Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem, Znak, Kraków 2004, 264 s.
Kiedy Ryszard Kapuściński wyruszał w swoją pierwszą zagraniczną podróż,
dostał w prezencie „Dzieje” Herodota. Dzieło starożytnego historyka
towarzyszyło mu w wędrówkach po Indiach, Chinach, Azji Mniejszej i
Afryce. W tej książce sławny reporter opowiada o wielu fascynujących
wydarzeniach politycznych i historycznych, których był naocznym
świadkiem, zestawiając je z faktami opisywanymi przez Herodota.
Zastanawia się, jak sposób podróżowania, przekazywania wiadomości i
opisywania dziejów wpływa na rozumienie świata. I choć wydawać by się
mogło, że od czasów Herodota w pracy reportera zmieniło się prawie
wszystko, to jednak i współcześnie, mimo natłoku informacji z różnych
części globu, trudno zrozumieć bieg historii. Dla tych, którzy chcą
podjąć ten wysiłek, książka Ryszarda Kapuścińskiego jest wspaniałym
przewodnikiem, przede wszystkim dlatego, że nie udziela gotowych
odpowiedzi, a uczy stawiać mądre pytania.
Chyba najłatwiej jest napisać recenzję „na nie”, wgnieść autora i jego
dzieło vel produkt w błoto, opluć lub co najmniej wyżyć się na
proponowanej bylejakości i przeciętności. Ale jak opisać bez popadania w
patos czy banał książkę, która spodobała się tak, że ach i och?
Jeśli popadnę w ów patos, z góry przepraszam.
W ramach Dyskusyjnego Klubu Książki przeczytałam „Podróże z Herodotem” Kapuścińskiego. Już od pierwszych stron książka wciągnęła mnie po uszy, oczy i nos. W pociągu, przed spaniem, wybudzona w środku nocy, w kolejce do lekarza – każda chwila była odpowiednia.
Kapuściński pod pretekstem przyjrzenia się bliżej „Dziejom” Herodota i samemu Grekowi, wspomina własne wyjazdy. Zaczyna od swego pragnienia, żeby „w ogóle przekroczyć granicę. Choćby tę z Czechosłowacją” i snuje opowieść o wyprawie do... Azji. To pragnienie „przekroczenia granicy” w dobie Unii Europejskiej i pustych budek celników na zachodzie Europy, nie ma już takiego wydźwięku. Ale sama pamiętam ekscytację kiedy będąc w Cieszynie, minęłam celnika i oto przede mną ukazał się Český Těšín. Cóż, ja zaczęłam od Czechosłowacji, Kapuściński poleciał do Indii.
Opisy Kapuścińskiego są sugestywne, dynamiczne i obrazowe. Opowieści przypominają gawędy wszędobylskiego podróżnika. Czasami są śmieszno-smutne, chwilami przerażające, lecz zawsze pełne pasji i życia. Tak pisać – to dar. I Kapuściński swój dar wykorzystywał w pełni. Napisać książkę-reportaż, książkę podróżniczą i nie znudzić czytelnika, nie zirytować go, nie uśpić – to sztuka. Wnikliwe obserwacje, błyskotliwe myśli i naraz historia dziejąca się kilkadziesiąt lat temu, gdzieś w Afryce czy Azji Mniejszej, nabiera znaczenia, zaczyna ciekawić. Stąd już tylko jeden krok do sięgnięcia po książki takie jak „Cesarz”, „Jeszcze dzień życia” czy „Szachinszach”.
Bo przede wszystkim „Podróże z Herodotem” stanowią syntezę twórczości Kapuścińskiego. Językiem smakujemy nazw egzotycznych miast i miejsc: New Delhi, wschód słońca w Benares, Kalkuta. Kolejna była podróż do Chin: Pekin i Wielki Mur. Pobyt w Kairze w 1960 roku i niemożność pozbycia się pustej butelki po piwie. Naiwność podróżnika wyprowadzonego na skraj miasta, który z własnej woli wchodzi po wąskich, stromych schodach na szczyt opuszczonego meczetu i tam daje się obrabować. Irańska rewolucja 1979 roku i wschód słońca przy Persepolis, kamiennym mieście założonym przez Dariusza i rozbudowanym przez Kserksesa.
Jeszcze słówko o bohaterze tytułowym. Herodot jawi się na stronach książki jako pierwowzór starożytnego reportera, człowieka ciekawego wydarzeń i świata, przychylnego ludziom. Historia powtarzana przez Kapuścińskiego za Grekiem pełna jest nieścisłości i niedomówień. Stawiając sprawę jasno: „Dzieje” Herodota nie są podręcznikiem do nauki historii Grecji. Ale za to z jaką fantazją Herodot pisał! A jak Kapuściński o nim pisał! „Wyobrażałem sobie, że przychodzi, kiedy jestem nad brzegiem morza, odkłada laskę, wytrzepuje z sandałów piasek i od razu zaczyna rozmowę. Pewnie należy do tych. gadułów, którzy polują na słuchaczy, muszą mieć słuchaczy, bez nich usychają, nie potrafią żyć. Są to natury niestrudzonych i wiecznie podekscytowanych pośredników — gdzieś coś widzą, coś słyszą i zaraz muszą to przekazać innym, nie są w stanie nawet na moment zatrzymać tego dla siebie. W tym upatrują swoją misję, to jest ich pasją. Pójść, pojechać, dowiedzieć się i natychmiast rozgłosić to światu!”
Książkę Kapuścińskiego polecam szczególnie tym, którzy jeszcze się z jego twórczością nie zetknęli. Jak dla mnie – bomba!
Jeśli popadnę w ów patos, z góry przepraszam.
W ramach Dyskusyjnego Klubu Książki przeczytałam „Podróże z Herodotem” Kapuścińskiego. Już od pierwszych stron książka wciągnęła mnie po uszy, oczy i nos. W pociągu, przed spaniem, wybudzona w środku nocy, w kolejce do lekarza – każda chwila była odpowiednia.
Kapuściński pod pretekstem przyjrzenia się bliżej „Dziejom” Herodota i samemu Grekowi, wspomina własne wyjazdy. Zaczyna od swego pragnienia, żeby „w ogóle przekroczyć granicę. Choćby tę z Czechosłowacją” i snuje opowieść o wyprawie do... Azji. To pragnienie „przekroczenia granicy” w dobie Unii Europejskiej i pustych budek celników na zachodzie Europy, nie ma już takiego wydźwięku. Ale sama pamiętam ekscytację kiedy będąc w Cieszynie, minęłam celnika i oto przede mną ukazał się Český Těšín. Cóż, ja zaczęłam od Czechosłowacji, Kapuściński poleciał do Indii.
Opisy Kapuścińskiego są sugestywne, dynamiczne i obrazowe. Opowieści przypominają gawędy wszędobylskiego podróżnika. Czasami są śmieszno-smutne, chwilami przerażające, lecz zawsze pełne pasji i życia. Tak pisać – to dar. I Kapuściński swój dar wykorzystywał w pełni. Napisać książkę-reportaż, książkę podróżniczą i nie znudzić czytelnika, nie zirytować go, nie uśpić – to sztuka. Wnikliwe obserwacje, błyskotliwe myśli i naraz historia dziejąca się kilkadziesiąt lat temu, gdzieś w Afryce czy Azji Mniejszej, nabiera znaczenia, zaczyna ciekawić. Stąd już tylko jeden krok do sięgnięcia po książki takie jak „Cesarz”, „Jeszcze dzień życia” czy „Szachinszach”.
Bo przede wszystkim „Podróże z Herodotem” stanowią syntezę twórczości Kapuścińskiego. Językiem smakujemy nazw egzotycznych miast i miejsc: New Delhi, wschód słońca w Benares, Kalkuta. Kolejna była podróż do Chin: Pekin i Wielki Mur. Pobyt w Kairze w 1960 roku i niemożność pozbycia się pustej butelki po piwie. Naiwność podróżnika wyprowadzonego na skraj miasta, który z własnej woli wchodzi po wąskich, stromych schodach na szczyt opuszczonego meczetu i tam daje się obrabować. Irańska rewolucja 1979 roku i wschód słońca przy Persepolis, kamiennym mieście założonym przez Dariusza i rozbudowanym przez Kserksesa.
Jeszcze słówko o bohaterze tytułowym. Herodot jawi się na stronach książki jako pierwowzór starożytnego reportera, człowieka ciekawego wydarzeń i świata, przychylnego ludziom. Historia powtarzana przez Kapuścińskiego za Grekiem pełna jest nieścisłości i niedomówień. Stawiając sprawę jasno: „Dzieje” Herodota nie są podręcznikiem do nauki historii Grecji. Ale za to z jaką fantazją Herodot pisał! A jak Kapuściński o nim pisał! „Wyobrażałem sobie, że przychodzi, kiedy jestem nad brzegiem morza, odkłada laskę, wytrzepuje z sandałów piasek i od razu zaczyna rozmowę. Pewnie należy do tych. gadułów, którzy polują na słuchaczy, muszą mieć słuchaczy, bez nich usychają, nie potrafią żyć. Są to natury niestrudzonych i wiecznie podekscytowanych pośredników — gdzieś coś widzą, coś słyszą i zaraz muszą to przekazać innym, nie są w stanie nawet na moment zatrzymać tego dla siebie. W tym upatrują swoją misję, to jest ich pasją. Pójść, pojechać, dowiedzieć się i natychmiast rozgłosić to światu!”
Książkę Kapuścińskiego polecam szczególnie tym, którzy jeszcze się z jego twórczością nie zetknęli. Jak dla mnie – bomba!
* * *
Kapuściński Ryszard; Podróże z Herodotem;
Ciekawy to temat – ludzie zbędni w służbie przemocy. Społeczeństwo rozwinięte, ustalone, zorganizowane jest zbiorowością wyraźnie określonych, zdefiniowanych ról, czego nie da się jednak powiedzieć o dużej części mieszkańców miast Trzeciego Świata. Całe ich dzielnice zapełnia żywioł nieuformowany, płynny, bez wyraźnego zaszeregowania, bez pozycji, miejsca czy przeznaczenia. W każdej chwili z byle powodu ludzie ci mogą utworzyć zbiegowisko, ciżbę, tłum, który o wszystkim ma zdanie, na wszystko ma czas, chciałby w czymś uczestniczyć, coś znaczyć, ale nikt na niego nie zwraca uwagi, nikt go nie potrzebuje.
Wszelkie dyktatury żerują na tej bezczynnej magmie. Nie potrzebują nawet utrzymywać kosztownej armii etatowych policjantów. Wystarczy sięgnąć po tych szukających czegokolwiek w życiu ludzi. Dać im poczucie, że do czegoś mogą się przydać, że ktoś na nich liczy, że zostali zauważeni, coś mogą znaczyć.
Korzyści z tego związku są obopólne: człowiek z ulicy, wysługując się dyktaturze, zaczyna czuć się częścią władzy, kimś ważnym i znaczącym, a dodatkowo, ponieważ zwykle miał on na sumieniu jakieś drobne kradzieże, bójki, oszustwa, teraz nabiera przekonania o bezkarności, dyktatura natomiast ma w nim taniego, wręcz darmowego, a gorliwego i wszechobecnego agenta-mackę. Czasem zresztą nawet trudno nazwać go agentem. Bo to tylko ktoś, kto chce być dostrzegany przez władzę, pilnuje, żeby być widocznym, przypomina o sobie, zawsze chętny, aby oddać przysługę.
Kapuściński Ryszard; Podróże z Herodotem;
Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze – uroda życia.
Kapuściński Ryszard; Podróże z Herodotem;
Z Chin, podobnie jak z Indii, wyjeżdżałem z poczuciem straty, nawet z żalem, ale jednocześnie było w tym coś ze świadomej ucieczki. Musiałem uciekać, ponieważ zetknięcie z nowym, nie znanym mi dotąd światem zaczynało wciągać mnie w jego orbitę, całkowicie wchłaniać, maniacko opanowywać i uzależniać. Od razu ogarniała mnie fascynacja, paląca chęć poznania, całkowitego pogrążenia się, rozpłynięcia, utożsamienia. Jakbym się tam urodził i wychował, tam zaczynał żyć. Natychmiast chciałem uczyć się języka, chciałem przeczytać masę książek na temat, poznać każdy zakamarek nieznanej mi ziemi.
Była to jakaś choroba, jakaś niebezpieczna słabość, bo równocześnie uświadamiałem sobie, że te cywilizacje są tak ogromne, bogate, złożone i różnorodne, iż aby poznać choćby fragment jednej z nich, bodaj skrawek tylko, trzeba by poświęcić temu całe życie.
Ciekawy to temat – ludzie zbędni w służbie przemocy. Społeczeństwo rozwinięte, ustalone, zorganizowane jest zbiorowością wyraźnie określonych, zdefiniowanych ról, czego nie da się jednak powiedzieć o dużej części mieszkańców miast Trzeciego Świata. Całe ich dzielnice zapełnia żywioł nieuformowany, płynny, bez wyraźnego zaszeregowania, bez pozycji, miejsca czy przeznaczenia. W każdej chwili z byle powodu ludzie ci mogą utworzyć zbiegowisko, ciżbę, tłum, który o wszystkim ma zdanie, na wszystko ma czas, chciałby w czymś uczestniczyć, coś znaczyć, ale nikt na niego nie zwraca uwagi, nikt go nie potrzebuje.
Wszelkie dyktatury żerują na tej bezczynnej magmie. Nie potrzebują nawet utrzymywać kosztownej armii etatowych policjantów. Wystarczy sięgnąć po tych szukających czegokolwiek w życiu ludzi. Dać im poczucie, że do czegoś mogą się przydać, że ktoś na nich liczy, że zostali zauważeni, coś mogą znaczyć.
Korzyści z tego związku są obopólne: człowiek z ulicy, wysługując się dyktaturze, zaczyna czuć się częścią władzy, kimś ważnym i znaczącym, a dodatkowo, ponieważ zwykle miał on na sumieniu jakieś drobne kradzieże, bójki, oszustwa, teraz nabiera przekonania o bezkarności, dyktatura natomiast ma w nim taniego, wręcz darmowego, a gorliwego i wszechobecnego agenta-mackę. Czasem zresztą nawet trudno nazwać go agentem. Bo to tylko ktoś, kto chce być dostrzegany przez władzę, pilnuje, żeby być widocznym, przypomina o sobie, zawsze chętny, aby oddać przysługę.
Kapuściński Ryszard; Podróże z Herodotem;
Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze – uroda życia.
Kapuściński Ryszard; Podróże z Herodotem;
Z Chin, podobnie jak z Indii, wyjeżdżałem z poczuciem straty, nawet z żalem, ale jednocześnie było w tym coś ze świadomej ucieczki. Musiałem uciekać, ponieważ zetknięcie z nowym, nie znanym mi dotąd światem zaczynało wciągać mnie w jego orbitę, całkowicie wchłaniać, maniacko opanowywać i uzależniać. Od razu ogarniała mnie fascynacja, paląca chęć poznania, całkowitego pogrążenia się, rozpłynięcia, utożsamienia. Jakbym się tam urodził i wychował, tam zaczynał żyć. Natychmiast chciałem uczyć się języka, chciałem przeczytać masę książek na temat, poznać każdy zakamarek nieznanej mi ziemi.
Była to jakaś choroba, jakaś niebezpieczna słabość, bo równocześnie uświadamiałem sobie, że te cywilizacje są tak ogromne, bogate, złożone i różnorodne, iż aby poznać choćby fragment jednej z nich, bodaj skrawek tylko, trzeba by poświęcić temu całe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz