Fiodor Dostojewski „Biesy”
Moja przygoda z Dostojewskim zaczęła się po maturze. Wtedy przeczytałam
„Zbrodnię i karę”. „Biesy” służyły mi zaś za lekką lekturę, gdy wraz z
eks-koleżanką poznawałyśmy Londyn w czasach, kiedy nie był on prawie
wcale spolonizowany. Książka
była o tyle wygodna, że można było ją czytać, siedzieć na niej czy
zasłaniać się nią od deszczu. Od pewnego momentu zaś ołówkiem na jednej z
końcowych pustych stron zaczęłam spisywać ofiary śmiertelne. Wyszło mi
trzynaście. Książka typowa dla Dostojewskiego – niemiłosierne dłużyzny
tam, gdzie mógłby to sobie darować i niemożebne skróty w chwilach, które
chciałoby się czytać wiecznie.
Miejsce 4.
Michaił Bułhakow „Mistrz i Małgorzata”
W 1991 roku jechałam z biwaku do domu z dość głupiego powodu i na malutkiej
grajewskiej stacyjce czytałam „Mistrza i Małgorzatę” w wydaniu
Biblioteki Narodowej (Ossolineum). Było to dawno temu. Jakiś neptek
zapytał mnie gdy czekałam na pociąg, czy czytam Bułhakowa bo to modne,
czy dlatego, że mi się podoba. Wkurzył mnie tym pytaniem, bo ja modna
nigdy nie byłam, zazwyczaj bowiem szłam za własnym gustem i modą. A
książką się zainteresowałam bo wówczas nadawano spektakl z Anną Dymną
jako Małgorzatą i szalenie mi się spodobała scena na Patriarszych
Prudach, z ukazaniem przewrotności przeznaczenia. Uczłowieczony niejako
diabeł i codzienność Rosjan w latach trzydziestych zaważyły w pewnym
sensie na moim życiu. Sama książka jest cóż… wspaniała. I każdy powinien
ją przeczytać.
Miejsce 3.
Margaret Atwood „Pani Wyrocznia”
Atwood poznałam poprzez film „Opowieść podręcznej”, potem w „Playboyu”
(sic!) znalazłam recenzję książki i tak się zaczęło. Wybrałam „Panią
Wyrocznię” bo jest jedną z najlepszych powieści Atwood, nie tak oderwaną
od rzeczywistości jak wspomniana „Opowieść…” i nie tak zawiła jak na
przykład „Kocie oko”. Dla mnie jest ważne, że ukazuje jak
niejednoznaczna jest kobieta i jakie jest zazwyczaj jej życie.
Miejsce 2.
Joseph Heller „Paragraf 22”
W sumie za popełnienie „Paragraf 22 – bis” Heller powinien w ogóle
wylecieć z tego zestawienia, ale Yossarian jest tak niesamowitym
bohaterem, że niech już będzie. Pokręcona, niesamowita, niecodzienna i
niepowtarzalna książka. Perełka prześmiewcza o wojnie. W Polsce walczyli
Kolumb, Zygmunt i Jerzy; tymczasem we Włoszech wojnę sabotowali piloci
amerykańscy pragnący jak to Amerykanie – żyć i przetrwać. Aby do tego
doszło mogli nawet udawać wariatów… Trudno im się dziwić?
Miejsce 1.
Ken Kesey „Lot nad kukułczym gniazdem”
A skoro już o wariatach mowa… czy wyobrażacie sobie Kirka Douglasa jako
R.P. McMurphy'ego? Gość się pogniewał nie na żarty kiedy synek – Michael
Douglas wybrał na odtwórcę Jacka Nicholsona. Dopiero po obejrzeniu
filmu staremu Douglasowi jakoby przeszło. R.P. McMurphy to świr i
cwaniak w jednym, oszust i przyjaciel. Nonkonformista literatury
amerykańskiej. Mnie książka kojarzy się z jednym, proszę o wybaczenie
bliskich, bo historia jest im dobrze znana, czytałam „Lot…” na
propedeutyce (taka soc-wersja WOS-u) i czułam jak odlatuję. Byłam pewna,
że to przez książkę. Jakież było moje rozczarowanie gdy okazało się, że
„winien” jest antybiotyk.
Szumu w głowie i poczucia zjazdu przy gadaniu siostry Ratched oraz
krzyku McMurphy’ego: „Przynajmniej się starałem!” – nie zapomnę. Tak jak
nie zapomnę, że z pierwszą miłością mego życia oglądałam ten film na
jedynej randce. Ale o tym kiedy indziej, a najlepiej wcale.
Książka jest najlepsza. Czytanie jej na odcinku zamkniętym szpitala dla
psycholi czyni ją zaś zupełnie wyjątkową, masochistycznym katharsis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz