Tytułem wstępu. Od lipca 2009 prowadziłam blog na pingerze. W ostatnim roku zmiany na tymże serwisie były tyleż "rewolucyjne", co wkurzające. Wielu najciekawszych ludzi z pingera odeszło, w czwartą rocznicę założenia bloga postanowiłam odejść i ja (nie ma to jak symbolizm). Poniżej prezentuję swoje piętnaście ulubionych książek z listopada 2009. Pewnie teraz coś bym dodała, coś usunęła. Ale nie chodzi już o pozycjonowanie. Nadal uważam, że są to bardzo dobre książki i warto je przeczytać. A znam je od niepamiętnych czasów, czytałam dawno i normalnie, jako recenzje raczej by się nie pojawiły.
Miejsce 15.
Stephen King „Lśnienie”
Lubię wracać do Kingowego „Lśnienia”. Może i gość „produkuje” powieści i
opowiadania, ale jednocześnie zna (moim skromnym zdaniem) ludzką zrytą
psychikę jak nikt. Jack Torrance to nie tylko największy nieudacznik i
pechowiec u Kinga, on ukazuje losy każdego niespełnionego pisarza
zamkniętego w klaustrofobicznej atmosferze. Coś co miało być sielanką
okazuje się koszmarem. Moim zdaniem „Lśnienie” traktuje o tym jak bardzo
siebie NIE znamy, jak NIE możemy ocenić swych sił, swego charakteru,
swych uczuć. Jest to moim skromnym zdaniem najlepsza książka Kinga i najlepszy dreszczowiec, jaki do tej pory powstał. Perfekcyjny.
Bret Easton Ellis „American Psycho”
Dalekim kuzynem Torrance’a jest Patrick Bateman - Ellisa, który pomimo
fantastycznej pracy (z pozoru fantastycznej) czuje znudzenie i
zniechęcenie otaczającymi go ludźmi i komercjalizacją uczuć i emocji.
Znajduje sobie zatem rozrywkę najohydniejszą z możliwych, ironią zaś
losu jest to, że nawet jego pragnienie przyznania się do winy i próba
ekspiacji kończy się niepowodzeniem.Ellis do tej pory postrzegany jest przez pryzmat „American Psycho”. Reminiscencje odnośnie Patricka Batemana można znaleźć w „Księżycowym parku”.
Powieść o Kubie sprzed okresu Castro. Opowieść o dominacji Amerykanów i
rodów popierających Batistę. Biję się w serce – nie pamiętam dobrze
treści, ale wiem, że urzekła mnie niesamowicie. Carpentier malował
słowem, podobnie jak i inni pisarze iberoamerykańscy – Marquez
(Kolumbia), czy Llosa (Peru). Czytając czułam się tak jakbym była na
Kubie kipiącej życiem i degrengoladą. Jakbym widziała jasne suknie
kobiet i rozrywkowych mężczyzn skorumpowanych do granic możliwości. Może
to i frazes, ale istotne jest to, że opowieść Carpentiera pochłaniała.
Miejsce 12.
Laura Esquivel „Przepiórki w płatkach róży”
Moje pierwsze spotkanie z literaturą Ameryki Łacińskiej. Dopiero potem sięgnęłam po Marqueza, Carpentiera i Llosę. Książka Esquivel to poniekąd książka kucharska, poniekąd to książka
magiczna i poniekąd – romans. Dla mnie była to opowieść szczególna,
czytana w pierwszych tygodniach ciąży, pierwsze spotkanie z literaturą
iberoamerykańską. Dałam się uwieść historii miłosnej, dałam się uwieść
przesądom – staram się nie płakać przy robieniu jedzenia, zbyt mocno
siedzi we mnie katastrofa spowodowana łzami w „Przepiórkach…”. Dałam się
wreszcie uwieść specyfice parnej, gorącej i namiętnej nocy Ameryki
Łacińskiej.
Moje pierwsze spotkanie z Hrabalem. Wcześniej tylko zerkałam M. przez
ramię i nie bardzo mi się podobało. Prawdę mówiąc wybór był doskonały,
bo już późniejsze opowiadania Hrabala też mnie rozczarowały. Ale
„Bambini di Praga 1947” wydały mi się szalenie filmowe, wybitnie
czeskie, a jednak w swym wyrazie – rubaszne niczym powieść Rabelaise’a i
pogodne niczym czeskie filmy.
Z perspektywy czasu mogę dodać, że jest to najmniej okrutna z książek Hrabala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz