Thomas Mann, Wybraniec, Czytelnik, Warszawa 1974, 370 s.
Temat do tej powieści autor zaczerpnął ze średniowiecznego
eposu o świętym grzeszniku, zrodzonym z kazirodczego związku i po wielu latach
pokutniczego życia powołanym na tron papieski.
Sięgnęłam po „Wybrańca” w ciemno. Wystarczyło mi, że primo: jest to powieść Tomasza Manna, secundo: ukazała się w serii Nike
Czytelnika, która do tej pory może raz mnie zawiodła.
„Wybraniec” w niczym nie przypomina innych utworów Niemca,
nie jest to powieść osadzona we współczesności, nie jest też historyczna sensu stricto, nie jest to nawet
opowieść obyczajowa. No to co to w końcu jest? Ano, moim skromnym zdaniem, jest
to zabawa z konwencją. Mając ponad siedemdziesiąt lat, Nagrodę Nobla i uznanie
za „Czarodziejską górę”, Tomasz Mann już właściwie nic nie musiał. Ani pisać,
ani udowadniać swego talentu. Mógł za to realizować nawet najbardziej dziwne
zamierzenia literackie, na przykład uwspółcześnić przekaz hagiograficznej
opowieści o świętym grzeszniku, papieżu Grzegorzu.
Bardzo dobre i bardzo fachowe teksty o „Wybrańcu” można
znaleźć tutaj i tutaj. Moja opinia jest absolutnie subiektywna i daleka od zagłębiania
się w teoretyczne rozważania: stylizacja, parodia, strukturalizacja i wszelkie
definicje pozostawiam filologom. Czytam powieści dla przyjemności, analizować
mogę zaś tylko krótki wycinek z dziejów historycznych (pierwszych kilkadziesiąt
lat XX wieku), bo tak się stało, że akurat tym się interesuję i nieco już sobie
to i owo poskładałam do kupy, ale popełniłabym nadużycie twierdząc, że się na
tym znam. Za dużo jest samozwańczych znawców, wolę więc pisać w oparciu o
najprostszy podział: podobało się lub nie.
A „Wybraniec” Manna spodobał mi się bardzo. Dopracowana jest
ta opowieść w każdym szczególe a język – piękny. „Wybraniec” to przykład
powieści z prawdziwego zdarzenia, gdzie wszystko do siebie pasuje, dialogi nie
się błahe, postaci zaś do bólu papierowe. Co najważniejsze, chociaż temat
pozornie wydaje się nudnawy; ot, żywot grzesznika, opisany chociażby w „Gesta
Romanorum” i po co sięgać do Manna, skoro opowieść numer 81: „Dzieje żywota
rycerza Grzegorza” jest znacznie krócej opisana, to „Wybraniec” jest przede
wszystkim doskonałą rozrywką. Jeśli ktoś lubi powieści historyczne, nie
powinien się rozczarować. Bo chociaż „Wybraniec” nie ma określonych ram
czasowych, są tylko przesłanki, że rzecz działa się w mrokach średniowiecza, to
jednak znajdziemy w nim i dzielnych rycerzy, i wielkie namiętności, i równie
wielkie pragnienie władzy czy chwały. Przy całym swym kunszcie, opowieść nie
jest pompatyczna, czasem rozbawi, to znów wzbudzi niedowierzanie, a przede
wszystkim udowadnia, że zakazanych namiętności nie wymyślono wraz z powstaniem
Harlequinów. Po prawdzie, to wszystkie produkty wydawnictwa Harlequin są w
porównaniu z „Wybrańcem” niesamowicie grzeczne i... nudne.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz