wtorek, 14 stycznia 2014

Matthew Pearl „Zagadka Dickensa”

Matthew Pearl, Zagadka Dickensa, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, 400 s.

Kiedy w 1870 roku umiera w Anglii wielbiony przez wszystkich pisarz Karol Dickens, jego czytelnicy nie mogąc pogodzić się z nagłą śmiercią uwielbianego autora, doszukują się w jego odejściu jakiegoś spisku. Niedługo po śmierci Dickensa dochodzi do równie tajemniczego zgonu - w bostońskim porcie policja znajduje zwłoki pracownika amerykańskiego wydawcy, który został wysłany po odbiór rękopisu ostatniej książki Dickensa. Przy znalezionym ciele brakuje jednak przesyłki z rękopisem angielskiego pisarza. W tym samym czasie, kiedy w Anglii i Ameryce dochodzi do tajemniczych zgonów, w Indiach ktoś kradnie ładunek opium przewożony przez obywateli Wielkiej Brytanii. Czy wydarzenie z odległych Indii może mieć związek ze śmiercią Dickensa i zaginięciem jego rękopisu? Okazuje się, że tak.

To ciekawe, że kraj, który najbardziej uporczywie walczy teraz z piratami i wznosi na cokoły własność intelektualną, swego czasu bez żenady sam uprawiał piractwo i nie chciał przyjąć międzynarodowego prawa autorskiego. Z tego punktu widzenia, powieść Matthew Pearla jest ironicznym spojrzeniem na przeszłość Stanów Zjednoczonych i tamtejszych wydawców, którzy nie przebierali w środkach, aby zdobyć poczytną powieść i napchać sobie kieszenie, nie oglądając się na prawa pisarza.
W porównaniu do wcześniejszych powieści Pearla, „Zagadka Dickensa” plasuje się (moim skromnym zdaniem) pośrodku. Niewątpliwie jest ciekawsza niż „Cień Poego”, ale nie ma w sobie siły debiutu – „Klubu Dantego”. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje się, że Pearlowi zależy przede wszystkim, aby zarzucić czytelnika setkami informacji zbieranymi podczas powstawania książki – vide: nakaz uprawy opium, ubożenie ludności chińskiej, nielegalność upraw ryżu (będącego podstawowym produktem spożywczym) i tak dalej i bez końca. Chwilami fabuła schodzi na dalszy plan i jest tylko pretekstem do ukazania tła obyczajowego dziewiętnastowiecznego Bostonu i środowiska tamtejszych wydawców. Oraz przypomnienia, jak poczytnym i popularnym pisarzem był Charles Dickens, jaki szał (dosłownie) wzbudzała każda publikowana przezeń książka.
Irytujące są niektóre manieryzmy tłumaczki, nie rozumiem skąd pomysł tłumaczenia potocznego określenia Irlandczyka – „Paddy” na polski: „Patryczek”. Jakoś dziwacznie to brzmi, zgrzyta w czasie czytania.
Czy warto sięgnąć po książkę Pearla? Wydaje mi się, że tak. Szczególnie jeśli ktoś interesuje się Dickensem (ciekawe czy są jeszcze tacy ludzie) i losami jego ostatniej, niedokończonej powieści. Pearl jest drobiazgowo dokładny, nie traci jednak przy tym zdolności syntetycznego ujęcia tematu. Stara się połączyć fakty i fikcję w prawdopodobnie brzmiącą całość i nieźle mu się to udaje.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz