środa, 2 marca 2016

Charlotte Link „Lisia Dolina”

Charlotte Link, Lisia Dolina, Sonia Draga, Katowice 2013, 484 s.

Słoneczny sierpniowy dzień kończy się dla Matthew Willarda koszmarem. Wracając ze spaceru z psem, dociera na opustoszały parking, na którym powinna czekać na niego żona. Zastaje tylko samochód, po Vanessie ginie wszelki ślad. Matthew jest przekonany, że Vanessa nie odeszła z własnej woli, nie domyśla się jednak całej przerażającej prawdy: kobieta została uprowadzona. Porywacz, wielokrotnie skazany kryminalista Ryan Lee, zanim jeszcze zacznie się domagać okupu, zostaje aresztowany z powodu udziału w bójce i ląduje za kratkami. Ryan nie ma odwagi wyjawić prawdy nawet swemu adwokatowi, choć wie, jaki okrutny los czeka porwaną.

Mam kłopot z Charlotte Link, niby ma ciekawe pomysły, umie je ciekawie rozwinąć, bohaterowie są w porządku, a jednak nie potrafię się w pełni cieszyć lekturą jej książek. Link przy całym swym warsztatowym profesjonalizmie pozostaje bardzo... niemiecka. W jej książkach brakuje finezji, zaskoczenia, ożywczej zmiany akcji. Jak na powieści-czytadła, książki Link są za bardzo obyczajowe.
I tak było z „Lisią Doliną”. Sięgnęłam po tę książkę wiedząc, że będzie w niej coś, czego nie lubię – porwanie. A przecież już na prawie na początku Link wprowadziła element grozy – porwanie, chociaż się udało, to pozostało sprawą nierozwiązaną. Przez cały czas lektury towarzyszyła mi myśl o ofierze zamkniętej w skrzyni, jej strachu i niemocy.
Ryana Lee, poprzez to jak wielkim okazał się tchórzem, nijak nie da się polubić. Wydaje się, że facet prześlizguje się przez życie niczym glizda, a na najbardziej tracą na znajomości z nim jego najbliżsi, czy raczej najbliższe, bo dziwne wypadki dotyczą kobiet z jego otoczenia.
I powinno się czytać „Lisią Dolinę” z zapartym tchem, bo przecież Link serwuje czytelnikom nie jedną, lecz kilka zagadek. A tego „zapartego tchu” w powieści mi zabrakło. Gorzej, w pewnym momencie powieść zaczęła się niepokojąco dłużyć. Co przy wzrastającej irytacji na wszechobecne zwroty „Mr.”, „Mrs.” i „Miss” (nie wiem, dlaczego Link, skoro rzecz się działa w Wielkiej Brytanii i pisała o Brytyjczykach, więc teoretycznie mówili oni po angielsku, zdecydowała się na takie kuriozum. A tłumacz bezmyślnie to powielił) na pewno lekturze nie pomagało. Kroplą przepełniającą czarę rozczarowania okazało się zaś zakończenie – ujęte w kilka lapidarnych zdań. Jak mówiłam – niemiecka precyzja i iście niemiecki brak fantazji.
I na koniec: skoro Ryan Lee nazwał pewien zakątek „Lisią Doliną”, to dlaczego u licha, w tytule „dolina” jest pisana z małej litery?
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz