Pierwszą książkę Vonneguta – „Pianolę” przeczytałam jako ostatnią. W sumie było to najbardziej skuteczne antidotum na nieudane „Trzęsienie czasu”.
„Pianola” jest w sumie powieścią z gatunku antyutopii. Nie ma co prawda dyktatury politycznej, jest jednak… dyktatura komputerów i maszyn, które pierwotnie miały odciążyć człowieka, a w efekcie wyeliminowały go z większości prac. W Ameryce po „drugiej rewolucji przemysłowej” liczą się tylko ludzie z doktoratem (filozofii, inżynierii, wychowania fizycznego, nauk przyrodniczych, handlu nieruchomościami etc.), ewentualnie przyszli doktoranci. Człowiek en masse staje się znudzonym i zdezorientowanym konsumentem dóbr wytwarzanych przez maszyny. Życie zostało tak zindustrializowane, że przeciętna gospodyni domowa nie ma nic do roboty i spędza swój czas na oglądaniu telewizji. I cały czas jest przy tym indoktrynowana, to znaczy – edukowana, odnośnie tego jak bardzo ważne są maszyny i jak bardzo ważna jest przeciętność.
Komputery ferują wyroki i co gorsza, są one niepodważalne. Bo przecież komputer nie może się mylić. Tym samym bezduszna maszyna wpływa na całe ludzkie życie. To komputer ustala jaka jest odpowiednia długość książki, jaka jest odpowiednia jej treść. Komputer jest sędzią w tych ważnych i w tych zupełnie błahych sprawach. Sam człowiek przestaje się w tym świecie liczyć. Jest dodatkiem i to chyba niepotrzebnym.
Vonnegut opisuje anatomię rewolucji i kontrrewolucji. Ukazuje jak łatwo jest ludziom wpaść w pułapkę niemyślenia i całkowitej bierności. Udowadnia też, że „wygodniejsze życie” nie zawsze jest lepsze, bardziej efektywne umysłowo.
Jestem pod wrażeniem. Blisko sześćdziesiąt lat po publikacji, opowieść Vonneguta zaczyna niepokojąco przypominać obecne dążenie do tego, aby o wszystkim decydował kod binarny.
Moja ocena: 6
„Pianola” jest w sumie powieścią z gatunku antyutopii. Nie ma co prawda dyktatury politycznej, jest jednak… dyktatura komputerów i maszyn, które pierwotnie miały odciążyć człowieka, a w efekcie wyeliminowały go z większości prac. W Ameryce po „drugiej rewolucji przemysłowej” liczą się tylko ludzie z doktoratem (filozofii, inżynierii, wychowania fizycznego, nauk przyrodniczych, handlu nieruchomościami etc.), ewentualnie przyszli doktoranci. Człowiek en masse staje się znudzonym i zdezorientowanym konsumentem dóbr wytwarzanych przez maszyny. Życie zostało tak zindustrializowane, że przeciętna gospodyni domowa nie ma nic do roboty i spędza swój czas na oglądaniu telewizji. I cały czas jest przy tym indoktrynowana, to znaczy – edukowana, odnośnie tego jak bardzo ważne są maszyny i jak bardzo ważna jest przeciętność.
Komputery ferują wyroki i co gorsza, są one niepodważalne. Bo przecież komputer nie może się mylić. Tym samym bezduszna maszyna wpływa na całe ludzkie życie. To komputer ustala jaka jest odpowiednia długość książki, jaka jest odpowiednia jej treść. Komputer jest sędzią w tych ważnych i w tych zupełnie błahych sprawach. Sam człowiek przestaje się w tym świecie liczyć. Jest dodatkiem i to chyba niepotrzebnym.
Vonnegut opisuje anatomię rewolucji i kontrrewolucji. Ukazuje jak łatwo jest ludziom wpaść w pułapkę niemyślenia i całkowitej bierności. Udowadnia też, że „wygodniejsze życie” nie zawsze jest lepsze, bardziej efektywne umysłowo.
Jestem pod wrażeniem. Blisko sześćdziesiąt lat po publikacji, opowieść Vonneguta zaczyna niepokojąco przypominać obecne dążenie do tego, aby o wszystkim decydował kod binarny.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz