Dan Brown, Inferno, Sonia Draga, Katowice 2013, 592 s.
Światowej sławy specjalista od symboli, Robert Langdon,
budzi się na szpitalnym łóżku w zupełnie obcym miejscu. Nie pamięta, jak i
dlaczego znalazł się w szpitalu. Nie potrafi też wyjaśnić, w jaki sposób wszedł
w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który znajduje we własnej marynarce.
Czasu na rozmyślania nie ma niestety zbyt wiele. Ledwie na
dobre odzyskuje przytomność, ktoś próbuje go zabić. W towarzystwie młodej
lekarki Sienny Brooks Langdon opuszcza w pośpiechu szpital. Ścigany przez
nieznanych wrogów przemierza uliczki Florencji, próbując odkryć powody niespodziewanego
pościgu. Podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie
Dantego…
Czy jego wiedza o tajemnych sekretach, które skrywa
historyczna fasada miasta wystarczy, by umknąć nieznanym oprawcom? Czy zdoła
rozszyfrować zagadkę i uratować ludzkość przed śmiertelnym zagrożeniem?
To już trąci zwietrzałym schematem. Robert Langdon biegał swego
czasu po Rzymie i Watykanie, potem po Paryżu i Londynie, biegał też bodajże po
Waszyngtonie (biję się w piersi, mało co pamiętam z nużącego „Zaginionego
symbolu”). W „Inferno” Langdon znowu biega od punktu A do punktu B. Przemierza
Florencję wzdłuż i wszerz szukając śladów Dantego i jego „Boskiej komedii”.
Znowu do Langdona strzelają, on znowu zadaje się z piękną kobietą i pokłada
nadzieję, nie w tych co trzeba. I znowu niszczy bezcenne dzieło sztuki, jakby
Dan Brown nie mógł się powstrzymać i chociaż na kartach książki chciał sobie
pofolgować i zubożyć nieco europejskie dziedzictwo. I znowu Dan Brown
łopatologicznie wkłada do głowy czytelnika wszelkie sprawdzone i niesprawdzone
opowieści o Dantem, Florencji i jej zabytkach, a czyni to w trakcie
karkołomnego florenckiego maratonu Langdona.
Książkę przeczytałam, chociaż im bliżej końca, tym bardziej
mnie wszystkie te schematyczne powtórzenia irytowały. A sam finał zaskoczył
nielogicznością. O wiele skuteczniej byłoby wysłać Langdona do Chin czy Indii,
obie kultury są pełne symboli, a i pisarza, którego tropem mógłby podążać
naukowiec, dałoby się znaleźć i łatwo uzasadnić ów wybór. Cóż, kiedy Dan Brown
z upodobaniem zasadził się na Stary Kontynent.
A najgorsze jest to, że pewnie i tak sięgnę po kolejną
książkę Browna. Chociażby po to, aby przekonać się, co tym razem Langdon
unicestwił.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz