A teraz kilka poezji Baudelaire’a na deser. Oczywiście z tomiku „Kwiaty zła” wydanego przez PIW w 1973 r. (Ile ja przeszłam, żeby to mieć! Najpierw wydarłam tomik niemalże siłą Urszuli K., której ojciec nawet nie wiedział co ma. W końcu mi go pożyczyła, a potem podarowała (siła perswazji). Potem na studiach taka jedna, de domo C., primo voto Ch. – imię i nazwisko jak u Lady Agi (powaga), pożyczyła tomik ode mnie na tydzień, potem na dwa, a po miesiącu zaczęła mi wmawiać, że tomik jej dałam w prezencie! W końcu udało mi się książkę odebrać – uszkodzoną i popisaną ołówkiem. Ale ją odzyskałam!)
Baudelaire Charles; Co powiesz w ten zmierzch...
(...) Czasem mówi: - Jam piękna! Niech nad wszystko pomną
Kochać Piękno, jeżeli miłości mej godni.
Jestem Aniołem Stróżem, Muzą i Madonną.
Baudelaire Charles; Dance macabre;
(...) W każdym ziemskim klimacie, pod śniegiem, pod znojem,
Śmierć przygląda się tobie, pocieszna Ludzkości!
I –jak ty – na swe ciało zlewające wonności,
Miesza swoją ironię z obłąkaniem twojem.
Baudelaire Charles; Do czytelnika;
Głupota, grzechy, błędy, lubieżność i chciwość
Duch i ciało nam gryzą niby ząb zatruty,
A my karmim te nasze rozkoszne wyrzuty,
Tak jak żebracy karmią swych szat robaczywość.
Upór jest w naszych grzechach, strach jest w naszych żalach,
Za skruchę i pokutę płacim sobie drogo —
I wesoło znów kroczym naszą błotną drogą,
Wierząc, że zmyjem winy — w łez mizernych falach.
A na poduszce grzechu szatan Trismegista
Nasz duch oczarowany kołysze powoli,
I tak trawi bogaty kruszec naszej woli
Trucizną swą ten stary, mądry alchemista.
Diabeł to trzyma nici, co kierują nami!
Na rzeczy wstrętne patrzym sympatycznym okiem —
Co dzień do piekieł jednym zbliżamy się krokiem
Przez ciemność, która cuchnie i na wieki plami.
Jak żebraczy rozpustnik, co, gryząc, przyciska
Męczeńską pierś strudzonej starej nierządnicy,
Kradniem rozkosz przejściową — w mroków tajemnicy
Jak zeschłą pomarańczę, z której sok nie tryska.
Niby rój glist, co mrowiem gęstym się przewala,
W mózgu nam tłum demonów huczy z dzikim śmiechem,
A śmierć ku naszym płucom za każdym oddechem
Spływa z głuchymi skargi, jak podziemna fala.
Jeśli gwałt i trucizna, ognie i sztylety
Dotąd swym żartobliwym haftem nie wyszyły
Kanwy naszych przeznaczeń banalnej, niemiłej,
To dlatego, że brak nam odwagi — niestety!
Ale pośród szakalów, śród panter i smoków,
Pośród małp i skorpionów, żmij i nietoperzy,
Śród tworów, których stado wyje, pełza, bieży,
W ohydnej menażerii naszych grzesznych skoków —
Jest potwór — potworniejszy nad to bydląt plemię,
Nuda, co, chociaż krzykiem nie utrudza gardła,
Chętnie by całą ziemię na proch miałki starła,
Aby jednym ziewnięciem połknąć całą ziemię.
Łza mimowolna błyska w oczu jej pryzmacie,
Ona marzy szafoty, dymiąc swe haszysze,
Ty znasz tego potwora, co jak sen kołysze —
Hipokryto, słuchaczu, mój bliźni, mój bracie!
Baudelaire Charles; Głos;
Kolebka moja stała gdzieś u drzwi biblioteki:
Babelu, gdzie baśń, romans — śród mądrych ksiąg ogromu
Mieszały się, a z nimi w pyle Rzymiany, Greki;
Ja sam nie byłem wyższy od porządnego tomu.
I słyszałem dwa głosy. Stanowczy a układny
Szeptał jeden: "Ta ziemia — to wyrób cukierniczy;
Mogę (wówczas w rozkoszy nie spotkasz tamy żadnej)
Dać ci apetyt równy powabom tych słodyczy."
A drugi: "O, pójdź ze mną błądzić po marzeń drogach,
Za krańce możebności, w dal poza światy znane!"
Głos ten śpiewał jak wicher szumiący po rozłogach,
Jak widmo nieokreślne, nie wiedzieć skąd przywiane,
Co słodko pieści ucho, a jednak trwoży sobą.
"Jam gotów, głosie luby!" — rzekłem i od tej pory
Czuję to, co — niestety! — można zwać mą chorobą,
Fatalnością mych losów. Odtąd poza pozory
Ogromu wszechstworzenia, w czarnej otchłani głębi,
Ja, ofiara dręczona przez jasnowidztwa harpie,
Odróżniam tysiąc dziwnych światów, co się w mgle kłębi,
I wlokę z sobą żmiję, która mi stopy szarpie,
I podobny prorokom, jak ongi ci tułacze,
Ukochałem tak czule głąb morską i pustynię;
Śmieję się śród żałoby, przy ucztach świetnych płaczę
I znajduję smak zdrowy w najbardziej gorzkim winie;
Często spełnione fakta uważam za złudzenia
Lub okiem tonę w niebie, gdy spod stóp się wali.
Lecz głos szepce z pociechą: "Zachowaj twe marzenia;
Piękności snów szaleńczych mędrcy nie zaznali!"
Baudelaire Charles; Gra;
W wypłowiałych fotelach stare kurtyzany,
Zwiędłe, wymalowane, z okiem pełnym cieni,
Mizdrzące się; na szyjach pereł sznur nizany,
W chudych uszach brzęk złota i drogich kamieni.
W krąg zielonych stolików bezwargie oblicza,
Bezbarwne szare wargi i bezzębne szczęki;
Wzrok w piekielnej gorączce pieniądze przelicza,
Próżną kieszeń miętoszą palce drżącej ręki.
Pod niechlujnym sufitem mdły szereg kinkietów
I ogromne pająki leją lśnień pokoty
Na zachmurzone czoła wykwintnych poetów,
Co przyszli marnotrawić swoje krwawe poty:
Oto posępny obraz, co w sennym marzeniu
Do mych jasnowidzących przywarł dzisiaj oczu;
Siebie także widziałem, jak — stojący w cieniu,
Wsparty na łokciu, zimny, niemy, na uboczu —
Zazdrościłem tym kurwom trupiego wesela,
Podziwiałem tych graczy chciwość wiecznie młodą,
Gdy tak chwacko kupczyli bez skrupułów wiela —
Jedni swoim honorem, drugie swą urodą!
I ze zgrozą pojąłem, że zazdrościć zdolny-m
Temu, co w otchłań biegnie z skwapliwością wściekłą,
I, własną krwią pijany, po życiu mozolnym
Nad śmierć przeniósłbym mękę, a nad nicość piekło.
Baudelaire Charles; Heautontimoroumenos;
Bez nienawiści bić cię będę,
Bez gniewu — niby kat ospały,
Jak Mojżesz pukał w swoje skały!
Chcąc mej Sahary zwilżyć grzędę,
Będę przymuszał twoje oczy
Do wylewania wód boleści.
Ma żądza, co się bólem pieści,
Będzie pływała w tej roztoczy
Jak wielki okręt na mórz szlaku;
I pojąc mię w mej treści całej,
Twe drogie szlochy będą brzmiały
Jak bęben grzmiący do ataku!
I owo do fałszywej nuty-m
Podobien w boskiej wszechsymfonii
Dzięki żarłocznej tej Ironii,
Która mię szarpie kłem zatrutym.
Tylko ten jad ma krew zawiera!
Cały pod władzę jej podpadłem!
Me serce strasznym jest zwierciadłem,
Gdzie się przegląda ta megiera!
Jestem bo raną i bułatem!
Jestem kańczugiem oraz skórą!
Jestem członkami i torturą,
Jestem skazańcom oraz katem!
Mej własnej duszy zmorą srogą!
— Jednym z tych wielkich opuszczonych,
Na śmiech wieczysty osądzonych,
Co się uśmiechać już nie mogą.
Baudelaire Charles; Ideał;
(...) Otchłani serca mego, ciebie trzeba, ciebie,
Lady Macbeth, kobieto z potęgą zbrodniczą,
Śnie Eschyla zrodzony na północnej glebie,
Lub ciebie, Nocy, córo Michała Anioła,
Co śpisz w milczeniu świętym z twarzą tajemniczą,
Kuta rylcem genialnym u tytanów czoła!
Baudelaire Charles; Litanie do Szatana;
Ty nad wszystkie anioły mądry i wspaniały,
Boże, przez los zdradzony, pozbawiony chwały
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
O Ty, Książę wygnania, mimo wszystkie klęski
Niepokonany nigdy i zawsze zwycięski,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Głuchych mroków podziemia wszechwiedzący królu,
Lekarzu dobrotliwy ludzkich trwóg i bólu,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś rzucił w pierś nawet najlichszych nędzarzy
Skrę miłości, co w Raju pragnieniem się żarzy,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś Śmierć zapłodniwszy, swą oblubienicę,
Zrodziłeś z nią Nadzieję, szaloną wietrznicę,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który w oku skazańca zapalasz błysk dumy,
Że patrzy z szubienicy wzgardą w ludzkie tłumy,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który znasz najtajniejsze ziemskich głębin cienie,
Gdzie zazdrosny Bóg drogie pochował kamienie,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który wzrokiem swym jasnym przejrzałeś metale
Od wieków śpiące w głuchym, mrocznym arsenale,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który chronisz od śmierci i zgubnego strachu
Lunatyków błądzących po krawędziach dachu,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który starym pijaka kościom niespożytą
Giętkość dajesz, gdy wpadnie pod końskie kopyto,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś człeka słabego, by mu ulżyć męki,
Nauczył proch wyrabiać i dał broń do ręki,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś piękno wycisnął, co hańbą naznacza,
Na czole bezwstydnego chciwca i bogacza,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który sprawiasz, że kobiet upadłych wzrok pała
Uwielbieniem łachmanów i chorego ciała,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Pochodnio myślicieli, kosturze wygnańców,
Spowiedniku wisielców i biednych skazańców,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Ojcze przybrany dzieci, których Boga Ojca
Gniew i mściwość wygnały z rajskiego Ogrojca,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
MODLITWA
Chwała Tobie, Szatanie, cześć na wysokościach
Nieba, gdzie królowałeś, chwała w głębokościach
Piekła, gdzie zwyciężony, trwasz w dumnym milczeniu!
Uczyń, niechaj ma dusza spocznie z Tobą w cieniu
Drzewa Wiedzy, gdy swoje konary rozwinie,
Jak sklepienie kościoła, który nie przeminie.
Baudelaire Charles; Muzyka;
Muzyka mnie niekiedy ogarnia jak morze!
Ku mojej gwieździe bladej
Pod stropem mgły lub w puste eteru przestworze
Rozpinam żagiel.
Pierś ma naprzód podana, wzdymają się płuca
Niby płótno żaglowe,
Na grzbiety fal się wdzieram, noc zasłonę rzuca
Na moją głowę.
I czuję, jak namiętnie tętnią w moim pulsie
Wszystkie tortury okrętu,
Przychylny wiatr i nawałnice, i konwulsje
Wśród niezmiernego odmętu
Kołyszą mnie. Lub cisza płaska w morzu pustem
Jest mej rozpaczy lustrem!
Baudelaire Charles; Podróż;
(...) Gorzka wiedza, jaką się wyciąga z podróży!
Świat monotonny, mały jak dzisiaj, tak wprzódy,
jutro – wiecznie – jednaki obraz nam powtórzy,
jest to oaza zgrozy na pustyni nudy.
6
Ach, któż o najważniejszej rzeczy zapomina?
Bez szukania widzieliśmy wszędzie wokoło,
Gdzie tylko się unosi fatalna drabina —
Nieśmiertelnego grzechu postać niewesołą.
Kobieta — niewolnica — nędzna, dumna, głupia,
Bez wstrętu kochająca się w swoim uroku,
Mąż jej, tyran-zwierz, który chciwie żer swój skupia,
Niewolnik niewolnicy — i strumień w rynsztoku.
Kat, który się weseli; ofiara, co jęczy;
Święto, co krew rozlaną nasyca pachnidłem;
Tyrania, co swym jadem nerwy królów dręczy —
Lud bezmyślnie chodzący pod biczów wędzidłem.
Rozmaite religie do naszej podobne,
A wszystkie prowadzące do niebiosów. Święci,
Co, jak zbytniki w łoża wchodzący ozdobne,
Stoją, rozpustą gwoździ męczeńskich opięci.
I ludzkość gadatliwa, geniuszem pijana,
Skazana po dawnemu na błąd i szaleństwo,
Wołająca w agonii swej do Boga-Pana:
— O, mój bliźni, mój Panie, rzucam ci przekleństwo.
I najmędrsi — odważni kochankowie szału,
Uciekający od tych głupich stad — w otchłanie
Opium, nieskończonego źródła ideału:
— Oto świata całego wieczne sprawozdanie.
7
Gorzka wiedza, jaką się wyciąga z podróży!
Świat monotonny, mały jak dzisiaj tak wprzódy,
Jutro — wiecznie — jednaki obraz nam powtórzy:
Jest to oaza zgrozy na pustyni nudy!
Czy odpłynąć, czy zostać? Zostań, jeśliś w stanie,
Płyń, gdy czas. Ten więc biegnie, tamten się ukrywa,
By żałobnego wroga omylić czuwanie, By zmylić Czas.
Lecz on jest, on stoi, on wzywa.
Tych, co jako Żyd tułacz albo apostoły
Błądzą; dla których nie dość ziemi ani morza,
By uciec stąd. Są inni — o duszy wesołej —
Co umieją go zabić, nie rzucając noża.
Gdy na koniec swą nogą stanie nam na karkach,
Wołajmy wtedy: «Naprzód!», pełnym szczęścia głosem,
Jak do Chin kiedyś w drobnych płynęliśmy barkach,
Z okiem utkwionym w niebo i rozwianym włosem,
Tak popłyniemy teraz na ocean Mroków —
I z radością młodzieńca w pierwszych dniach podróży
Usłyszym czarodziejskie głosy śród obłoków,
Śpiewające: "O, pójdźcie wy do nas, wy, którzy
Jesteście lotosowych owoców spragnieni!
Bo tu ich wiekuiste żniwo trwa przecudnie;
Tutaj czeka was kąpiel tęczowych promieni,
Bo tu lśni na lazurach wieczne popołudnie."
Poznajem drogie widma z ich pieśni życzliwej,
Pylady ku nam ręce wyciągają z dali!
«Płyń do swojej Elektry, gdy chcesz być szczęśliwy!»
Mówi nam ta, którąśmy niegdyś całowali.
8
O Śmierci, kapitanie, czas! Zakończ nasz lament —
Ten świt nas nudzi. Chcemy pić Nieskończoności!
Jeśli niebo i ziemia — czarne jak atrament,
Nasze serca — ty znasz je — pełne są światłości.
Pokrzep swoją trucizną naszą duszę biedną —
My chcemy — tak nam płonie mózg od ognia twego,
Iść w otchłań — Piekła? Nieba? To nam wszystko jedno,
Byle tam, w Niewiadomej, znaleźć coś nowego!
Baudelaire Charles; Sed Non Satiata;
Dziwne bóstwo o cerze brązowej jak noce,
O zapachu zmieszanym z piżma i hawany,
Ty dzieło urojone przez Fausta Sawany,
Czarownico z hebanu, poczęta w pomroce.
Wolę niż opium, burgund — oszałamiające
Eliksiry ust twoich miłością pijanych,
Gdy ku tobie zdążają mych żądz karawany,
Poisz w cysternie oczu twych moje niemoce.
Przygaś w twych wielkich czarnych oczach, oknach duszy,
Płomienie, o, diablico, której nic nie wzruszy,
Jam nie Styks, by cię objąć dziewięćkroć ramieniem.
Och, Megiero rozpustna, nie moją jest winą,
Że nie umiem, by zmienić twój żar w odrętwienie,
W piekle twojego łoża stać się Prozerpiną!
Baudelaire Charles; Spleen II;
Kiedy niebo, jak ciężka z ołowiu pokrywa,
Miażdży umysł złej nudzie wydany na łup,
Gdy spoza chmur zasłony szare światło spływa,
Światło dnia smutniejszego niźli nocy grób;
Kiedy ziemia w wilgotne zmienia się więzienie,
Skąd ucieka nadzieja, ten płochliwy stwór,
Jak nietoperz, gdy głową tłukąc o sklepienie,
Rozbija się bezradnie o spleśniały mur;
Gdy deszcz robi ze świata olbrzymi kryminał
I kraty naśladują gęstwę wodnych smug,
I w mym mózgu swe lepkie sieci porozpinał
Lud oślizgłych pająków — najwstrętniejszy wróg;
Dzwony nagle z wściekłością dziką się rozdzwonią,
Śląc do nieba rozpaczą szalejący głos
Jak duchy potępieńców, co od światła stronią
I nocami się skarżą na swój straszny los.
A w duszy mej pogrzeby bez orkiestr się wloką,
W martwej ciszy — nadziei tylko słychać jęk,
Na łbie zaś mym schylonym, w triumfie, wysoko,
Czarny sztandar zatyka groźny tyran — Lęk.
Baudelaire Charles; Sygnały;
Rubens, ogród lenistwa, rzeka niepamięci,
Nieprzychylnej miłości zbyt cielesne łoże,
Gdzie tylko życie kłębi się, wiruje, kręci
Jak w powietrzu powietrze i jak w morzu morze;
Leonardo, zwierciadło o ściemnionym lśnieniu,
Gdzie z uśmiechem, łagodnym znakiem tajemnicy,
Anieli pełni wdzięku zjawiają się w cieniu
Pinii zamykających wstęp do okolicy;
Rembrandt, sala szpitalna, smutna, rozszeptana,
Przeszyta na skroś ostrym zimowym promieniem,
Gdzie pod olbrzymim krucyfiksem na kolanach
Stos zgnilizny się modli szlochem i westchnieniem;
Michał Anioł, mgławica, przestrzeń ledwie widna,
Gdzie wśród tłumu Chrystusów — Herkulesów tłumy
Krążą i gdzie w półmroku gigantyczne widma
Rwą, wyciągając ręce, śmiertelne całuny;
Tyś się odważył sięgnąć po piękno nędzników,
Zawziętość zabijaków, cały bezwstyd fauna,
Puget, smutny imperatorze galerników,
O sercu, w którym wzbiera duma feodalna;
Watteau, karnawał świata, gdzie jakby wprost z łąki
Słynne serca zlatują się lotem motyli,
Gdzie blask świec na tło zwiewne rzucają pająki
Lejąc czyste szaleństwo na bal jednej chwili;
Goya, koszmar, ten koszmar rzeczy niebywałej,
Kiedy sabat czarownic gra groteskę raju,
Gdzie lubieżne staruszki i dziewczynki małe,
Aby skusić szatanów, pończochy wciągają;
Delacroix, jezioro krwi — jak widmo kary —
Cień zielonych sosenek czerwienią rozdziera,
A po żałobnym niebie dziwny ton fanfary
Przebiega jak stłumione westchnienie Webera;
Ten płacz, co gotów wielbić, bluźnić, krzywoprzysiąc,
Ekstatyczne Te Deum i Zmiłuj się. Panie,
Jest echem, którym dudni labiryntów tysiąc,
Opium Bogów, co sercu da niepamiętanie!
To hasło powtarzane przez tysiące straży,
To rozkaz, którym tysiąc ust chłoszcze przestrzenie,
Sygnał, co na tysiącu cytadel się żarzy,
Krzyk strzelców osaczonych przez las i milczenie
Bowiem zaprawdę, Panie, jedynym na świecie
Dowodem, co zaświadczy o naszej godności,
Jest ten szloch, który płynie z stulecia w stulecie,
By — nim skona — dopełznąć na próg twej wieczności!
Baudelaire Charles; Śmierć nędzarzy;
(...) Śmierć jest jedynym blaskiem w mrokach życia kiru:
To jedyny cel życia, nadziej, podpora,
Pociecha i wzmocnienie – czara eliksiru,
Która nam daje siłę iść aż do wieczora.
Baudelaire Charles; Wino gałganiarzy;
(...) Dla starców, co w milczeniu konają wyklęci,
By pogrążyć ich żale w błogiej niepamięci,
Bóg, tknięty wyrzutami sumienia, sen stworzył,
A człowiek Wino – dziecię Słońca – im dołożył.
Baudelaire Charles; Wino mordercy;
(...) Dość urodziwa jeszcze była,
Choć już zniszczona. Zbyt kochałem,
Dlatego właśnie powiedziałem:
“Precz z tego życia, moja miła!”
Jakiż mnie głupi pijaczyna
Zrozumie? Czy ktoś myślał o tem
Wśród nocy chorej i samotnej,
Żeby uczynić całun z wina?
Baudelaire Charles; Wróg;
Młodość ma przepłynęła jedną chmurną burzą,
W którą tylko niekiedy promień słońca padł.
Sad mój deszcze zalały olbrzymią kałużą,
Więc w owoc rzadki tylko, przemienił się kwiat.
Dziś na progu jesieni, sercem już niemłody,
Z łopatą się do pracy ciężkiej muszę brać,
Aby doły wyrównać wyrwane przez wody,
Doły jak grób głębokie, gdzie mi przyjdzie spać.
Lecz wątpię, czy mym nowym, wymarzonym kwiatom
Pustka ma będzie dosyć w ów pokarm bogatą,
Który siłę mistyczną w ich kielichy tchnie.
O rozpaczy, rozpaczy, czas pożera życie,
A wróg mroczny, co serca nasze chciwie ssie,
Krwią, którą my broczymy, tuczy się obficie.
Baudelaire Charles; Zegar;
(...) PAMIĘTAJ! Czas jest graczem namiętnym, co wygra
Bez szachrajstw każdą partię; to reguła święta.
Dzień się zmniejsza i noc się powiększa; PAMIĘTAJ!
Wciąż głodna jest otchłań; opróżnia się klepsydra.
Wnet wybije godzina, kiedy boskie Losy,
Kiedy Cnota dostojna, małżonka twa krucha,
Kiedy nawet (ach, zajazd to ostatni!) Skrucha
Powie: "Kończ, stary tchórzu, nażyłeś się dosyć!"