Craig Silvey, Jasper Jones, Rebis, Poznań 2011, 400 s.
W małym australijskim miasteczku pewnego letniego wieczoru
trzynastoletniego Charliego Bucktina wyciąga z domu miejscowy rozrabiaka
Jasper Jones. Chłopcy odkrywają w buszu ciało nieżyjącej dziewczynki i
postanawiają na własną rękę wykryć sprawcę potwornej zbrodni. Rozwój
wypadków jest nieoczekiwany, wręcz szokujący… Silvey z ogromną
wrażliwością i wyczuciem kreśli postacie nastolatków, ich sprawy,
przeżycia i pierwsze miłosne zauroczenia, a zarazem szczerze i dosadnie
opisuje świat dorosłych, naznaczony dyskryminacją i rasizmem, w którym
młodym ludziom przyszło dorastać i się z nim zmierzyć. „Jasper Jones”
konfrontuje cechy głęboko ludzkie z okrucieństwem i zakłamaniem, tak jak
robili to Mark Twain, Harper Lee i Jerome David Salinger. To jedyne w
swoim rodzaju połączenie „Zabić drozda” i „Buszującego w zbożu”.
Rzecz gustu. Od razu powiem, że mnie „Jasper Jones” nie zachwycił.
Podobieństwo do „Zabić drozda” w pewnych scenach i rozwiązaniach wręcz
zakrawa o plagiat. Nieudolny plagiat. To, co u Harper Lee było świeże,
wnosiło coś do powieści, u Silvey’a wydaje się wydumane i napisane na
siłę. Co więcej, odzierając „Jaspera Jonesa” z elementów
nieprzystosowania i specyfiki małego australijskiego miasteczka, zostaje
nam niestety zwykła zagadka kryminalna. Osobowość Jonesa nie jest na
tyle silnie zarysowana, aby go porównać do Twainowskiego Hucka Finna czy
Salingerowskiego Holdena Caulfielda. Ot, typowy „kozioł ofiarny”,
„czarna owca” jaką można znaleźć w każdym społeczeństwie i każdym
środowisku. Parias lokalny.
Nie przekonuje też trzynastoletni Charlie ani jego wietnamski przyjaciel Jeffrey pragnący za wszelką cenę upodobnić się do swego sportowego idola – Douga Waltersa. Charlie jest postacią banalnie dwuwymiarową i denerwującą.
Po lekturze nie pozostają w pamięci kwestie, które w założeniu miały być ważne: kryzys małżeński, rasizm, alkoholizm. Pozostaje tylko wspomnienie, że Silvey opisał zagadkę zaginięcia i śmierci młodej dziewczyny i wplątał w to wątek pierwszej miłości. A to stanowczo zbyt mało, aby mnie ta książka zachwyciła.
Moja ocena: 2.5
Nie przekonuje też trzynastoletni Charlie ani jego wietnamski przyjaciel Jeffrey pragnący za wszelką cenę upodobnić się do swego sportowego idola – Douga Waltersa. Charlie jest postacią banalnie dwuwymiarową i denerwującą.
Po lekturze nie pozostają w pamięci kwestie, które w założeniu miały być ważne: kryzys małżeński, rasizm, alkoholizm. Pozostaje tylko wspomnienie, że Silvey opisał zagadkę zaginięcia i śmierci młodej dziewczyny i wplątał w to wątek pierwszej miłości. A to stanowczo zbyt mało, aby mnie ta książka zachwyciła.
Moja ocena: 2.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz