Wojciech Tochman, Dzisiaj narysujemy śmierć, Czarne,
Wołowiec 2010, 151 s.
Opowieść o tym, jakie konsekwencje niesie ludobójstwo nie
tylko dla sprawców i ofiar, ale przede wszystkim dla nas – świadków. Tochman
wikła czytelników w cierpienie swoich bohaterów, a każdy z nich jest ze swą
historią konkretny, pojedynczy, wyjątkowy. Stawia nam pytanie: dlaczego mamy
płakać za ludźmi zamordowanymi w dalekiej Afryce 15 lat temu?
Do tej pory Afrykę przybliżał mi Ryszard Kapuściński, który,
owszem, lubił sobie podkoloryzować, ale nie unikał ponurych tematów. Proza
Kapuścińskiego to jednak szalenie optymistyczne widzenie Czarnego Lądu w
porównaniu z tym, co na 150 stronach przekazuje Wojciech Tochman. Każdy niemal
akapit ocieka krwią i cierpieniem. Nie ma miejsca na zaczerpnięcie oddechu,
zdystansowanie się, bo i Tochman nie stopuje, nie zmienia tematu na lżejszy.
Wszędzie jest śmierć, bratobójstwo, obojętność reszty świata. I pytanie:
„Co z zabitymi w dziewięćdziesiątym czwartym? Kto ma o nich pamiętać?
Nie spoczywają pod rodzinnym bananowcem, bo zwykle to nie rodziny ich
grzebały. Często nikt zwłok nie zakopywał. Rozkład trwał na powierzchni.
Ziemia spokojnie na nie czekała. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, z pomocą
bakterii, robactwa, większych zwierząt i deszczy, ziemia cierpliwie i
konsekwentnie wchłaniała martwych w siebie. I ziemia teraz o ciałach
przypomina. Niepokoi, dręczy. Ruszysz motyką, a ona cię oskarża. Ziemia –
sumienie. Ziemia – mroczne archiwum, baza danych, twardy dysk. Ziemia –
prokurator. Wszędzie kości. Sterczą. Turlają się czaszki. Jednakowo pęknięte.
Zbezczeszczonych ciał, odnalezionych i wyrwanych ziemi, zwykle nie można już
rozpoznać. Chowa się je raz jeszcze pod wielkimi płytami. Ale po ludzku.” [1]
|
Reportaż Tochmana nie przedstawia złudzeń co do kondycji
ludzkiej. Niezależnie od szerokości i długości geograficznej w ludziach drzemią
bestie, które może obudzić cokolwiek, giną setki tysięcy niewinnych osób
zamordowanych przez rozbuchanych nienawiścią niedawnych sąsiadów. Raz obudzona
bestia uspokaja się długo. Chociaż ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku trwało
100 dni, następstwem były wojny w Kongo. Uciekający przed zemstą rozlali się na
kraje ościenne, a ścigał ich gniew ocalałych. Tych, którzy pamiętali:
„W kółko to samo: zabici rodzice, znowu siostry, bracia, pewnie obcięli
im stopy, ręce, moje notatki pełne są poobcinanych kończyn, pełne są krwi,
zakażonej spermy, siostry na pewno gwałcili, od wielu miesięcy wszystko to
skrzętnie zapisuję po nocach, wszystko już mam, zabitych rodziców na co
drugiej stronie, i dzieci, niebieskim długopisem, czarnym, zielonym, żeby
potem po zmianie koloru notatek sprawnie znajdować początek i koniec każdej
relacji, zabity tak, zabity siak, moje notesy są spuchnięte jak trupy w
wodzie, wszystkie te ciała są przy mnie, martwe, ale i żywe, pokaleczone,
ocalony pierwszy, dziesiąty, pięćdziesiąty, ich zabici rodzice to nic
specjalnego, nic szczególnego, rwandyjska normalka, moje notesy cuchną,
wszystko, co w nich mam, podchodzi mi teraz do gardła.
A jeszcze niedawno chciałem usłyszeć o wszystkich zabitych. Każdą
śmierć zanotować, każdy gwałt, każde zakażenie, każdą obciętą stopę, każde
utopione w gównie dziecko. Jeszcze niedawno sądziłem, że dobrze byłoby ich
wszystkich zapisać. I ogłosić światu, że byli. I jak ginęli. Dobrze byłoby
pamiętać o każdym pojedynczo, osobno, indywidualnie.” [2]
|
Książka Tochmana powinna być obowiązkową lekturą, powinna to
czytać młodzież, żeby zrozumieć, jak strasznym stworzeniem jest człowiek;
powinni też czytać dorośli, ku przestrodze, że nie trzeba doktryn politycznych,
aby miłosierdzie i szacunek stały się tylko abstrakcyjnymi pojęciami.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz