Andrzej Pilipiuk, Wampir z M-3, Fabryka Słów, Lublin 2011,
331 s.
Być wampirem w PRL to nie przelewki. W społeczeństwie
bezklasowym trudno tytułować się hrabią. Płaszcz i smoking nosi albo kelner,
albo iluzjonista, a krew obywateli Rzeczpospolitej Ludowej ma posmak deficytu i
reglamentacji.
Kiedyś przeczytałam kilka opowiadań Pilipiuka. Wypożyczając
książki Zouzie w Bibliotece Dziecięcej, wpadł mi w oko „Wampir z M-3”.
Pamiętając, że Pilipiuk wydał mi się kiedyś zabawny, książkę wzięłam.
Przeczytałam. I pozostały mi po lekturze mieszane wrażenia.
Niby wszystko ładnie, dowcipnie i dydaktycznie zarazem, a
jednak tak na siłę, bez polotu, nachalnie chwilami i łopatologicznie. Jako
kpiarska odpowiedź na Meyerowski „Zmierzch” z przyległościami w postaci
„Pamiętników wampirów”, „Wampirów z Morganville”, „Miłości na kołku” - „Wampir
z M-3” wypada nomen omen dość blado.
Są ciekawe pomysły, ale gubią się w nieporadności tekstu. Jest tak, jakby
Pilipiuk tak bardzo chciał oddać klimat Polski lat osiemdziesiątych, że skupia
się wiecznie na tych samych drobiazgach, powtarzając je do znudzenia, coby
czytelnik koniecznie zapamiętał, że Limahl był idolem, a na telefon czekało się
i ze dwadzieścia lat. W zamierzeniu miało być trochę jak u Barei – tak absurdalnie,
że aż śmiesznie. Wyszło średnio. Co ciekawe, z założenia „Wampir z M-3” to
opowiadania, ale nie sposób ich czytać nie po kolei, bo traci się wówczas
jasność przekazu i zrozumienia działań bohaterów. Tych ostatnich jest wielu,
ba! aż nazbyt wielu: nastolatka, wampir komunista, wampir przodownik pracy,
wampir wynalazca, mumia egipska, babcia będąca peerlowskim odpowiednikiem
dzisiejszych moherów, erotoman Pana Samochodzik ( acz tu trochę dwuznacznością
pachnie, bo i sam Pilipiuk kontynuacji serii Zbigniewa Nienackiego kilkanaście „popełnił”),
wilkołaki, łowcy wampirów i tak do znudzenia. W przypadku Pilipiuka przysłowie „Nadmiar
szkodzi”, sprawdziło się niestety co do joty.
Temu Panu na razie podziękuję.
Moja ocena: 2.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz