Åke Edwardson, Taniec z aniołem, Czarna Owca, Warszawa 2010,
431 s.
W skromnym hotelu w południowym Londynie znaleziono zwłoki
młodego Szweda. Wkrótce potem podobne morderstwo wydarzyło się w Göteborgu.
Krwawe ślady każą przypuszczać, że w hotelowym pokoju odbył się makabryczny
taniec. Dla 37-letniego komisarza Erika Wintera i jego współpracowników te
wydarzenia są początkiem najtrudniejszego śledztwa, z jakim mieli do czynienia.
„Taniec z aniołem” został wyróżniony nagrodą Szwedzkiej Akademii Kryminału w 1997 jako najlepsza powieść kryminalna roku.
„Taniec z aniołem” został wyróżniony nagrodą Szwedzkiej Akademii Kryminału w 1997 jako najlepsza powieść kryminalna roku.
Chyba nie było żadnej innej książki przedstawionej do
nagrody, skoro Åke Edwardson otrzymał wyróżnienie Szwedzkiej Akademii
Kryminału.
Po mętnym prologu Edwardson wprowadza nas w świat komisarza
Wintera. Mało w nim poświęcenia się wykryciu zbrodni. Komisarz Winter je,
uprawia seks, umyka mu myśl, pije whisky, rozmawia, pije piwo, słucha jazzu,
jakaś myśl błąka mu się po głowie. I tak bez końca.
Brudną robotę odwala za niego złodziej, a w samej akcji brak
sensu i jakiejkolwiek logiki. W sumie powinnam rzucić w kąt (no dobra,
delikatnie odłożyć) książkę przy pierwszym ziewaniu. Ale z zasady kończę
książki, które zaczęłam czytać. Idealny usypiacz dla cierpiących na bezsenność.
Ewentualnie dla zagorzałych zwolenników szwedzkich kryminałów.
Czterysta stron nudy zdecydowanie odstraszyło mnie od
Edwardsona. Tym bardziej że jednocześnie czytałam „Czarną listę” Aleksandry
Marininy i przyszło mi na myśl, jak bardzo światopogląd zależy od miejsca
zamieszkania i przeszłości. Ale o tym napiszę więcej przy „Czarnej liście”.
„Taniec z aniołem” ma ciekawy tytuł i niezłą okładkę. Tym
samym wychodzi na jaw, jak prawdziwe jest zdanie: „Nie oceniaj książki po
okładce”. Bo zawartość jest odwrotnie proporcjonalna do atrakcyjności wydania.
I to tyle ode mnie.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz