Jeszcze latem kupiłam sobie „thriller kabalistyczny” autorstwa pań Jill Gregory i Karen Tintori. Grzecznie czekał w kolejce. Gdybym wiedziała jak denna jest to książka, nadal by sobie czekał.
Ujmę to krótko: zmarnowany pomysł, zmarnowane pieniądze i zmarnowany czas.
Pomysł: na świecie w każdym pokoleniu żyje trzydziestu sześciu sprawiedliwych, ludzi o tak czystym sercu, że utrzymują oni cały świat w równowadze. Ich imiona spisał sam Adam (ten od Ewy). Tychże sprawiedliwych chcą za wszelką cenę zniszczyć gnozyci – hedoniści nienawidzący Boga. W roku 2005 prawie im się udaje. Jednakowoż David (o charakterystycznym nazwisku) Shepherd – przeżywa w dzieciństwie mistyczne objawienie i dzięki temu również poznaje owe nazwiska. Amerykanin (któż by inny???) musi ocalić pozostałych przy życiu sprawiedliwych. Niecni gnozyci nasyłają na niego i jego piękną izraelską towarzyszkę swój szwadron śmierci zwany Aniołami Ciemności. Dawid przeistacza się z jajogłowego profesorka w prawdziwego żołnierza idei.
Gregory i Tintorini piszą językiem nudnym. Ich wyjaśnienia są niczym żywcem przepisane z encyklopedii czy słowników. W opowieściach o przeszłości nie ma przysłowiowego „bigla”, ani uroku. Opisy nużą, chociaż legenda sama w sobie jest ciekawa. Trup ścieli się gęsto, a jednak główni bohaterowie nie zostają nawet draśnięci. Dialogi są na poziomie opowiadań licealistów. Ta książka jest tak zła, że nie wzbudza żadnego dreszczu, jedynie pobudza do ziewania. Mistycyzm jest odmierzany chyba zakraplaczem do oczu, czytelnik nie ma możliwości wczucia się w akcję i zdania sobie sprawy, że oto czyta o możliwym końcu świata. Naprawdę, szkoda czasu na ten „bestseller”.
Moja ocena: 0.5
Moja ocena: 0.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz