Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Cukiernia pod Amorem.
Zajezierscy, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 466 s.
Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Cukiernia pod Amorem.
Cieślakowie, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 464 s.
Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Cukiernia pod Amorem.
Hryciowie, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 496 s.
Podczas wykopalisk na rynku w Gutowie archeolodzy dokonują
niezwykłego odkrycia. Wzbudza ono zainteresowanie córki właściciela cukierni
Pod Amorem. Iga próbuje rozwikłać dawną rodzinną tajemnicę. W poszukiwaniu
odpowiedzi prześledzimy fascynującą historię rozkwitu i upadku jednego z
najświetniejszych mazowieckich rodów.
Trylogię Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk czytałam pod koniec
2011 roku. Musiałam się spieszyć, bo w bibliotece była kolejka do drugiego
tomu. Lecz gdyby nie to, że z zasady kończę czytać to, co zaczęłam, rzuciłabym
w diabły powieść Gutowskiej-Adamczyk już w połowie pierwszego tomu. Pierwszy
zgrzyt nastąpił, kiedy czytając „Zajezierskich” natrafiłam na określenie „świekra”
w odniesieniu do matki żony. Rozumiem, że pani Gutowska-Adamczyk chciała
posłużyć się słownictwem używanym w XIX wieku, ale żeby to robić, trzeba
wiedzieć, CO się robi. Świekra jest matką męża i koniec.
W „Zajezierskich” irytujące były też przeskoki w
dziewiętnastowiecznych retrospekcjach, w dwóch późniejszych tomach tok
wspomnień ułożony jest już chronologicznie. No i to nagromadzenie drugo- i
trzecioplanowych postaci z przeszłości. Po co to? Jak to się ma do wyjaśnienia
zagadki?
W „Cieślakach” pani Gutowska-Adamska skupiła się zupełnie na
opowiadaniu o przeszłości. Akurat lubię okres przedwojenny i te fragmenty
czytałam nawet z przyjemnością, ale spotkałam się z opiniami, że właśnie tom
drugi był najnudniejszy. No cóż, ilu czytelników, tyle opinii. Mnie nachodziły
czasem myśli: czy to takie istotne, że hrabia Zajezierski zmodernizował dom? Że
jego żona się zakochała? Czy miało to wpływ na syna i na tajemnicę pierścienia?
W „Hryciach” autorka galopem przeleciała lata powojenne. I
zakończyła powieść tak enigmatycznie i pospiesznie, jakby planowała jeszcze
jeden tom. Nie ukrywam, że koniec rozczarowuje. Po blisko tysiącu pięciuset stronach
rozwiązanie jest... nijakie. Równie dobrze można się było skupić na lekturze „Appendixu”
(po co używać polskiego odpowiednika: „Aneks”, skoro łacina jest bardziej „uczona”?),
gdzie tom w tom podawane były najważniejsze wydarzenia i powielane to samo
drzewo genealogiczne.
Summa summarum (też
poszpanuję!) – cała opowieść jest stanowczo zbyt długa i rozwlekła. Spokojnie
można byłoby z tej sagi zrobić jedną, konkretną książkę.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz