Karel Čapek „Zwyczajne życie”
Jak długo żyję, nigdy nie poczułam się tak oszukana, jak w czasie
lektury powieści Čapka. To był jak obuch w głowę i dlatego ma u mnie
miejsce dziesiąte. Znałam go z tego, że napisał o przygodach Rumcajsa,
no i wiedziałam, że on wymyślił słowo robot. A jednak… jego trylogia
powieściowa przypomina mi wydaną zresztą w tym samym wydawnictwie i tej
samej serii trylogię Camusa. Nieważne – „Zwyczajne życie” jest jakby
apoteozą życia każdego z nas, bowiem jesteśmy tylko takimi jakimi chcemy
się ukazać. Reszta to nasza mroczna tajemnica.
Roman Bratny „Kolumbowie
- rocznik 20”
Wspaniała opowieść o przyjaźni, miłości i bohaterstwie. Ukazała mi, jak
nieważna jest „przynależność rasowa” (Kolumb był Żydem), oraz jak bardzo
liczy się przyjaźń. Jak wiele przegrywamy przez nieprzyjaciela zwanego
przypadkiem. Istotne jest także to, jak Bratny poprowadził swych
bohaterów po wojnie, gdy minęły dni chwały, dywersji i walki. Pokazał jak
trudno jest się młodym ludziom dostosować do zwykłego życia tym
wojennym dzieciom.
W powieści jest i codzienność wojenna, i rozpacz powstania, i nieszczęśliwa miłość. Nie ma za to zadęcia na bohaterstwo.
Miejsce 8.
Marek Hłasko „Piękni
dwudziestoletni”
Hłasko – kiedyś potępiany, obecnie uznawany za pisarza wybitnego. Ja bym
postawiła go gdzieś pomiędzy. Pióro miał lekkie i jak sam zaznaczał,
jego opowieści musiały się kończyć źle, bo inaczej mu nie wychodziło.
„Piękni dwudziestoletni” to książka, która mojemu pokoleniu przybliżyła
Hłaskę, ale nie tylko. Przybliżyła też Polańskiego, Cybulskiego,
Broniewskiego i to nie od strony: wielkim reżyserem jest, wielkim
aktorem był, wielkim poetą był. Nie! Hłasko pisał o nich jako o ludziach z
krwi i kości, z wielkimi zaletami i koszmarnymi wadami, nie krył swego zafascynowania USA i niechęci do
Żeromskiego. Był sobą.
Miejsce 7.
Jean-Paul Sartre „Drogi
wolności”
Stateczny Mateusz,
postrzelona, widząca siebie z boku Iwicz, jej brat – Borys, pederasta Daniel…
wszyscy oni podążają swymi drogami wolności. Jednakże ich losy krzyżują się
nawzajem, a my jesteśmy świadkami tego jak bardzo ta ich wolność jest
ograniczona. Książka Sartre’a jest jakoby powieścią filozoficzną (blisko 800
stron), mnie wydała się opowieścią o życiu, o wyborze, o ułomności natury
ludzkiej. Jednak są chwile błyszczące niczym diamenty, iskrzące się mądrością i
przypowieścią. Widzimy ludzi w najbardziej intymnych chwilach – w rozbebeszonym
łóżku, na granicy morderstwa, spragnionych miłości.
Od konwenansu chciał uciec bohater Camusa. „Dżumę” kazano nam czytać w
liceum, a ja do wszelakich lektur mam stosunek nieufny (wystarczy
wspomnieć Żeromskiego i jego „Rozdziobią nas kruki i wrony…”), ale
opowieść o Oranie okazała się być wciągająca. Nic to jednak przy
opowieści o narratorze „Upadku”. Jean-Baptiste Clemence przypomina mi
bohatera „Zwyczajnego życia” Čapka, może dlatego, że trylogia
powieściowa Camusa jak już chyba wspomniałam została wydana podobnie jak
i powieści Czecha. Też jest ostatnia i też – najlepsza. I traktuje o
złożoności natury ludzkiej, amoralności człowieczej – jakby Clemence był
dalekim (no nie tak aż dalekim) przodkiem Patricka Batemana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz