wtorek, 15 października 2013

Małgorzata Warda „Nikt nie widział, nikt nie słyszał”

Małgorzata Warda, Nikt nie widział, nikt nie słyszał, Świat Książki, Warszawa 2010, 396 s.

Lena od dwudziestu lat próbuje dojść, co się stało z jej małą siostrzyczką Sarą, która nagle zniknęła z podwórka w Gdyni. Agnieszka, młoda Polka z Paryża, odkrywa, że niegdyś została porwana, a na plaży w Łebie policja odnajduje kobietę, która uciekła po latach od swego porywacza. Czy któraś z nich jest zaginioną Sarą?

Wszechstronnie opisany problem nagłych zniknięć, utraty tożsamości, kwestii tzw. „syndromu sztokholmskiego”, gdy ofiara przywiązuje się do porywacza i dramatów rodzin. Świetna psychologia, atrakcyjna forma, na pograniczu thrillera i powieści psychologicznej.

Gdzieś przeczytałam, że Małgorzata Warda jest lepsza niż Antonina Kozłowska. Cóż, Kozłowska przynajmniej żywcem nie zerżnęła fragmentów życiorysu Nataschy Kampusch uznając to, za inspirację dla swojej książki. Bo nie da się ukryć, że w odniesieniu do kobiety znalezionej na łebskiej plaży autorka niemal słowo w słowo cytuje fragmenty autobiografii porwanej w 1998 roku Austriaczki. I to razi najbardziej. Czyni powieść Wardy niepełnowartościową.
Jest to tym bardziej wkurzające, że pozostałe wątki opisane są bardzo dobrze, sugestywnie i ze swadą. Warda zanurza się w świat dramatu rodzin, których egzystencja została brutalnie zburzona poprzez ingerencję niezrównoważonych psychicznie, egoistycznie nastawionych jednostek. Ucieczka, chora miłość i życie w kłamstwie to następstwa tego czynu.
Corocznie w Polsce zgłaszanych jest blisko pięć tysięcy zaginięć dzieci. Większość z nich odnajduje się po kilku, kilkunastu dniach. Niestety los około trzystu z tych pięciu tysięcy pozostaje nieznany. Rok w rok 300 istnień przepada bez śladu... Temat, jakiego podjęła się Warda jest zatem ważny. Może lektura jej powieści będącej na poły psychologiczną powieścią, a na poły dreszczowcem uczuli rodziców, aby bardziej rozważnie postępowali ze swymi latoroślami. Ja wiem, że moja słowa trącą banałem, ale z drugiej strony – ilekroć idę zrobić zakupy w pobliskim sklepie, patrzy na mnie twarz czternastolatka, który zaginął w naszym miasteczku w październiku 2010 roku. Nadal nie wiadomo, co się z nim stało. Wszystko wskazuje na to, że w statystykach będzie jednym z tych trzystu dzieci, których los pozostanie nieznany. I to jest rzeczywistość.
Wracając do powieści Wardy – nie zawsze podobała mi się treść, chwilami aż zgrzytałam zębami. Ale w gruncie rzeczy powieść napisana jest nieźle. Całość nie rozłazi się w szwach niekonsekwencji, odwrotnie – wciąga i zmusza do myślenia.
Gdyby tylko ta „inspiracja” nie przypominała tak bardzo „zapożyczenia”...
Moja ocena: 4

2 komentarze:

  1. No popatrz, a ja w ogóle nie zgrzytałem zębiskami, książka strasznie mi się podobała. Aż sam się sobie dziwiłem. Warda od tego czasu jest jedną z moich ulubionych polskich pisarek, choć trzeba przyznać, że znów tak wiele rodzimych autorów nie poznałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja byłam akurat po lekturze autobiografii Kampusch i stąd to zgrzytanie, bo niemal słowo w słowo niektóre fragmenty były przepisane.

      Usuń