Andrea Maria Schenkel, Dom na pustkowiu, Sonia Draga,
Katowice 2008, 198 s.

Książka mnie poraziła, te wielkie litery niczym w
elementarzu, całość złożona w typowy sposób miałaby zapewne zaledwie 70 stron i
byłaby dłuższym opowiadaniem, a nie jakąś powieścią.
Treść jest równie obrzydliwa, co smutna. I chociaż to
niewiarygodne – również przegadana. Pani Schenkel udzieliła głosu tylu
postaciom, że zakrawało to na rozszczepienie osobowości autorki. I nie wszystko
było potrzebne, nie wszystko miało swój cel literacki. Wydaje się, że chwilami
autorka nie miała pomysłu i na treść, i na samą siebie.
Reklamowany jako kryminał „Dom na pustkowiu” właściwie
kryminałem nie jest. Ot, główni bohaterowie snują swoje myśli lub opowieści
skupiając się przede wszystkim na izolacji, egoizmie, awersji do innych. Świat
małej wsi zachłystuje się ksenofobią i klaustrofobią. Występek jest normą, ale
podświadome poczucie winy każe milczeć na ten temat, odwracać głowę, nie
zauważać. A osoby winnego zbrodni nikt wyraźnie nie wytknie palcem.
Jak w wielu przypadkach, tak i u pani Schenkel: pomysł był
dobry. Fatalnie zawiodło wykonanie.
Moja ocena: 1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz