John Ajvide Lindqvist, Ludzka
przystań, Amber, Warszawa 2010, 384 s.
Słoneczny zimowy dzień. Anders i jego sześcioletnia córeczka
Maja podziwiają ze szczytu latarni morskiej idylliczny krajobraz. Wszędzie
dokoła rozciąga się tylko śniegi Anders nie dostrzega tego, co pokazuje mu
Maja. Dziewczynka schodzi, żeby przyjrzeć się z bliska temu, co widzi, i…
znika. Nikt nie potrafi zrozumieć, co się stało. I nikt nie potrafi wyjaśnić,
jak to możliwe, że ślady dziecka na śniegu nagle się urywają. Zrozpaczony
ojciec przysięga sobie, że odnajdzie córeczkę – choćby w piekle…
Trochę zimy w środku zimy, czyli thriller Lindqvista.
Spodobał mi się od pierwszych stron, a im dalej – tym było lepiej. Nie jest to
może literatura z najwyższej półki, ale dobra rozrywka – tak. Powieść
naszpikowana emocjami, smutkiem, nieprzystosowaniem, śniegiem, legendami.
Bezpośrednio po przeczytaniu „Ludzkiej przystani” zanotowałam:
„Klaustrofobiczny klimat w zaśnieżonym wydaniu.” Samo w sobie najbardziej
przerażające jest zniknięcie dziecka, nagle urwane ślady na śniegu, niewiedza i
bezsilność rodziców. I ich jakże różne reakcje – z jednej strony ucieczka w
zapomnienie i dobrowolne pogodzenie się ze stratą, z drugiej – ucieczka w
alkohol i pragnienie odzyskania dziecka za wszelką cenę.
Chwilami powieść staje się nierówna i przekombinowana, a
jednocześnie Lindqvist stara się jak najdokładniej zanalizować swych bohaterów
– ich charaktery i pobudki działania. Nie wszystkim się spodoba, ale może to i
dobrze.
Moja ocena: 4
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz