środa, 16 marca 2016

Thomas Bernhard „Wymazywanie”

Thomas Bernhard, Wymazywanie, W.A.B., Warszawa 2004, 539 s.

Ostatnia powieść Thomasa Bernharda, znanego w Polsce za sprawą głośnych spektakli Krystiana Lupy, przyjmuje formę autobiograficznego monologu bohatera, Franza-Josepha Muraua. Bohatera poznajemy w chwili, gdy dostaje wiadomość o śmierci rodziców, która budzi w nim wspomnienia dawno porzuconej rodziny. Rozpoczyna się monumentalna retrospekcja, podczas której Murau stopniowo wymazuje fałsz i nicość otaczającego świata, świadomie usuwając z pamięci obłudnych rodziców, karykaturalne rodzeństwo, znienawidzoną ojczyznę, rodzinną posiadłość Wolfsegg. Jednakże stopniowo narrator, poddany nieubłaganej presji objęcia rodzinnego majątku, zaczyna odczuwać, że on sam ulega wymazaniu, że jak inni samotni i nieszczęśliwi bohaterowie Bernharda skazany jest na klęskę w zmaganiu z zimną, wrogą rzeczywistością.

Znając Bernharda tylko z „Partyjki”, nie spodziewałam się takiej zaciekłości w tonie jego ostatniej powieści. A zaczyna się dość niewinnie, zachwytami italofila nad Rzymem, gdzie odnalazł swoją przystań. Tym większy dysonans wprowadzają wszelkie uwagi o Wolfsegg, rodzinie i Austrii, dla których narrator nie znajduje słów usprawiedliwienia na całkowity upadek, unurzanie się w zakłamaniu i obłudzie.
Bohater uciekł od rodziny w poszukiwaniu rozwoju duchowego, „megalomańskiej samodzielności”, „bezwzględnej wolności”, od ludzi, którzy go nie kochali i których on nie kochał, nie rozumiał i nie szanował. Zresztą trudno było mu żywić jakieś cieplejsze uczucia względem osób, które były tak zupełnie inne od niego, nastawione konformistycznie do życia i okoliczności, na „jak największą eksploatację swojej własności”. Symbolem upadku kulturalnego rodziny są biblioteki. „Mieli wprawdzie tysiące książek w pięciu aż wolfseggskich bibliotekach i z absurdalną regularnością odkurzali te biblioteki trzy czy cztery razy do roku, ale nigdy nie czytali książek ze swoich bibliotek. Wszystkie te biblioteki były zadbane w najwyższym możliwym stopniu, żeby je mogli bez wstydu pokazywać gościom, chełpić się przed nimi i prezentować drogocenne druki, ale osobiście z wszystkich tych tysięcy, ba, dziesiątków tysięcy drogocennych druków nigdy nie robili użytku, jaki wydawałby się oczywisty.”[1] Kult wiedzy, tak oczywisty dla ich przodków, zanika, chociaż rodzina nadal nie wychodzi z roli ludzi kulturalnych i oświeconych. Słowa prawdy zaś do nich nie trafiają, nie rozumieją przyczyn zdegustowania i niechęci jednego z nich.
Bernhard nie oszczędza też swojej ojczyzny, każda strona „Wymazywania” ocieka rozgoryczeniem i rozczarowaniem. Hipokryzja i obłuda towarzysząca mieszkańcom miasta to odzwierciedlenie sytuacji panującej w Austrii od chwili, kiedy straciła swą mocarstwową pozycję i została zepchnięta na margines wydarzeń politycznych. Bo Austria Bernharda to już właściwie prowincja niemiecka, a nie samodzielne państwo, z którego zdaniem i polityką liczą się inni. Jest też kwestia postawy Austriaków do wydarzeń w latach trzydziestych, zachłyśnięcia się ideami propagowanymi przez Hitlera i tego, że nigdy za to nie odpowiedzieli. I właśnie za to rozlicza ich Bernhard, dokonuje bezlitosnej wiwisekcji swego narodu, a im głębiej sięga, tym bardziej jest rozczarowany. Wydaje się chwilami, że autor wpada w przesadę, miota oskarżeniami niemalże na oślep, lecz w tym „przerysowaniu” jest metoda, pragnienie zwrócenia uwagi na upadek i zafałszowanie ludzi, pośród których przyszło mu urodzić się i dorastać.
Nie polubili Austriacy Bernharda za jego „Wymazywanie”, to pewne. Nikt nie lubi słyszeć smutnej czy przykrej prawdy o sobie, a tylko smutek i przykrość wylewają się z pisarza; strona po stronie, w jednym, wielkim monologu głównego bohatera słychać gorycz i zniechęcenie.  
Ważna książka. Polecam.
Moja ocena: 6


[1] T. Bernhard, Wymazywanie, W.A.B., Warszawa 2004, s. 10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz