piątek, 4 marca 2016

Robert Galbraith „Jedwabnik”

Robert Galbraith, Jedwabnik, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2014, 477 s.

Pisarz Owen Quine zaginął. Jego żona zleca sprawę prywatnemu detektywowi Cormoranowi Strike’owi. Kobieta sądzi, że mąż potrzebował kilku dni dla siebie, jak to zdarzało się już wcześniej. Strike ma go odnaleźć i sprowadzić do domu. W trakcie śledztwa okazuje się, że powód zniknięcia Quine’a może być znacznie poważniejszy niż podejrzewa żona. Pisarz właśnie ukończył rękopis będący jadowitym portretem niemal wszystkich jego znajomych. Gdyby książka została opublikowana, zrujnowałaby niejedno życie, więc wielu osobom mogło zależeć na uciszeniu autora. A kiedy ten zostaje odnaleziony – brutalnie zamordowany w dziwacznych okolicznościach – rozpoczyna się wyścig z czasem, by zrozumieć motyw bezwzględnego zabójcy, zabójcy, jakiego Strike do tej pory nie spotkał…

Pani Rowling lubi pisać, co nie znaczy, że robi to dobrze. Ja na przykład lubię śpiewać, ale ilekroć zaczynam „Angel of Music” moja starsza córka prosi: „Mamo, mogłabyś przestać?”
Pani Rowling wypłynęła na fenomenie Harry Pottera, którego czytałam wspomnianej starszej córce. Nie powiem, pierwsze trzy części nawet mi się podobały, acz od czwartej zaczęła się tendencja zniżkowa jakości na rzecz ilości wątków i... śmierci. Ostatniej, siódmej części po polsku nawet nie doczytałam, wystarczył mi oryginał i postanowienie, żeby się nie męczyć. I nie czytać o kolejnych morderstwach i zgonach, już wówczas Rowling miała mordercze zapędy, pozbawiając życia znaczną część czarodziejów, czarownic i magicznych stworzeń. Tak, wiem, nie o Potterze miałam pisać, ale trudno się powstrzymać od porównań i wspomnień, skoro po (nie)kontrolowanym przecieku okazało się, że Robert Galbraith, autor w sumie dość przeciętnego „Wołania kukułki” to sławna autorka sagi o młodym czarodzieju.
Prawdę mówiąc liczyłam, że „Jedwabnik” będzie równie dobry lub lepszy od debiutanckiej powieści ze Strike’em. A okazało się, że najciekawsze i najbardziej trzymające było w niej streszczenie na tylnej okładce. Natomiast z kartek książki wiało nudą i przegadaniem, pisaniem w stylu nader przeciętnym (co prawda styl Rowling nigdy nie był porywający i do literackości jej daleko i w serii o Potterze, i w „Trafnym wyborze”, i teraz w serii o Cormoranie Strike’u). I znowu, jak to u Rowling, jest dziwaczne hołubienie mało sympatycznych postaci. Kiedyś irytował mnie Ron Weasley (zastanawia mnie, dlaczego on przeżył armageddon wywołany przez Lorda Voldemorta), natomiast w „Jedwabniku” irytował mnie i główny bohater, i jego totumfacka. Kryminalna intryga niknie pod naporem nudnych, nic nie wnoszących pogadanek o dupie Maryni, rozterek seksualnych Strike’a i piekiełka zwanego rynkiem wydawniczym. Postaci mnożyły się w „Jedwabniku” chyba przez pączkowanie, bo w pewnej chwili już trudno mi było ogarnąć kto jest kim, z kim sypiał/sypia, dla kogo pracuje i kogo oszukuje. Ale jakby tego mało, Galbraith/Rowling zagmatwał/a końcówkę koszmarnie. Tajemnicze polecenia, szykowanie się do akcji na miarę D-Day, wielkie oczekiwanie i... piorun okazał się zwykłą petardą. Dodam, że strasznie naciąganą!
Przeczytałam książkę męcząc się bardzo. Rozczarowanie rosło ze strony na stronę. I kiedy w końcu zobaczyłam pieczątkę biblioteki wieńczącą to dzieło, postanowiłam, że po kolejnego Cormorana Strike’a nie sięgnę. Szkoda mi czasu. Od tamtego postanowienia minął rok, wyszły „Żniwa zła”, a mnie odrzuca już sam opis o diabelnie inteligentnej zagadce. Się nie dam nabrać.
Moja ocena: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz