Carlos Ruiz Zafón, Pałac Północy, Muza, Warszawa 2011, 286
s.
Kalkuta, 1932. Ben,
wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego
przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu
pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu
Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi.
Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia
postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w
opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych
tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko
niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja,
która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie
niebezpiecznym wyzwaniem.
Nie wiem czy tak wpłynął na mnie upływający rok (2011), czy
ogólnie miałam pozytywne nastawienie do życia w owym czasie, ale faktem jest,
że „Pałac Północy” czytało mi się o wiele przyjemniej niż „Księcia Mgły”.
Ruiz Zafón stworzył krótką, jasną i dość spójną opowieść dla
młodzieży i dla młodzieży starszej, do której i ja się zaliczam, bo nie dorosnę
duchowo już chyba nigdy.
Mamy tajemnicze miejsce, tajemniczego przeciwnika, straszną
tajemnicę, zjawiska nadprzyrodzone i grupę młodych ludzi, których łączy
przyjaźń. I odległe czasy w odległym mieście. Po przeczytaniu „Pałacu” naszła
mnie jedna myśl: jak wiele zależy od czyjejś niekonsekwencji i jak bardzo źle
pojęta opiekuńczość może namieszać w życiu. Starsi pragnący oszczędzić
zmartwień swoim podopiecznym może i czynią to, aby ochronić tych, których
kochają, ale czyż nie ma w tym i egoizmu? Żeby oszczędzić sobie kłopotów i nie
brać odpowiedzialności za swoje błędny popełnione dawno temu? Z drugiej strony –
gdyby nie przemilczenia, nie byłoby tajemnicy. A bez tajemnicy – nie byłoby
opowieści.
W „Pałacu Północy” warsztat Ruiza chwilami szwankuje, ale to
akurat można wybaczyć, wszak była to dopiero jego druga książka, a Hiszpan miał
wówczas trzydzieści lat (nie każdy może być Tomaszem Mannem i tworzyć dojrzałe
powieści w wieku lat 28). Młodzi nie zwrócą na to uwagi, a starsi – jeśli się
im nie podoba – niech sięgają tylko po „dorosłe” powieści Ruiza.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz