, „Naked Lunch”

Burroughs William S.; Nagi lunch;
… kraty… oto one… to właśnie to… same linie proste... nic poza... ślepa uliczka... i ślepa uliczka w każdej twarzy.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
… samotność jęczy nad kontynentem jak syreny przeciwmgielne nad nieruchomą, gładką rzeką podczas przypływu…

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Chuligańscy fanatycy rock and rolla szturmują ulice wielkich miast. Wpadają do Luwru i oblewają kwasem twarz Mony Lizy. Otwierają ogrody zoologiczne, domy wariatów, więzienia, przebijają młotami pneumatycznymi rury wodociągowe, rąbią podłogi w toaletach samolotów pasażerskich, strzelają do latarni morskich, podpiłowują liny wind, aż zostaje tylko cienki drucik, zamieniają wodociągi z kanalizacją, wrzucają do basenów rekiny, płaszczki, węgorze elektryczne i candiru (candiru to niewielka rybka o grubości sześciu milimetrów i długości pięciu centymetrów, zamieszkująca niektóre rzeki w Amazonii; wbija się ona w penis, odbytnicę albo babską cipę faute de mieux i więźnie tam dzięki kolczastym skrzelom, choć nie wiadomo, w jakim celu, bo nikt jeszcze się nie odważył zbadać cyklu życiowego candiru in situ), w marynarskich strojach zatapiają „Queen Mary” w Zatoce Nowojorskiej, porywają samoloty i autokary, wpadają w białych kitlach do szpitali z piłami, toporami i skalpelami metrowej długości, odłączają chorym respiratory i naśladują ich duszenie się, tarzając się po podłodze z oczami w słup, robią zastrzyki pompkami od rowerów, odłączają sztuczne nerki, przepiłowują kobietę na pół ogromną piłą, wpędzają do gmachu giełdy ogromne stado świń, srają na podłogę ONZ i podcierają się traktatami, paktami, sojuszami.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Im częściej coś się zdarza, tym jest cudowniejsze.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Jeśli Bóg stworzył coś dobrego, zatrzymał to dla siebie.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Jeśli nauczysz się czekać spokojnie na odpowiedź, twój umysł sam odpowie na większość pytań. Zachowujesz się jak komputer: wprowadzasz pytanie, siedzisz i czekasz...

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Jeśli odebrać narkomanowi ukrytemu możliwość ładowania baterii, dostaje on tak gwałtownych drgawek, że ciało odpada mu od kości i umiera jako szkielet usiłujący popędzić prosto na najbliższy cmentarz.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Każdy gatunek ma swojego wirusa: zdegenerowany obraz samego siebie. Roztrzaskany obraz człowieka przesuwa się komórka po komórce... Nędza, nienawiść, wojna, skorumpowana policja, biurokracja, szaleństwo – to wszystko symptomy działania ludzkiego wirusa.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Kokaina to elektryczność przepuszczona przez mózg, potrzeba bez ciała i bez uczuć.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Mówiąc można zdobyć więcej informacji o drugiej osobie niż słuchając.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Obaj chłopcy mają kwiaty za uszami i identyczny wyraz twarzy, senny a zarazem okrutny, niewinny i zepsuty.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Pedale, Kapusiu, Irlandczyku, Żeglarzu – strzeżcie się… Popatrzcie wzdłuż tej drogi, nim nią pójdziecie... Żeglarz i Irlandczyk powiesili się w katakumbach... Kapuś zmarł z przedawkowania, a Pedał zwariował.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Policyjna kula w zaułku… Połamane skrzydła Ikara, krzyki płonącego chłopca wdychane przez starego ćpuna… oczy puste jak ogromna równina (szelest sępich skrzydeł w suchym powietrzu).

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Schizofrenik może ignorować głód i zagłodzić się na śmierć, jak się go nie karmi.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Szukał żył w roztapiającym się ciele. Klepsydra przesypuje do nerek ostatnie czarne ziarenka.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Władza nie służy nigdy żadnym celom praktycznym. Jest narkotykiem, jak morfina. Im więcej jej się ma, tym więcej jej się potrzebuje.

Burroughs William S.; Nagi lunch;
Życie to szkoła gdzie każdy uczeń uczy się innej lekcji.

* * *

Burroughs William S.; Naked Lunch;
... bars... there they are... this is it... all lines cut... nothing beyond... Dead End... and Dead End in every face.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
... loneliness moans across the continent like fog hours over still, oily water of tidal rivers...

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Rock and Roll adolescent hoodlums storm the streets of all nations. They rush into the Louvre and throw acid in the Mona Lisa's face. They open zoos, insane asylums, prisons, burst water mains with air hammers, chop the floor out of passenger plane lavatories, shoot out lighthouses, file elevator cables to one thin wire, turn sewers into the water supply, throw sharks and sting rays, electric eels and candiru into swimming pools (the candiru is a small eel-like fish or worm about one-quarter inch through and two inches long patronizing certain rivers of ill repute in the Greater Amazon Basin, will dart up your prick or your asshole or a woman's cunt faute de mieux, and hold himself there by sharp spines with precisely what motives is not known since no one has stepped forward to observe the candiru's life-cycle in situ), in nautical costumes ram the Queen Mary full speed into New York Harbor, play chicken with passenger planes and busses, rush into hospitals in white coats carrying saws and axes and scalpels three feet long; throw paralytics out of iron lungs (mimic their suffocations flopping about on the floor and rolling their eyes up), administer injections with bicycle pumps, disconnect artificial kidneys, saw a woman in half with a two-man surgical saw, they drive herds of squealing pigs into the Curb, they shit on the floor of the United Nations and wipe their ass with treaties, pacts, alliances.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
The oftener a thing happens, the more uniquely wonderful is.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
If God made anything better, he kept it for himself.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Your mind will answer most questions if you learn to relax and wait for the answer. Like one of the thinking machines, you feed in your question, sit back and wait.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
If his charge connection is cut off cold, the Oblique Addict falls into such violent electric convulsions that his bones shake loose, and he dies with the skeleton straining to climb out of his unendurable flesh and run in a straight line to the nearest cemetery.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Every species has a Master Virus: Deteriorated Image of that species. The broken image of Man moves in minute by minute and cell by cell… Poverty, hatred, war, police-criminals, bureaucracy, insanity, all symptoms of the Human Virus.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
C is electricity through the brain, and the C yen is of the brain alone, a need without body and without feeling.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
You can find out more about someone by talking than by listening.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Both boys wear a flower behind the ear and identical expressions, dreamy and brutal, depraved and innocent.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Fag, Beagle, Irish, Sailor – old time junkies and lush-workers of my acquaintance… The old 103rd street klatch… Sailor and Irish hanged themselves in the Tombs…, The Beagle is dead of an overdose and the Fad went wrong.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Police bullet in the alley… Broken wings of Icarus, screams of a burning boy inhaled by the old junky… eyes empty as a vaist plain… (vulture wings husk in the dry air).

Burroughs William S.; Naked Lunch;
A schizophrenic can ignore hunger and starve to death if he isn’t fed.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Looking for veins in the thawing flesh. Hour-Glass of junk spills its last black grains into the kidneys…

Burroughs William S.; Naked Lunch;
You see, control never be a means to any practical end. It can never be a means to anything but more control… Like punk.

Burroughs William S.; Naked Lunch;
Life is a school where every pupil must learn a different lesson.

William S. Burroughs „Cień szansy”

Burroughs William S.; Cień szansy;
Miłość do wroga jest ideologią nieludzką, sytuującą swoich praktyków wysoko ponad – albo dużo poniżej – poziomu człowieczeństwa.

Burroughs William S.; Cień szansy;
Różnica między wierzącymi i niewierzącymi jest wąska jak ostrze noża, po której obu stronach otwierają się otchłanie nieustępliwej ciemnoty. Nikt nie jest tak ślepy jak ten, który nie chce patrzeć.

Roman Bratny „Kolumbowie - rocznik 20”

Bratny Roman; Kolumbowie – rocznik 20;
Od siły miłości zależy tylko siła późniejszego nieszczęścia.

Bratny Roman; Kolumbowie - rocznik 20;
... i człowiek musi być sam, żeby móc żyć, gdy inni umierają, sam, albo z takimi trupami jak my...

Bratny Roman; Kolumbowie - rocznik 20;
Życie rzadko kiedy się opłaca. No, może wówczas, kiedy bierze się z niego wszystko, co było można a odrzuca wszystko co trzeba...

Albert Camus „Notatniki 1935-1959”

Camus Albert; Notatniki 1935-1959 (do „Mitu Syzyfa”);
Jeśli prawda jest, że absurd się dokonał (odsłonił raczej), jest też prawdą, że żadne doświadczenie nie ma wartości samo w sobie i że wszystkie gesty są w takim samym stopniu pouczające. Wola jest niczym. Akceptacja wszystkim. Pod warunkiem, że w doświadczeniu najbardziej prostym czy najbardziej rozdzierającym, człowiek jest zawsze „obecny” – i znosi je – nie składając broni, rozporządzając całą swoją przenikliwością.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
"Człowiek uwolniony od grzechu nie potrafiłby żyć; żyłby całkowicie pozbawiony świętości." – Nieśmiertelność jest ideą jutra.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
"Żyć i umrzeć przed lustrem" – mówi Baudelaire. Nie dość zwraca się uwagi na to – "i umrzeć". Żyć – do tego wszyscy są gotowi. Ale stać się panem swojej śmierci – oto cała trudność.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
”Wichrowe Wzgórza”, jedna z najpiękniejszych powieści o miłości, ponieważ kończy się klęska i buntem – to znaczy śmiercią bez nadziei. Główną postacią jest diabeł. Taką miłość może podtrzymywać tylko klęska ostateczna, która jest śmierć. I trwać dalej – tylko w piekle.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Błąkaliśmy się po mieście nie mogąc nic przełknąć, żyjąc kawą i lodem, nie śpiąc, nie wiedząc kiedy zaczynają się i kończą dnie i noce. Poranek zastawał nas na plaży w Lido, w ciepłej, kleistej wodzie, albo w gondoli na zagubionych kanałach, gdy niebo stawało się różowo-szare nad turkusowymi nagle dachami. Miasto było wtedy puste, ale żar wciąż jednaki, nie słabnął ani o poranku, ani o wieczorze, wciąż palący i wilgotny, Wenecja wciąż w nim zamknięta, a my bez nadziei, że kiedykolwiek się z tego wydostaniemy, staraliśmy się tylko odetchnąć raz, i jeszcze raz, trwać w tym czasie dziwnym, bez pauz i wytchnienia, z nerwami napiętymi od kawy i bezsenności, wydarci z życia. Istoty wyrzucone poza czas, których nikt ani nic na świecie nie chce, i tylko to szaleństwo ciągłe, dzikie, niezmienne, i ten pożar pochłaniający Wenecję niestrudzenie, godzina po godzinie; i czekaliśmy tylko chwili gdy miasto, jeszcze tak niedawno olśniewające barwami i urodą, obróci się w popiół, którego nie rozwieje nawet wiatr, wciąż nieobecny. Czekaliśmy, uczepieni siebie nawzajem, wciąż razem, płonąc na tym płonącym stosie piękna w czymś na kształt nieustającej i dziwacznej radości.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Bunt. Absurd zakłada brak wyboru. Żyć to wybierać. Wybierać to zabijać. Zabójstwo: to co można absurdowi zarzucić.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Bunt. Początek: „Jedynym problemem moralnym prawdziwie poważnym jest zabójstwo. Reszta przychodzi potem. Ale wiedzieć czy mogę zabić drugiego lub zgodzić się by został zabity, wiedzieć, że nie wiem nic, zanim się nie dowiem, czy potrafię zadać śmierć, tego trzeba się nauczyć.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Bunt.
W końcu wybrałem wolność. Bo jeśli nawet nie spełnia się sprawiedliwość, wolność oznacza możliwość protestu wobec niesprawiedliwości i ratuje porozumienie. Sprawiedliwość w milczącym świecie, sprawiedliwość niemych przekreśla współwinę, neguje bunt i przywraca zgodę, ale tym razem w najpodlejszej formie. Tu widać przewagę, którą po woli uzyskuje wartość wolności. Ale trudność polega na niezapominaniu nigdy, że jednocześnie ma ona żądać sprawiedliwości. Co założywszy, sprawiedliwość jest także, choć bardzo inną, w umieszczeniu jednej stałej wartości w historii ludzi, którzy umarli tylko dla wolności. Wolność to możliwość obrony tego, co mi obce, nawet w ustroju i świecie, który uznaję. To możliwość przyznania racji przeciwnikowi.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Ceną podróży jest strach.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Choroba jest krzyżem, ale może być kaftanem bezpieczeństwa. Ideałem jednak byłoby zabrać jej siłę i odrzucić jej słabości. Niech będzie schronieniem, cierpieniami i wyrzeczeniami – płaćmy.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Dlaczego jestem artystą, a nie – filozofem? Bo myślę według słów, a nie – według idei.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Ducha buntu można odnaleźć w dokonaniu historycznym. Ale trzeba wówczas całego napięcia uczuciowego do jakiego zdolny jest Malraux, by oprzeć się chęci przeprowadzenia dowodu. Prościej jest widzieć bunt w jego esencji i losie. W tym rozumieniu dzieło sztuki, które pokazałoby podbój szczęścia byłoby dziełem rewolucyjnym.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Gdybyśmy kochali dosyć tych, których kochamy, nie pozwolilibyśmy im umrzeć.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Istotą szlachetności (prawdziwej serca) jest pogarda, odwaga i głęboka obojętność.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Jedyna wolność możliwa jest wolnością wobec śmierci. Człowiekiem prawdziwie wolnym jest ten, który przyjmując śmierć jako taką, przyjmuje jednocześnie konsekwencje – to znaczy upadek wszystkich tradycyjnych wolności. "Wszystko jest dozwolone." – Iwana Karamazowa to jedyny wyraz wolności koherentnej.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Jeśli istnieje dusza to błędem jest wierzyć, że została nam dana gotowa. Stwarzamy ją tu, przez całe życie. Życie to nic innego jak długi, torturujący poród. Kiedy dusza jest już gotowa, stworzona przez nas i ból, przychodzi śmierć.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Kara śmierci. Zabija się przestępcę, ponieważ zbrodnia wyczerpuje w człowieku całą jego zdolność życia. Wszystko przeżył, skoro zabił. Może umrzeć. Zabójstwo wysysa.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Kiryłłow miał rację. Popełnić samobójstwo to dać dowód wolności. I problem wolności znajduje proste rozwiązanie. Ludzie łudzą się, że są wolni. Skazani na śmierć nie mają tego złudzenia. Cały problem jest w jego realności.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Kleist, który dwukrotnie palił swoje rękopisy. Piero della Francesca ślepy u końca życia... Ibsen cierpiący na amnezję i uczący się na powrót alfabetu... Odwagi! Odwagi!

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Najbardziej naturalną skłonnością człowieka jest zniszczyć siebie i cały świat razem ze sobą.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał strachu przed śmiercią. Ale nie przez samobójstwo. Zwyciężyć to nie znaczy ustać. Móc umrzeć z podniesionym czołem, bez goryczy.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Nie mówi się ani ćwierci tego co się wie. Inaczej wszystko by runęło. Ta odrobina, którą się mówi i już wyjdą.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Noc, samotne przyjazdy do nieznanych miast – to wrażenie zdławienia, to zagubienie się w organizmie tysiąckroć bardziej złożonym. Wystarczy nazajutrz wyjść na główną ulicę, wszystko uporządkuje się w stosunku do niej – i zamieszkaliśmy. Kolekcjonować nocne przyjazdy do obcych miast, żyć potęgą nieznanych pokoi hotelowych.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
O tej samej rzeczy nie myśli się tak samo rano i wieczorem. Ale gdzie jest prawda, w myśli nocy czy w duchu południa? Dwie odpowiedzi, dwie rasy ludzi.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Piekło to przywilej specjalny, zastrzeżony dla tych, którzy go bardzo żądali.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Pierwszą zdolnością człowieka jest zapomnienie. Ale trzeba powiedzieć, że zapomina nawet to co zrobił dobrego.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Piękno, które pomaga żyć, pomaga również umierać.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Poczucie śmierci, z którym się spoufaliłem: ból nie jest pomocą. Ból zaczepia o teraźniejszość, żąda walki, która ZAJMUJE. Ale przeczuwać śmierć na zwykły widok chustki nasiąkniętej krwią, bez wysiłku, to zostać pogrążonym w czas w sposób zawrotny: odkryć lęk przed stawaniem się.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Pokusa najbardziej niebezpieczna: nie być podobnym do kogokolwiek.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Polityka i losy ludzkie są w rękach ludzi pozbawionych ideału i wielkości. Wielcy nie zajmują się polityką.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Por. Bierdajew. "Szatow, Wierchowieński, Kiryłłow to rozbita na fragmenty osobowość Stawrogina, emanacje tej osobowości niezwykłej, która wyczerpuje się w ciągłym rozproszeniu. Zagadka Stawrogina, sekret Stawrogina jest jedynym tematem "Biesów".
Teza Dostojewskiego: "Te same drogi, które prowadzą jednostkę do zbrodni, społeczeństwo prowadzą do rewolucji.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Poświęcenie, które prowadzi do wartości. Ale egoistyczne samobójstwo również akcentuje wartość ważniejszą od własnego życia – tego życia godnego i szczęśliwego, którego został pozbawiony.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Powieść. Kiedy była jeszcze i kiedyśmy się dręczyli, moje cierpienie i moje łzy miały sens. ONA MOGŁA JE WIDZIEĆ. Gdy odeszła , to cierpienie stało się daremne, bez przyszłości. A prawdziwym cierpieniem jest cierpienie daremne. Cierpieć przy niej było cudownym szczęściem. Ale cierpienie samotne i nieznane – oto kielich, który nam podsuwają bez przerwy; odwracamy się uparcie, ale trzeba go będzie wypić pewnego dnia, straszniejszego niż dzień śmierci.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Powieść: "Noc wyznań, łez i pocałunków. Łóżko skąpane w łzach, pocie, miłości. U szczytu rozdarcia...:

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Problem moralny to tylko krew, szaleństwo i krzyk.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Przyjaciel C.: "Mając 40 lat umrzemy od kuli, którą wpakowaliśmy sobie w serce mając lat 20."

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Rewolucja dokonuje się zawsze przeciwko bogom – od buntu Prometeusza począwszy. Jest to żądanie, jakie człowiek stawia swemu losowi; tyrani i mieszczańskie marionetki to tylko preteksty.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Rotterdam w nocy i wszystkie jego szkielety świecące nad kanałami.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Saint-Etienne, jego przedmieście. Spektakl wydający wyrok na cywilizację, która to stworzyła. Świat, gdzie nie ma już miejsca dla człowieka, dla radości, dla twórczego odpoczynku – musi zginąć. Żaden naród nie może żyć pozbawiony piękna. Może przez pewien czas utrzymywać się przy życiu, tylko tyle. Tymczasem Europa, która ukazuje tu jedną ze swych najbardziej niezmiennych twarzy, oddala się od piękna. Dlatego jest w konwulsjach i dlatego umrze, jeśli pokój nie będzie dla niej oznaczał powrotu do piękna i przywrócenia miłości jej miejsca.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Skoro słowo: egzystencja, odsłania coś, co jest naszą nostalgią, lecz zarazem nie może nie rozciągnąć się na afirmację wyższej realności, zachowamy je w formie przeobrażonej – powiemy: filozofia nieegzystencjalna, co nie będzie negacją, ale próba zdania sprawy ze stanu człowieka, który jest jej pozbawiony... „Filozofia nieegzystencjalna będzie filozofią wygnania.”

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Sława: Dana jest wam przez miernych i dzielicie ją z miernymi albo z łajdakami.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Szacunek zbudowany na lęku jest godzin najwyższej pogardy.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Świat przykryła gruba warstwa historii, przez którą mowa świata musi się przedrzeć, żeby dotrzeć do nas. Jest zdeformowany. Wciąż przesłaniają go obrazy śmierci i rozpaczy. Nie ma poranka bez agonii, wieczora bez więzienia, południa bez przerażającej rzezi.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Te chwile, kiedy człowiek poddaje się cierpieniu tak samo jak bólowi fizycznemu: wyciągnięty nieruchomo, bez woli i bez przyszłości, słuchając tylko jego przypływów.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Ten co bez nadziei patrzy na wydarzenia jest tchórzem, ale ten, który wiąże nadzieję z losem ludzkim, jest wariatem.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Teraz, kiedy zna już cenę, jest wyzuty z posiadania. Warunkiem posiadania jest niewiedza. Nawet w porządku fizycznym: naprawdę posiada się tylko tę, której się nie zna.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Terroryzm.
Wielka czystość terrorysty w stylu Kaliajewa polega na tym, że zabójstwo łączy się dla niego z samobójstwem (por. Sawinkow – „Wspomnienia terrorysty”). Życie zapłacone życiem. Rozumowanie fałszywe, ale godne szacunku. Życie wydarte nie równa się życiu oddanemu.
Dziś zabójstwo PER PROCURA. Nikt nie płaci.
1905: Kaliajew – ofiara ciała; 1930: ofiara ducha.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
To co chcę powiedzieć:
Że bez romantyzmu można znać nostalgię za utraconym ubóstwem. Pewna suma lat w biedzie wystarczy do ukształtowania wrażliwości. W takim wypadku osobliwe uczucie syna do matki stanowi CAŁĄ JEGO WRAŻLIWOŚĆ. Manifestacje tej wrażliwości w najrozmaitszych dziedzinach tłumaczy wystarczająco utajone wspomnienie, które jest materią jego dzieciństwa (lep u jego duszy).

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Trzeba kubłów krwi i wieków historii, żeby osiągnąć niedostrzegalną zmianę kondycji ludzkiej. Takie jest prawo. Przez lata, głowy spadają jak grad. Terror rządzi, woła się: Rewolucja i zamiast monarchii dziedzicznej przychodzi monarchia konstytucyjna.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Umiera się samemu. Wszyscy umrą sami. Niech przynajmniej samotny człowiek zachowa prawo do pogardy i wyboru w tej strasznej próbie tego, co służy jego wielkości.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Usiłowałem ze wszystkich sił, znając swoje słabości, być człowiekiem moralnym. Moralność zabija.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Zawsze jest rzeczą daremną chcieć się odciąć, choćby od głupoty i okrucieństwa innych. Nie można powiedzieć: „Nie wiem”. Albo się z nimi współdziała, albo się je zwalcza. Nie ma nic bardziej niewybaczalnego niż wojna i apel do nienawiści narodowych. Ale kiedy już wojna nadeszła, daremnie i nędznie jest chcieć się od niej odsunąć pod pretekstem, że nie ponosi się odpowiedzialności. Padły wieże z kości słoniowej. Względy dla siebie i innych są wzbronione.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Zazdrość fizyczna jest w znacznej mierze wyrokiem wydanym na siebie. Ponieważ wie się do jakich myśli jest się samemu zdolnym, przypisuje się te myśli innemu.

Camus Albert; Notatniki 1935-1959;
Żyć ze swoimi namiętnościami to także żyć ze swoimi cierpieniami, które stanowią ich przeciwwagę. Korektę, odpowiedniość i cenę. Kiedy człowiek nauczył się – i nie na papierze – być sam w cierpieniu, przezwyciężać pragnienie ucieczki i złudzenie, że inni mogą "brać udział", niewiele już pozostaje do nauki.

Albert Camus „Dżuma”, „Obcy”, „Upadek”

Camus Albert; Dżuma;
Zawsze znajdzie się ktoś, kto jest bardziej więźniem niż ja.










* * *
Camus Albert; Obcy;
Ale wszyscy wiedzą, że życie nie jest wcale warte trudu przeżywania.









* * *
Camus Albert; Upadek;
... posuwałem się po powierzchni życia w słowach niejako, nigdy naprawdę. Wszystkie te książki, nie całkiem przeczytane, ci przyjaciele nie całkiem kochani, te miasta nie całkiem zwiedzane, te kobiety nie całkiem posiadane.

Camus Albert; Upadek;
Bóg nie jest niezbędny, żeby stworzyć winę, ani żeby karać. Wystarcza ludzie wspomagani przez nas samych. Sąd Ostateczny jest co dzień.

Camus Albert; Upadek;
Cierpienie znika kiedy człowiek jest zaspokojony i nie budzi się tak długo, póki śpi żądza.

Camus Albert; Upadek;
Człowiek jest taki, ma dwie twarze: nie może kochać, nie kochając siebie.

Camus Albert; Upadek;
Człowiek jest wolny, trzeba więc sobie radzić, a ponieważ przede wszystkim nie chcą wolności ani jej wyroków, proszą, żeby im dawano po palcach, wymyślają straszliwe reguły, śpieszą wznosić stosy, żeby zastąpić kościoły.

Camus Albert; Upadek;
Każde nadużycie zmniejsza żywotność a zatem i cierpienie.

Camus Albert; Upadek;
Każdemu potrzeba niewolników jak powietrza. Rozkazywać to oddychać.

Camus Albert; Upadek;
Kiedy ciało jest smutne, serce powoli umiera.

Camus Albert; Upadek;
Mieszczańskie małżeństwo ubrało nasz kraj w pantofle i rychło postawiło go u wrót śmierci.

Camus Albert; Upadek;
Trzeba, żeby coś się stało, oto wyjaśnienie większości ludzkich uczuć.  Trzeba, żeby coś się stało, nawet niewola bez miłości, nawet wojna czy śmierć.

Camus Albert; Upadek;
W naszych przyjaciołach kochamy świeżą śmierć, śmierć bolesną, nasze wzruszenie, siebie samych – wreszcie.

Camus Albert; Upadek;
Zwątpiwszy w miłość i cnotę, zostaje jeszcze rozpusta. Doskonale zastępuje miłość, sprowadza ciszę i daje nieśmiertelność.

Albert Camus „Niemi”, „Jonas albo artysta przy pracy”

Camus Albert; Niemi;
Gniew i bezsilność są czasem tak dojmujące, że nie można nawet krzyczeć.







* * *
 
Camus Albert; Jonas albo artysta przy pracy;
Historia dowodzi, że im mniej się czyta, tym więcej się kupuje książek.

niedziela, 30 października 2011

Albert Camus „Dwie strony tego samego”

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
... ktoś, kto ma umrzeć, i wie, że umrze, nie interesuje się już losem własnej żony, chyba, że to powieść. Wypełnia to, do czego jest powołany, a powołany jest, aby był egoistą, to znaczy by poznał rozpacz.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
Gdy niemal nic już nie zostaje i nie ma czegokolwiek, co prowadziłoby do czegokolwiek, ani nadzieja, ani rozpacz nie zdają się uzasadnione i całe życie streszcza się w jednym obrazie.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
Każdy kraj, gdzie się nie nudzę, jest krajem, który mnie niczego nie uczy.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
Kościoły, pałace i muzea: próbowałem uśmierzyć lęk dziełami sztuki. Chwyt klasyczny: od buntu ratować się melancholią.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
Młodzi nie wiedzą, że doświadczenie jest klęską i że trzeba wszystko stracić, żeby dowiedzieć się odrobinę.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
Nie ma miłości życia bez rozpaczy.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
Podróż pozbawia nas ucieczki. Daleko od rodziny, od naszego języka, nie mając oparcia ani maski (nie wiemy ile kosztuje bilet tramwajowy i tak jest ze wszystkim), jesteśmy całkowicie na powierzchni nas samych. Jednocześnie jednak, to cierpienie duszy sprawia, że cudowność przywrócona jest każdej istocie, każdemu przedmiotowi. Tańcząca bezmyślnie kobieta, butelka na stole za firanką: każdy obraz staje się symbolem.

Camus Albert; Dwie strony tego samego;
W biedzie jest samotność, ale samotność, która każdej rzeczy przydaje cenę. Przy pewnym stopniu bogactwa niebo i noc pełna gwiazd zdają się dobrami naturalnymi.

sobota, 29 października 2011

Malcolm Bradbury „Doktor Criminale”

Bradbury Malcolm; Doktor Criminale;
Nadal odrobinę nieswój, odłożyłem na bok książkę Manna i rozejrzałem się po schludnym przedziale. Siedziałem przy małym stoliczku z pojemnikiem na śmieci pod spodem. Na blacie uprzejma obsługa pociągu zostawiła dla takich wyrafinowanych międzynarodowych podróżników jak ja co nieco do czytania: niebieską kartkę ze skróconym rozkładem jazdy, dokładnie i niezawodnie podającym godziny przyjazdów i odjazdów ekspresu Salieri na różnych stacjach oraz austriacki dziennik o nazwie „Kurier", z datą 23 listopada 1990 roku, piątek (dzień mojej podróży, oczywiście). Zacząłem go przeglądać. Mówiłem już, że właściwie nie czytam po niemiecku, ale niekiedy — najczęściej późną nocą i jak się trochę napiję, a zwłaszcza spędziwszy dopiero co parę dni w niemieckojęzycznym kraju — wydaje mi się, że prawie wszystko rozumiem. Najważniejszy nagłówek tego wydania był długi i brzmiał następująco: „Die Eiserne Lady gibt auf: Rücktritt nach 11 Jahren. Eine Ära ist zu Ende".
Byłem na tyle bystry, żeby zrozumieć, iż o ile świat nie posiadał jeszcze paru innych „żelaznych dam", o istnieniu których nie wiedziałem, ta wiadomość prawie na pewno dotyczyła ówczesnej premier Wielkiej Brytanii, pani Margaret Thatcher, pod której rządami przywykłem żyć. Wysiliłem więc swą inteligencję i skupiłem uwagę na tym zdaniu. Zdaje się, że znaczyło ono mniej więcej: „Żelazna Dama odchodzi, po jedenastu latach ma dosyć. Dobiegła kresu pewna era". Zdumiony, sam siebie zapytywałem, czy to prawda, czy możliwe, że poprawnie tłumaczę te słowa? Bo trzeba wam wiedzieć, że byłem jednym z ogromnej czeredy dzieciąt Thatcher. Gdy w 1979 roku wmaszerowała do Downing Street 10, mocnym, czystym głosem anonsując, że „trzeba się wziąć do roboty", zaledwie wyrastałem z wieku trądzikowego. Jej życie i jej praca kształtowały moje życie i moją pracę. Wzloty i upadki, szczyty i załamania, wielkie sukcesy i drobne niepowodzenia jej trzech kadencji to były jednocześnie wahnięcia i cykle mojej dorosłej — w mym własnym odczuciu — biografii. Dusza moja, mój debet na koncie, moje zawodowe ambicje i mój rower górski wylęgły się z ery, którą ta austriacka gazeta nazywała teraz „Der Thatcherismus" (termin ten, nawiasem mówiąc, znacznie większe wrażenie robił po niemiecku niż kiedykolwiek mógłby zrobić po angielsku).
A więc odeszła, ustąpiła, skończyła się? Jak mogła? Czy to naprawdę możliwe? Jak do tego doszło? Przewracałem stronice gazety; wewnątrz, na rozkładówce, znajdował się duży artykuł pod tytułem „Das Ringen um die Nachfolge“. Brzmiało to trochę jak jedna z tych Wagnerowskich oper, którymi Lawinia straszyła mnie w Wiedniu, ale co znaczyło? Bitwa ptaków nocnych? I jeśli rozegrał się tam jakiś wielki dramat, to gdzie są jego uczestnicy? Przeniosłem wzrok na dół strony i oto wszyscy tam byli, zaprezentowani jak w programie operowym, z fotografiami i krótkim opisem. Najpierw Michael Heseltine, der Opportunist, no, to jeszcze rozumiałem. Dalej Douglas Hurd, der alte Routinier (stary co? Kierowca TIR-a?), sir Geoffrey Howe, der Totengraber (hiena cmentarna?) oraz John Major, der Senkrechtstarter (a to co by mogło znaczyć? Pedał startowy?). Niezupełnie, jak stwierdziłem, wertując pośpiesznie podręczny słownik. Tytuł opery brzmiał „Walka o sukcesję”, a głównymi bohaterami byli: Oportunista, Stary Rutyniarz, Grabarz i Samolot Pionowo Startujący, który w końcu, jak zrozumiałem, odniósł zwycięstwo. Dodajcie do tego libretto Martina Amisa, niebiańską muzykę Andrew Lloyda Webbera, marzenia edypalne Freuda, a także chórek z „Don 't Cry for Me, Argentina” — i oto najnowsza wiedeńska fantazja muzyczna gotowa do odegrania.”

Bradbury Malcolm, Doktor Criminale;
Tak więc, siedząc w popielato wyściełanym przedziale, zacząłem rozmyślać o tym, jak różnie kończyły się stulecia w Europie. Przypomniałem sobie na przykład, że w roku 1889, sto lat przed upadkiem muru berlińskiego, postawiono wieżę Eiffela. Postawiono ją dlatego, że sto lat przedtem, w burzliwym końcu poprzedniego stulecia, wybuchła rewolucja francuska i świat wywrócił się do góry nogami. Nawet kalendarz na jakiś czas rozpoczął się od nowa. Zatem w roku tragedii mayerlingowskiej, gdy Wiedeń stawał się radosny i nowoczesny, Francuzi postanowili uczcić okazję na swój, francuski, sposób: wznosząc budowlę. Zwrócili się do monsieur Gustawa Eiffela. Czemu nie? Był ich największym budowniczym mostów i miał w swoim dorobku wiele triumfów. Rozpiął zdumiewający łuk ponad rzeką Duero w Porto, zaprojektował dla Lessepsa śluzy Kanału Sueskiego, zbudował obserwatorium w Nicei i nawet postawił uroczy dworzec kolejowy w Budapeszcie, na którym miałem nadzieję niebawem wysiąść. Liczono więc, że zaprojektuje również jakieś wspaniałe, nowoczesne budynki na Wystawę Światową, a może także przerzuci wspaniały, żelazny most przez Sekwanę i zapewni w ten sposób paryżanom łatwiejszy dostęp do ich ulubionych kafejek, kabaretów, muzeów i pracowni artystycznych. Dano mu wolną rękę.
Nie przypuszczano jednak, że wyobraźnia Eiffela przestawi się z poziomu na pion. W ciągu kilku miesięcy wykonał konstrukcję z żelaza i zbudował wieżę. Gdy paryżanie obudzili się pewnego ranka 1889 roku, o Boże, już sobie stała. Nie można jej było przeoczyć i podobnie, jak budynek z kapustą na dachu, wydawała się bezsensowna. Bez wątpienia była pomnikiem czegoś, ale nie miała żadnego napisu, czego. Wyglądała jak wieża ogromnej katedry, lecz brakowało jej nawy, ołtarza do odprawiania nabożeństw i nie było mowy o żadnym bóstwie. Przypominała owe amerykańskie wielkie, pełne biur wysokościowce, wyrastające w Chicago i w Nowym Jorku, lecz ponieważ jej zewnętrzności nie odpowiadało żadne wnętrze, nie było wielkich szans na zrobienie w niej jakichkolwiek interesów. Trzynaście lat wcześniej, by uczcić stulecie innej rewolucji — amerykańskiej wojny o niepodległość — Francuzi wysłali statkiem przez Atlantyk inny pomnik. Była to Statua Wolności, dzieło Bartholdiego z wewnętrzną konstrukcją z żelaza wykonaną przez Gustawa Eiffela. Lecz jej znaczenie było absolutnie przejrzyste, a przesłanie — skierowane do spragnionych wolności uciskanych mas — najzupełniej czytelne. Tym razem wydawało się, że Eiffel o czymś zapomniał; właściwie zapomniał o wszystkim. Dał Paryżowi żelazną konstrukcję bez pomnika, szkielet bez rzeźby, pochodnię bez wolności, kości bez ciała.
Dzisiaj, rzecz jasna, mądrzy naszą wspaniałą mądrością postmodernistyczną, doskonale wiemy, o co Gustawowi chodziło. Wieża była pomnikiem jednej jedynej rzeczy: siebie samej. Była do oglądania i nic innego nie dało się z nią zrobić, tylko patrzeć z dołu na jej wierzchołek, albo w dół z wierzchołka, albo wspinać się po niej w górę i schodzić w dół, podziwiając roztaczającą się stamtąd na wszystkie strony panoramę Paryża. Niepokoiła klasyków, obrażała romantyków, złościła realistów, doprowadzała do furii naturalistów i bulwersowała niemal wszystkich z wyjątkiem Rousseau, Celnika. Nienawidzili jej czołowi pisarze z Guy de Maupassantem włącznie, który zaczął jadać w jej restauracji, ponieważ to jedyne miejsce, skąd jej nie widać. Właściciele sklepów w obawie, że spadnie im na głowy, domagali się jej rozebrania (częsty los pomników, choć w tym wypadku pomnik niczego nie upamiętniał). Gdy zaś parę lat później Eiffel zaplątał się w jakiś bardzo po francusku skomplikowany skandal finansowy i w wyniku oskarżenia o otwarcie śluz na Kanale Sueskim o mało nie trafił do więzienia, większość ludzi uważała, że tak czy inaczej zasłużył sobie na to.
Po około dziesięciu latach Francuzi nagle odkryli, do czego służy wieża Eiffela. Idealnie nadawała się na przekaźnik radiowy, co świadczy, że Gustaw potrafił przewidywać rozwój techniki, ponieważ gdy ją stawiał, radia jeszcze nie wynaleziono. Zamiast więc znaleźć się w więzieniu, otrzymał Legię Honorową, a sama wieża nabrała sensu i zaczęła oznaczać wszystko, stając się symbolem nowoczesnego, stęsknionego przyszłości Paryża. Sto lat później, w roku 1989, gdy raz jeszcze nadszedł czas uczczenia końca wieku, obchody dwusetnej rocznicy rewolucji francuskiej połączyły się z obchodami setnej rocznicy powstania wieży Eiffela. Znienawidzony niegdyś pomnik nowoczesności odrestaurowano teraz pieczołowicie (zdaje się, że zrobiła to istniejąca do dziś firma Eiffela). Oczywiście Francuzi, jak to Francuzi, i tym razem nie mogli się obejść bez postawienia gmachu. A ponieważ żyjemy w epoce wielokulturowej, zwrócili się do amerykańskiego architekta chińskiego pochodzenia, I. M. Peia. Wyobraźnia Peia nie była nastawiona ani na pion, ani na poziom. Popatrzył w dół, na rezerwat minionych wieków: na labirynty i katakumby Luwru, na odsłonięte fundamenty i lochy, po czym przykrył to wszystko niedużą, kryształową piramidą wspartą na precyzyjnej kratownicy.
Czemuż by nie? Przecież żyjemy już nie w modernistycznych, lecz postmodernistycznych czasach, w epoce pluralizmu stylów, formy jako parodii, sztuki jako cytatu, w erze światowego targowiska kultury. W Berlinie walił się mur Honeckera i przeistaczał w dzieło sztuki, wszędzie polityka i kultura stawały się widowiskiem. W czerwcu tego roku, oświetlony laserami i transmitowany na cały świat (dzięki urządzeniom przekaźnikowym na wieży Eiffela) sopran o międzynarodowej sławie odśpiewała Marsyliankę, a na Polach Elizejskich, w wielkiej paradzie obrazów, stylów, kultur i płci, egipski taniec brzucha wirował wraz z karaibską lambadą, geje tańczyli z lesbijkami, strukturaliści podrygiwali z feministycznymi ginokrytyczkami, węgierscy ochroniarze szli w tango z francuską policją; każda rzecz była wszystkim i niczym zarazem. Wiem, bo byłem tam osobiście i pisałem jakiś błyskotliwy, dekonstrukcjonistyczny artykuł na ten temat dla „Niedzieli na Poważnie". Wielkie zmiany, wielkie zmiany; nauczyliśmy się żyć w epoce rzeczywistości wirtualnej — tak mniej więcej nawijałem. A wielkie zmiany potrzebują nowych filozofów, zauważałem, wymieniając przy tej okazji nazwiska różnych pionierów nowej myśli: Lacana, Foucaulta, Deleuze'a, Baudrillarda, Derridy, Lyotarda (…).
Jednak nawet myśl, że nowe czasy potrzebują nowej myśli, wcale nie była nowa. Na przykład — przypomniałem sobie — gdy w roku 1889 Gustaw wznosił nad Paryżem swą wielką falliczną wieżę, młody filozof o nazwisku Henri Bergson ogłaszał książkę pod tytułem „Czas i wolna wola”, w której twierdził, że wewnętrzne życie świadomości ludzkiej ma własny, specyficzny zegar, całkowicie różny od zegara historii i życia codziennego. Ta bardzo nowoczesna teoria wywarła wielkie wrażenie na jego powinowatym ze strony żony, Marcelu Prouście. Tymczasem w naszym Wiedniu, który stawał się nowoczesny i radosny, młody doktor Zygmunt Freud miał całkiem podobne myśli. Nie był jeszcze wtedy wielkim profesorem, jeszcze nie przeprowadził się do słynnego gabinetu przy Berggasse 19 (…) i nie objawiła mu się jeszcze, gdy na rowerze pedałował przez Lasek Wiedeński, tajemnica snów. Ale w 1889 miał już własną tabliczkę na drzwiach i wypróbowywał metodę wolnych skojarzeń — w czasach późniejszych znaną pod nazwą psychoanalizy — na pokręconym wnętrzu i ciemnych labiryntach psychiki niejakiej Frau Emmy von N.
Podobne rzeczy w roku 1889 zdarzały się wszędzie. Nad drugą z wielkich rzek europejskich, nad Renem, w szwajcarskiej Bazylei, inny wielki profesor, profesor doktor Fryderyk Nietzsche, poświęcił się kreowaniu nowoczesności. Nie było to łatwe i prawdę mówiąc, w roku 1889 zaczął już trochę wariować z przepracowania. Na ulicach śpiewał, robił miny, obejmował konie pociągowe i nabrał zwyczaju przepowiadania — niezbyt trafnie — rozmaitych plag, trzęsień ziemi, powodzi, ociepleń klimatu, wojen światowych oraz innych katastrof milenarystycznych. Wysłał list do papieża i innych ważnych osobistości, podpisany „Nietzsche Cezar", w którym sugerował, że pewnych ludzi, a także niektóre rasy w całości, powinno się powystrzelać. Miał bosko-cesarską misję doprowadzenia ery współczesnej do jej nieuchronnego kresu, jak wyjaśniał różnym uczonym kolegom („Szanowny Panie Profesorze, właściwie wolałbym być profesorem w Bazylei niż Bogiem, lecz mój egotyzm nie może sprawić, abym z jego przyczyny nie dokończył dzieła stworzenia świata"). W końcu udało się zaprowadzić wielkiego filozofa do lekarza, który go zbadał i zapisał w swych notatkach: „Utrzymuje, że jest słynnym człowiekiem i stale domaga się kobiet". Hm, a co w tym złego? W końcu był przecież Herr Doktorem Professorem, twórcą epoki nowoczesnej i z pewnością zasłużył na swoją porcję serdeczności ze strony drugiego człowieka.
Wbrew wszystkim trudnościom, które stawały mu na drodze, Nietzsche zdołał w roku 1889 wydać ostatnią książkę. Nosiła tytuł „Götzendämmerung”, czyli „Zmierzch bożyszcz” i traktowała o czasie trzęsień ziemi, apokalipsy oraz o nadejściu nowego. Podtytuł brzmiał „Jak filozofować za pomocą młotka"; ta nowa technika filozofowania miała zafascynować sporo osób urodzonych w roku 1889. Jedną z nich był syn celnika z Branau na granicy niemiecko-austriackiej. Chodził do tej samej szkoły co Ludwig Wittgenstein, a później pojechał do Wiednia z zamiarem zostania malarzem, co mu się udało, choć malował tylko mieszkania. Potem wstąpił do armii, przeżył wielkie załamanie roku 1918 i wypłynął ponownie z młotkiem filozoficznym w ręku jako Adolf Hitler, próbując — pięćdziesiąt lat po roku 1889 i pięćdziesiąt lat przed upadkiem muru berlińskiego, czyli w roku 1939 — narzucić światu nowy porządek.
Tak, kiedy się nad tym zastanowić, rok 1889 był naprawdę szczególny w całej niemal Europie — epoka Freuda, Nietzschego, Ibsena, Zoli, Maxa Nordau i Maxa Webera. Właściwie był to wielki rok modernizmu i nowoczesnej myśli. A w tym samym czasie w Wielkiej Brytanii... cóż, w Wielkiej Brytanii Brytyjczycy, jak zwykle, pozostawali nieco w tyle. Książką roku było (pamiętam, bo zbierałem materiał do mojego artykułu) „Trzech panów w łódce” Jerome K. Jerome'a, najnowszą operą londyńską (fantastyczne sny i niebiańska muzyka) — „Gondolierzy” Gilberta i Sullivana, a strajkujący dokerzy ułożyli słynny hymn „Czerwony sztandar”, George Bernard Shaw napisał „Eseje fabiańskie”, a ludzie zaczęli mówić o dekadencji. Oscar Wilde osiągał tego roku szczyty sławy, a brytyjski wydawca Emila Zoli wylądował w więzieniu za obrazę moralności. Sześć lat później wszystko było na odwrót: Emil Zola był u szczytu sławy, a Oscar Wilde siedział w więzieniu za obrazę moralności. Nikt jednak, nawet Gustaw Eiffel, nie twierdził, że nowoczesność ma nadchodzić prostą drogą.
Tak czy inaczej, nadchodziła. Dwadzieścia pięć lat po roku 1889 w Sarajewie (…) padł słynny strzał do arcyksięcia. i cesarstwo Habsburskie runęło w gruzy, mapa Europy zmieniła się całkowicie (…).Dwadzieścia pięć lat po tym nastąpiła kolejna era katastrof. W Londynie zmarł Freud, w Paryżu James Joyce opublikował wielki finał modernizmu „Finnegans Wake”, w Polsce Hitler odpakował swój młotek filozoficzny, znów zaczęła się wojna. Przemoc szalała, nowoczesność eksplodowała, Europa podarła na strzępy swe granice i miasta, nadszedł holocaust (…). Dwadzieścia pięć lat później rok był spokojniejszy, chociaż zdarzyło się parę ważnych rzeczy. Zimna wojna była u szczytu, właśnie zamordowano prezydenta Kennedy'ego, Leonid Breżniew, Harold Wilson i Lyndon B. Johnson zajmowali różne wysokie stanowiska (…). A dwadzieścia pięć lat po tym... no, wszyscy wiemy, co było wtedy. W ozdobionym moją osobą świecie pomniki .przed stu, pięćdziesięciu i dwudziestu pięciu lat rozsypywały się w drobny mak.

Bradbury Malcolm; Doktor Criminale;
Milczenie, emigracja i przebiegłość – taka była recepta Jamesa Joyce'a dla współczesnych pisarzy i myślicieli w epoce brutalności absurdu, bombardowań i rzezi, ideologii i holocaustu, w wieku intelektualnego terroryzmu oraz, jak kiedyś wyraził się Canetti, palonego mięsa, w wieku, w którym policyjne pałki obróciły się przeciwko wolnej myśli. Na skutek milczenia, emigracji i przebiegłości niektórzy artyści i intelektualiści przeżyli osobliwe flirty ze światem obłąkanej ideologii. Pound igrał z faszyzmem, Heidegger z nazizmem, Brecht ze stalinizmem, Sartre z marksizmem i tak dalej, i tak dalej. Ta straszna gra trwa nadal i będzie trwać wiecznie, ilekroć intelekt zderzy się z władzą, totalitaryzmem i wszelkiego rodzaju fundamentalizmem.

Bradbury Malcolm; Doktor Criminale;
Może na tym polega współczesne mistrzostwo. Żeby płynąć z prądem, a z odpływem zawracać, a przy tym naginać historię do własnych potrzeb, tak, żeby można było zdziałać coś konkretnego.

Bradbury Malcolm; Doktor Criminale;
Nasze myśli i czyny nie biorą się znikąd, ale zawsze rodzą się z konfliktów i złudzeń, i to historia nadaje im kształt, a wyrastają z niejasności, niepowodzeń i uników. Są niepewne i nieprecyzyjne, sprzeczne i podatne na nagłe zmiany, po prostu samo życie.

Bradbury Malcolm; Doktor Criminale;
Przeszłość nie znika. Nie można uciekać od tego kim się było. Zawsze będzie ktoś, kto wszystko pamięta.

Bradbury Malcolm; Doktor Criminale;
Sława jest zawsze atrakcyjna erotycznie.

Saul Bellow „Herzog”

Bellow Saul; Herzog;
Jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu – nie zrozumieć tego, co się doskonale rozumie.

Bellow Saul; Herzog;
Trzydzieści lat temu, kiedy umierał na zapalenie otrzewnej i zapalenie płuc, słodki zapach czerwonych róż zatruwał powietrze. (...) Herzog przypuszczał, że zdoła teraz znieść zapach róż. Tę zgubną rzecz, wonne piękno, kształtnie czerwone. Trzeba mieć siłę, aby wytrzymać takie rzeczy, bo inaczej samą swoją intensywnością mogą cię przekłuć w środku i wykrwawisz się na śmierć.

Frédéric Beigbeder „Windows on the World”

Beigbeder Frédéric; Windows on the World;
Ekstrawaganci wolą popełniać samobójstwa na innych, ponieważ są zbyt tchórzliwi, by robić to na sobie samych.

Beigbeder Frédéric; Windows on the World;
Koniec świata to chwila, w której satyra staje się rzeczywistością, metafory stają się prawdą, a karykaturzyści mają poczucie winy.

Beigbeder Frédéric; Windows on the World;
Patrząc w górę, gdy się stoi bardzo, bardzo nisko, można się bać dokładnie tak samo jak wtedy, gdy się patrzy w dół, stojąc wysoko.

Samuel Beckett „Nienazywalne”

Beckett Samuel; Nienazywalne;
Bo kto raz musiał słuchać, będzie słuchał już zawsze, niezależnie od tego, czy by wiedział czy nie, że nie dane jest mu słyszeć. Cisza raz zakłócona nie będzie już absolutna.

Caleb Carr „Alienista”

Kiedy Caleb Carr pisał swego „Alienistę” nie powstały jeszcze ani „Kryminalne zagadki Las Vegas”, ani „Zabójcze umysły”. Rozwiązywanie kryminalnych zagadek składało się w głównej mierze z łączenia ze sobą kolejnych tropów, dedukowania, czy maglowania bez końca świadków i podejrzanych.
Szczególną uwagę zwraca ujęcie historyczne powieści. Dziewiętnastowieczny Manhattan z jego spelunkami, burdelami i przerażającym szpitalem psychiatrycznym opisany jest tak plastycznie, że wystarczy tylko przymknąć oczy i ciemna strona miasta już się wizualizuje. Od czasu do czasu Carr odnosi się do wydarzeń, jakie miały miejsce w 1896 r., na przykład wspominając o H. H. Holmesie. W innym miejscu powieści plastycznie opisuje domowe zacisze Roosevelta. Każdy historyczny szczegół wydaje się być dopieszczony co do litery.
Dodatkowo, niby mimochodem, Carr przemyca wiadomości na temat rozwoju kryminalistyki w końcu XIX wieku. Dwaj bracia Isaaksonowie są prekursorami nowojorskiej policji w zbieraniu odcisków palców, czy dokładnego dokumentowania miejsc zbrodni przy użyciu aparatu fotograficznego. Laszlo Kreizler z kolei skupia się na osobie mordercy, stara się dociec kim jest i dlaczego robi, to co robi, innymi słowy – pragnie poznać psychologiczną osobowość winowajcy i napędzające go imperatywy. Alienista interesuje się zarówno ofiarami, jak i ich katem, wychodząc z założenia, że nie ma skutku bez przyczyny. Wisienką na torcie nowatorstwa jest postać Sary Howard - kobiety niezależnej, niemyślącej o zamążpójściu czy dzieciach, lecz o udowodnieniu twardogłowym i skorumpowanym władzom policyjnym, że kobieta też zdolna jest pracować w policji.  Dodajmy do tego jeszcze dwóch byłych podopiecznych Kreizlera – Murzyna Cyrusa i nastolatka Steve’a, obu z kryminalną przeszłością, osobę Theodora Roosevelta (przyszłego prezydenta), jako komendanta policji oraz dziennikarza Johna Moore’a wraz z jego strachliwą babką i oto mamy doskonale naszkicowany przekrój niemal wszystkich warstw społecznych miasta i sposobu ich postrzegania świata.
Wątek kryminalny prowadzony jest sprawnie. Bohaterowie tropią, sprawdzają, analizują, badają, czytają i robią wszystko, aby jak najszybciej zapobiec kolejnym zbrodniom. Klimat powieści jest mroczny i nic w tym dziwnego, skoro większość akcji rozgrywa się nocną porą. Ale nawet w blasku dnia, Carr funduje czytelnikom mrożące krew w żyłach epizody.
A jednak chyba najmniej w „Alieniście” thrillera. Biorąc do ręki opasły tom i czytając rozdział po rozdziale, czytelnik nastawiony wyłącznie na akcję i strzelaninę, srodze się zawiedzie. Zabójstwa męskich prostytutek wydają się tylko pretekstem, aby ukazać Nowy Jork u progu XX wieku. I aby przekonać czytelnika, że psychopaci istnieli w Stanach Zjednoczonych na długo przed Tedem Bundym czy Synem Sama.
Moja ocena: 4

środa, 26 października 2011

Simone de Beauvoir „Kobieta zawiedziona”

Najlepiej z całej książki pamiętam ciągłe pytanie bohaterki czy jest inteligentna i czy jest inteligentna. I kreację Krystyny Jandy w roli „kobiety zawiedzionej”.

Beauvoir Simone de; Kobieta zawiedziona;
... słowa nic nie wyrażają. Wściekłość, koszmary, przerażenie wymykają się słowom.

Beauvoir Simone de; Kobieta zawiedziona;
Pamiętnik to ciekawa rzecz: to co się w nim przemilcza jest ważniejsze od tego co się w nim zapisuje.

Jean-Dominique Bauby „Skafander i motyl”

Szalenie mi się spodobało to nawiązanie do końcowej sceny „Szalonego Piotrusia” Jean-Luc Godarda z Jean-Paulem Belmondo w roli głównej. 
Książkę przeczytałam lata temu i od tamtej pory jest we mnie strach, że i mnie może się to przydarzyć.

Bauby Jean-Dominique; Skafander i motyl;
Jestem Szalonym Piotrusiem, z twarzą pomazaną na niebiesko, z ładunkami dynamitu wokół głowy. Tylko podpalić – myśl przebiega jak cień chmury.

Charles Baudelaire „Kwiaty zła”

A teraz kilka poezji Baudelaire’a na deser. Oczywiście z tomiku „Kwiaty zła” wydanego przez PIW w 1973 r. (Ile ja przeszłam, żeby to mieć! Najpierw wydarłam tomik niemalże siłą Urszuli K., której ojciec nawet nie wiedział co ma. W końcu mi go pożyczyła, a potem podarowała (siła perswazji). Potem na studiach taka jedna, de domo C., primo voto Ch. – imię i nazwisko jak u Lady Agi (powaga), pożyczyła tomik ode mnie na tydzień, potem na dwa, a po miesiącu zaczęła mi wmawiać, że tomik jej dałam w prezencie! W końcu udało mi się książkę odebrać – uszkodzoną i popisaną ołówkiem. Ale ją odzyskałam!)


Baudelaire Charles; Co powiesz w ten zmierzch...
(...) Czasem mówi: - Jam piękna! Niech nad wszystko pomną
Kochać Piękno, jeżeli miłości mej godni.
Jestem Aniołem Stróżem, Muzą i Madonną.


Baudelaire Charles; Dance macabre;
(...) W każdym ziemskim klimacie, pod śniegiem, pod znojem,
Śmierć przygląda się tobie, pocieszna Ludzkości!
I –jak ty – na swe ciało zlewające wonności,
Miesza swoją ironię z obłąkaniem twojem.


Baudelaire Charles; Do czytelnika;
Głupota, grzechy, błędy, lubieżność i chciwość
Duch i ciało nam gryzą niby ząb zatruty,
A my karmim te nasze rozkoszne wyrzuty,
Tak jak żebracy karmią swych szat robaczywość.

Upór jest w naszych grzechach, strach jest w naszych żalach,
Za skruchę i pokutę płacim sobie drogo —
I wesoło znów kroczym naszą błotną drogą,
Wierząc, że zmyjem winy — w łez mizernych falach.

A na poduszce grzechu szatan Trismegista
Nasz duch oczarowany kołysze powoli,
I tak trawi bogaty kruszec naszej woli
Trucizną swą ten stary, mądry alchemista.

Diabeł to trzyma nici, co kierują nami!
Na rzeczy wstrętne patrzym sympatycznym okiem —
Co dzień do piekieł jednym zbliżamy się krokiem
Przez ciemność, która cuchnie i na wieki plami.

Jak żebraczy rozpustnik, co, gryząc, przyciska
Męczeńską pierś strudzonej starej nierządnicy,
Kradniem rozkosz przejściową — w mroków tajemnicy
Jak zeschłą pomarańczę, z której sok nie tryska.

Niby rój glist, co mrowiem gęstym się przewala,
W mózgu nam tłum demonów huczy z dzikim śmiechem,
A śmierć ku naszym płucom za każdym oddechem
Spływa z głuchymi skargi, jak podziemna fala.

Jeśli gwałt i trucizna, ognie i sztylety
Dotąd swym żartobliwym haftem nie wyszyły
Kanwy naszych przeznaczeń banalnej, niemiłej,
To dlatego, że brak nam odwagi — niestety!

Ale pośród szakalów, śród panter i smoków,
Pośród małp i skorpionów, żmij i nietoperzy,
Śród tworów, których stado wyje, pełza, bieży,
W ohydnej menażerii naszych grzesznych skoków —

Jest potwór — potworniejszy nad to bydląt plemię,
Nuda, co, chociaż krzykiem nie utrudza gardła,
Chętnie by całą ziemię na proch miałki starła,
Aby jednym ziewnięciem połknąć całą ziemię.

Łza mimowolna błyska w oczu jej pryzmacie,
Ona marzy szafoty, dymiąc swe haszysze,
Ty znasz tego potwora, co jak sen kołysze —
Hipokryto, słuchaczu, mój bliźni, mój bracie!


Baudelaire Charles; Głos;
Kolebka moja stała gdzieś u drzwi biblioteki:
Babelu, gdzie baśń, romans — śród mądrych ksiąg ogromu
Mieszały się, a z nimi w pyle Rzymiany, Greki;
Ja sam nie byłem wyższy od porządnego tomu.
I słyszałem dwa głosy. Stanowczy a układny
Szeptał jeden: "Ta ziemia — to wyrób cukierniczy;
Mogę (wówczas w rozkoszy nie spotkasz tamy żadnej)
Dać ci apetyt równy powabom tych słodyczy."
A drugi: "O, pójdź ze mną błądzić po marzeń drogach,
Za krańce możebności, w dal poza światy znane!"
Głos ten śpiewał jak wicher szumiący po rozłogach,
Jak widmo nieokreślne, nie wiedzieć skąd przywiane,
Co słodko pieści ucho, a jednak trwoży sobą.
"Jam gotów, głosie luby!" — rzekłem i od tej pory
Czuję to, co — niestety! — można zwać mą chorobą,
Fatalnością mych losów. Odtąd poza pozory
Ogromu wszechstworzenia, w czarnej otchłani głębi,
Ja, ofiara dręczona przez jasnowidztwa harpie,
Odróżniam tysiąc dziwnych światów, co się w mgle kłębi,
I wlokę z sobą żmiję, która mi stopy szarpie,
I podobny prorokom, jak ongi ci tułacze,
Ukochałem tak czule głąb morską i pustynię;
Śmieję się śród żałoby, przy ucztach świetnych płaczę
I znajduję smak zdrowy w najbardziej gorzkim winie;
Często spełnione fakta uważam za złudzenia
Lub okiem tonę w niebie, gdy spod stóp się wali.

Lecz głos szepce z pociechą: "Zachowaj twe marzenia;
Piękności snów szaleńczych mędrcy nie zaznali!"


Baudelaire Charles; Gra;
W wypłowiałych fotelach stare kurtyzany,
Zwiędłe, wymalowane, z okiem pełnym cieni,
Mizdrzące się; na szyjach pereł sznur nizany,
W chudych uszach brzęk złota i drogich kamieni.

W krąg zielonych stolików bezwargie oblicza,
Bezbarwne szare wargi i bezzębne szczęki;
Wzrok w piekielnej gorączce pieniądze przelicza,
Próżną kieszeń miętoszą palce drżącej ręki.

Pod niechlujnym sufitem mdły szereg kinkietów
I ogromne pająki leją lśnień pokoty
Na zachmurzone czoła wykwintnych poetów,
Co przyszli marnotrawić swoje krwawe poty:

Oto posępny obraz, co w sennym marzeniu
Do mych jasnowidzących przywarł dzisiaj oczu;
Siebie także widziałem, jak — stojący w cieniu,
Wsparty na łokciu, zimny, niemy, na uboczu —

Zazdrościłem tym kurwom trupiego wesela,
Podziwiałem tych graczy chciwość wiecznie młodą,
Gdy tak chwacko kupczyli bez skrupułów wiela —
Jedni swoim honorem, drugie swą urodą!

I ze zgrozą pojąłem, że zazdrościć zdolny-m
Temu, co w otchłań biegnie z skwapliwością wściekłą,
I, własną krwią pijany, po życiu mozolnym
Nad śmierć przeniósłbym mękę, a nad nicość piekło.


Baudelaire Charles; Heautontimoroumenos;
Bez nienawiści bić cię będę,
Bez gniewu — niby kat ospały,
Jak Mojżesz pukał w swoje skały!
Chcąc mej Sahary zwilżyć grzędę,

Będę przymuszał twoje oczy
Do wylewania wód boleści.
Ma żądza, co się bólem pieści,
Będzie pływała w tej roztoczy

Jak wielki okręt na mórz szlaku;
I pojąc mię w mej treści całej,
Twe drogie szlochy będą brzmiały
Jak bęben grzmiący do ataku!

I owo do fałszywej nuty-m
Podobien w boskiej wszechsymfonii
Dzięki żarłocznej tej Ironii,
Która mię szarpie kłem zatrutym.

Tylko ten jad ma krew zawiera!
Cały pod władzę jej podpadłem!
Me serce strasznym jest zwierciadłem,
Gdzie się przegląda ta megiera!

Jestem bo raną i bułatem!
Jestem kańczugiem oraz skórą!
Jestem członkami i torturą,
Jestem skazańcom oraz katem!

Mej własnej duszy zmorą srogą!
— Jednym z tych wielkich opuszczonych,
Na śmiech wieczysty osądzonych,
Co się uśmiechać już nie mogą.


Baudelaire Charles; Ideał;
(...) Otchłani serca mego, ciebie trzeba, ciebie,
Lady Macbeth, kobieto z potęgą zbrodniczą,
Śnie Eschyla zrodzony na północnej glebie,

Lub ciebie, Nocy, córo Michała Anioła,
Co śpisz w milczeniu świętym z twarzą tajemniczą,
Kuta rylcem genialnym u tytanów czoła!


Baudelaire Charles; Litanie do Szatana;
Ty nad wszystkie anioły mądry i wspaniały,
Boże, przez los zdradzony, pozbawiony chwały

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

O Ty, Książę wygnania, mimo wszystkie klęski
Niepokonany nigdy i zawsze zwycięski,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Głuchych mroków podziemia wszechwiedzący królu,
Lekarzu dobrotliwy ludzkich trwóg i bólu,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Któryś rzucił w pierś nawet najlichszych nędzarzy
Skrę miłości, co w Raju pragnieniem się żarzy,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Któryś Śmierć zapłodniwszy, swą oblubienicę,
Zrodziłeś z nią Nadzieję, szaloną wietrznicę,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Który w oku skazańca zapalasz błysk dumy,
Że patrzy z szubienicy wzgardą w ludzkie tłumy,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Który znasz najtajniejsze ziemskich głębin cienie,
Gdzie zazdrosny Bóg drogie pochował kamienie,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Który wzrokiem swym jasnym przejrzałeś metale
Od wieków śpiące w głuchym, mrocznym arsenale,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Który chronisz od śmierci i zgubnego strachu
Lunatyków błądzących po krawędziach dachu,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Który starym pijaka kościom niespożytą
Giętkość dajesz, gdy wpadnie pod końskie kopyto,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Któryś człeka słabego, by mu ulżyć męki,
Nauczył proch wyrabiać i dał broń do ręki,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Któryś piękno wycisnął, co hańbą naznacza,
Na czole bezwstydnego chciwca i bogacza,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Który sprawiasz, że kobiet upadłych wzrok pała
Uwielbieniem łachmanów i chorego ciała,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Pochodnio myślicieli, kosturze wygnańców,
Spowiedniku wisielców i biednych skazańców,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

Ojcze przybrany dzieci, których Boga Ojca
Gniew i mściwość wygnały z rajskiego Ogrojca,

O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

MODLITWA
Chwała Tobie, Szatanie, cześć na wysokościach
Nieba, gdzie królowałeś, chwała w głębokościach
Piekła, gdzie zwyciężony, trwasz w dumnym milczeniu!
Uczyń, niechaj ma dusza spocznie z Tobą w cieniu
Drzewa Wiedzy, gdy swoje konary rozwinie,
Jak sklepienie kościoła, który nie przeminie.


Baudelaire Charles; Muzyka;
Muzyka mnie niekiedy ogarnia jak morze!
Ku mojej gwieździe bladej
Pod stropem mgły lub w puste eteru przestworze
Rozpinam żagiel.

Pierś ma naprzód podana, wzdymają się płuca
Niby płótno żaglowe,
Na grzbiety fal się wdzieram, noc zasłonę rzuca
Na moją głowę.

I czuję, jak namiętnie tętnią w moim pulsie
Wszystkie tortury okrętu,
Przychylny wiatr i nawałnice, i konwulsje

Wśród niezmiernego odmętu
Kołyszą mnie. Lub cisza płaska w morzu pustem
Jest mej rozpaczy lustrem!


Baudelaire Charles; Podróż;
(...) Gorzka wiedza, jaką się wyciąga z podróży!
Świat monotonny, mały jak dzisiaj, tak wprzódy,
jutro – wiecznie – jednaki obraz nam powtórzy,
jest to oaza zgrozy na pustyni nudy.

6
Ach, któż o najważniejszej rzeczy zapomina?
Bez szukania widzieliśmy wszędzie wokoło,
Gdzie tylko się unosi fatalna drabina —
Nieśmiertelnego grzechu postać niewesołą.

Kobieta — niewolnica — nędzna, dumna, głupia,
Bez wstrętu kochająca się w swoim uroku,
Mąż jej, tyran-zwierz, który chciwie żer swój skupia,
Niewolnik niewolnicy — i strumień w rynsztoku.

Kat, który się weseli; ofiara, co jęczy;
Święto, co krew rozlaną nasyca pachnidłem;
Tyrania, co swym jadem nerwy królów dręczy —
Lud bezmyślnie chodzący pod biczów wędzidłem.

Rozmaite religie do naszej podobne,
A wszystkie prowadzące do niebiosów. Święci,
Co, jak zbytniki w łoża wchodzący ozdobne,
Stoją, rozpustą gwoździ męczeńskich opięci.

I ludzkość gadatliwa, geniuszem pijana,
Skazana po dawnemu na błąd i szaleństwo,
Wołająca w agonii swej do Boga-Pana:
— O, mój bliźni, mój Panie, rzucam ci przekleństwo.

I najmędrsi — odważni kochankowie szału,
Uciekający od tych głupich stad — w otchłanie
Opium, nieskończonego źródła ideału:
— Oto świata całego wieczne sprawozdanie.

7
Gorzka wiedza, jaką się wyciąga z podróży!
Świat monotonny, mały jak dzisiaj tak wprzódy,
Jutro — wiecznie — jednaki obraz nam powtórzy:
Jest to oaza zgrozy na pustyni nudy!

Czy odpłynąć, czy zostać? Zostań, jeśliś w stanie,
Płyń, gdy czas. Ten więc biegnie, tamten się ukrywa,
By żałobnego wroga omylić czuwanie, By zmylić Czas.
Lecz on jest, on stoi, on wzywa.

Tych, co jako Żyd tułacz albo apostoły
Błądzą; dla których nie dość ziemi ani morza,
By uciec stąd. Są inni — o duszy wesołej —
Co umieją go zabić, nie rzucając noża.

Gdy na koniec swą nogą stanie nam na karkach,
Wołajmy wtedy: «Naprzód!», pełnym szczęścia głosem,
Jak do Chin kiedyś w drobnych płynęliśmy barkach,
Z okiem utkwionym w niebo i rozwianym włosem,

Tak popłyniemy teraz na ocean Mroków —
I z radością młodzieńca w pierwszych dniach podróży
Usłyszym czarodziejskie głosy śród obłoków,
Śpiewające: "O, pójdźcie wy do nas, wy, którzy

Jesteście lotosowych owoców spragnieni!
Bo tu ich wiekuiste żniwo trwa przecudnie;
Tutaj czeka was kąpiel tęczowych promieni,
Bo tu lśni na lazurach wieczne popołudnie."

Poznajem drogie widma z ich pieśni życzliwej,
Pylady ku nam ręce wyciągają z dali!
«Płyń do swojej Elektry, gdy chcesz być szczęśliwy!»
Mówi nam ta, którąśmy niegdyś całowali.

8
O Śmierci, kapitanie, czas! Zakończ nasz lament —
Ten świt nas nudzi. Chcemy pić Nieskończoności!
Jeśli niebo i ziemia — czarne jak atrament,
Nasze serca — ty znasz je — pełne są światłości.

Pokrzep swoją trucizną naszą duszę biedną —
My chcemy — tak nam płonie mózg od ognia twego,
Iść w otchłań — Piekła? Nieba? To nam wszystko jedno,
Byle tam, w Niewiadomej, znaleźć coś nowego!


Baudelaire Charles; Sed Non Satiata;
Dziwne bóstwo o cerze brązowej jak noce,
O zapachu zmieszanym z piżma i hawany,
Ty dzieło urojone przez Fausta Sawany,
Czarownico z hebanu, poczęta w pomroce.

Wolę niż opium, burgund — oszałamiające
Eliksiry ust twoich miłością pijanych,
Gdy ku tobie zdążają mych żądz karawany,
Poisz w cysternie oczu twych moje niemoce.

Przygaś w twych wielkich czarnych oczach, oknach duszy,
Płomienie, o, diablico, której nic nie wzruszy,
Jam nie Styks, by cię objąć dziewięćkroć ramieniem.

Och, Megiero rozpustna, nie moją jest winą,
Że nie umiem, by zmienić twój żar w odrętwienie,
W piekle twojego łoża stać się Prozerpiną!


Baudelaire Charles; Spleen II;
Kiedy niebo, jak ciężka z ołowiu pokrywa,
Miażdży umysł złej nudzie wydany na łup,
Gdy spoza chmur zasłony szare światło spływa,
Światło dnia smutniejszego niźli nocy grób;

Kiedy ziemia w wilgotne zmienia się więzienie,
Skąd ucieka nadzieja, ten płochliwy stwór,
Jak nietoperz, gdy głową tłukąc o sklepienie,
Rozbija się bezradnie o spleśniały mur;

Gdy deszcz robi ze świata olbrzymi kryminał
I kraty naśladują gęstwę wodnych smug,
I w mym mózgu swe lepkie sieci porozpinał
Lud oślizgłych pająków — najwstrętniejszy wróg;

Dzwony nagle z wściekłością dziką się rozdzwonią,
Śląc do nieba rozpaczą szalejący głos
Jak duchy potępieńców, co od światła stronią
I nocami się skarżą na swój straszny los.

A w duszy mej pogrzeby bez orkiestr się wloką,
W martwej ciszy — nadziei tylko słychać jęk,
Na łbie zaś mym schylonym, w triumfie, wysoko,
Czarny sztandar zatyka groźny tyran — Lęk.


Baudelaire Charles; Sygnały;
Rubens, ogród lenistwa, rzeka niepamięci,
Nieprzychylnej miłości zbyt cielesne łoże,
Gdzie tylko życie kłębi się, wiruje, kręci
Jak w powietrzu powietrze i jak w morzu morze;

Leonardo, zwierciadło o ściemnionym lśnieniu,
Gdzie z uśmiechem, łagodnym znakiem tajemnicy,
Anieli pełni wdzięku zjawiają się w cieniu
Pinii zamykających wstęp do okolicy;

Rembrandt, sala szpitalna, smutna, rozszeptana,
Przeszyta na skroś ostrym zimowym promieniem,
Gdzie pod olbrzymim krucyfiksem na kolanach
Stos zgnilizny się modli szlochem i westchnieniem;

Michał Anioł, mgławica, przestrzeń ledwie widna,
Gdzie wśród tłumu Chrystusów — Herkulesów tłumy
Krążą i gdzie w półmroku gigantyczne widma
Rwą, wyciągając ręce, śmiertelne całuny;

Tyś się odważył sięgnąć po piękno nędzników,
Zawziętość zabijaków, cały bezwstyd fauna,
Puget, smutny imperatorze galerników,
O sercu, w którym wzbiera duma feodalna;

Watteau, karnawał świata, gdzie jakby wprost z łąki
Słynne serca zlatują się lotem motyli,
Gdzie blask świec na tło zwiewne rzucają pająki
Lejąc czyste szaleństwo na bal jednej chwili;

Goya, koszmar, ten koszmar rzeczy niebywałej,
Kiedy sabat czarownic gra groteskę raju,
Gdzie lubieżne staruszki i dziewczynki małe,
Aby skusić szatanów, pończochy wciągają;

Delacroix, jezioro krwi — jak widmo kary —
Cień zielonych sosenek czerwienią rozdziera,
A po żałobnym niebie dziwny ton fanfary
Przebiega jak stłumione westchnienie Webera;

Ten płacz, co gotów wielbić, bluźnić, krzywoprzysiąc,
Ekstatyczne Te Deum i Zmiłuj się. Panie,
Jest echem, którym dudni labiryntów tysiąc,
Opium Bogów, co sercu da niepamiętanie!

To hasło powtarzane przez tysiące straży,
To rozkaz, którym tysiąc ust chłoszcze przestrzenie,
Sygnał, co na tysiącu cytadel się żarzy,
Krzyk strzelców osaczonych przez las i milczenie

Bowiem zaprawdę, Panie, jedynym na świecie
Dowodem, co zaświadczy o naszej godności,
Jest ten szloch, który płynie z stulecia w stulecie,
By — nim skona — dopełznąć na próg twej wieczności!


Baudelaire Charles; Śmierć nędzarzy;
(...) Śmierć jest jedynym blaskiem w mrokach życia kiru:
To jedyny cel życia, nadziej, podpora,
Pociecha i wzmocnienie – czara eliksiru,
Która nam daje siłę iść aż do wieczora.


Baudelaire Charles; Wino gałganiarzy;
(...) Dla starców, co w milczeniu konają wyklęci,
By pogrążyć ich żale w błogiej niepamięci,
Bóg, tknięty wyrzutami sumienia, sen stworzył,
A człowiek Wino – dziecię Słońca – im dołożył.


Baudelaire Charles; Wino mordercy;
(...) Dość urodziwa jeszcze była,
Choć już zniszczona. Zbyt kochałem,
Dlatego właśnie powiedziałem:

“Precz z tego życia, moja miła!”

Jakiż mnie głupi pijaczyna
Zrozumie? Czy ktoś myślał o tem
Wśród nocy chorej i samotnej,
Żeby uczynić całun z wina?


Baudelaire Charles; Wróg;
Młodość ma przepłynęła jedną chmurną burzą,
W którą tylko niekiedy promień słońca padł.
Sad mój deszcze zalały olbrzymią kałużą,
Więc w owoc rzadki tylko, przemienił się kwiat.

Dziś na progu jesieni, sercem już niemłody,
Z łopatą się do pracy ciężkiej muszę brać,
Aby doły wyrównać wyrwane przez wody,
Doły jak grób głębokie, gdzie mi przyjdzie spać.

Lecz wątpię, czy mym nowym, wymarzonym kwiatom
Pustka ma będzie dosyć w ów pokarm bogatą,
Który siłę mistyczną w ich kielichy tchnie.

O rozpaczy, rozpaczy, czas pożera życie,
A wróg mroczny, co serca nasze chciwie ssie,
Krwią, którą my broczymy, tuczy się obficie.


Baudelaire Charles; Zegar;
(...) PAMIĘTAJ! Czas jest graczem namiętnym, co wygra
Bez szachrajstw każdą partię; to reguła święta.
Dzień się zmniejsza i noc się powiększa; PAMIĘTAJ!
Wciąż głodna jest otchłań; opróżnia się klepsydra.

Wnet wybije godzina, kiedy boskie Losy,
Kiedy Cnota dostojna, małżonka twa krucha,
Kiedy nawet (ach, zajazd to ostatni!) Skrucha
Powie: "Kończ, stary tchórzu, nażyłeś się dosyć!"