Steve Hamilton, Zimny dzień w
Raju, Amber, Warszawa 2008, 240 s.
Poruszający do głębi kryminał o przeszłości, która powraca i chwyta
teraźniejszość za gardło Nosi kulę tuż przy sercu. A w sercu obraz
tamtej nocy. Kiedy siedział naprzeciwko szaleńca i nie zrobił nic.
Szaleniec strzelił. Zabił jego partnera, a jego trafił o centymetr nad
sercem. Od tamtej pory Alex nie jest już policjantem. Nie robi nic
ważnego. Na próżno szuka spokoju w małym miasteczku wśród lasów
Michigan. Po czternastu latach przyjmuje jednak zlecenie jako prywatny
detektyw. I w pierwszym śledztwie morderca - jego morderca - powraca. A
przecież od lat siedzi w najbardziej strzeżonym więzieniu. Kto więc
osacza Alexa, telefonuje, przysyła listy i róże? Kto usiłuje nawiązać
przerażającą chorobliwą więź z Alexem? I kto zabija, jak twierdzi... dla
Alexa?
Początek jest nudnawy, potem akcja się rozkręca. „Zimny dzień w Raju” nawiązuje do klasyki kryminału i to jest niewątpliwy plus. Do ostatniej strony Hamilton skrywa przed czytelnikami tajemnice. Z kolei Alex McKnight ma prawie wszystkie cechy rasowego detektywa: jest po przejściach, nieco zgorzkniały, ma swój kodeks honorowy. Niestety chwilami bywa zbyt naiwny i łatwowierny.
Ale jeśli znajdę kolejną część opowiadającą o Aleksie McKnighcie, to
chętnie przeczytam. I dowiem się, kto znowu okazał się po prostu złym
człowiekiem, pchniętym do złych czynów z czysto prozaicznych powodów.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz