Małgorzata J. Kursa, Teściową oddam od zaraz, Prozami,
Warszawa 2011, 216 s.
Teściowa potrafi zajść za skórę. Szczególnie nadopiekuńcza
teściowa. Izabela opracowuje zatem chytry plan, jak się swojej teściowej
zgrabnie pozbyć. Pomaga jej w tym przyjaciółka, Ama, która jeszcze nie wie, że
wkrótce sama wplącze się w niezłe tarapaty. A to wszystko za sprawą ciotki
nieboszczki, która przed śmiercią oddała do renowacji zabytkowy stolik, o który
nagle dopominają się dziwne typy. Ama pragnie rozwikłać zagadkę, tym bardziej,
że chodzi przecież o jej rodzinę. Nie bez znaczenia jest też fakt, że śledztwo
w sprawie śmierci ciotki i jej tajemniczego stolika prowadzi wielce przystojny
prokurator…
Sięgnęłam po „Teściową...” z przekory, kiedy znajoma powiedziała,
cobym się trzymała od książki pani Kursy z daleka, bo to grafomaństwo gorsze od
Mniszkówny jest. Że gorsze, to mało powiedziane. Przy pisarstwie pani Kursy,
egzaltowany słowotok Mniszkówny to wręcz arcydzieło literatury.
Książkę przeczytałam (czyt.: zmęczyłam) w całości, ale wbrew
zwyczajowi, że każdemu pisarzowi daję drugą szansę, po twórczość Kursy już raczej
nie sięgnę, bo szkoda mi czasu. Nikt nie zwróci mi dwóch godzin, które
spędziłam na przegadanej, ogłupiającej lekturze o infantylnych kobietkach miotających
się po książce jakby się nawcinały amfetaminy. Perypetie z tytułową teściową
nie śmieszą, wątek kryminalny jest do bólu przewidywalny, a styl pisania
wyraźnie zainspirowany Joanną Chmielewską. Dodajmy do tego nagminne zdrabnianie
imion dorosłych facetów: Pawełek, Jacuś, Wacuś, których autorka uważa chyba za
duże dzieci, niezdolne do samodzielnego myślenia i powstaje produkt
literaturopodobny.
Nie moja działka, nie mój typ. Lekkie i przyjemnie nie może
być ogłupiające i żenujące, a takie odczucia towarzyszyły mi podczas całej
lektury.
Moja ocena: 0.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz