Thomas Bernhard, Wymazywanie, W.A.B., Warszawa 2004, 539 s.
Ostatnia powieść Thomasa Bernharda, znanego w Polsce za
sprawą głośnych spektakli Krystiana Lupy, przyjmuje formę autobiograficznego
monologu bohatera, Franza-Josepha Muraua. Bohatera poznajemy w chwili, gdy
dostaje wiadomość o śmierci rodziców, która budzi w nim wspomnienia dawno
porzuconej rodziny. Rozpoczyna się monumentalna retrospekcja, podczas której
Murau stopniowo wymazuje fałsz i nicość otaczającego świata, świadomie usuwając
z pamięci obłudnych rodziców, karykaturalne rodzeństwo, znienawidzoną ojczyznę,
rodzinną posiadłość Wolfsegg. Jednakże stopniowo narrator, poddany nieubłaganej
presji objęcia rodzinnego majątku, zaczyna odczuwać, że on sam ulega wymazaniu,
że jak inni samotni i nieszczęśliwi bohaterowie Bernharda skazany jest na
klęskę w zmaganiu z zimną, wrogą rzeczywistością.
Znając Bernharda tylko z
„Partyjki”, nie spodziewałam się takiej zaciekłości w tonie jego ostatniej
powieści. A zaczyna się dość niewinnie, zachwytami italofila nad Rzymem, gdzie
odnalazł swoją przystań. Tym większy dysonans wprowadzają wszelkie uwagi o
Wolfsegg, rodzinie i Austrii, dla których narrator nie znajduje słów
usprawiedliwienia na całkowity upadek, unurzanie się w zakłamaniu i obłudzie.
Bohater uciekł od rodziny w
poszukiwaniu rozwoju duchowego, „megalomańskiej samodzielności”, „bezwzględnej wolności”, od
ludzi, którzy go nie kochali i których on nie kochał, nie rozumiał i nie
szanował. Zresztą trudno było mu żywić jakieś cieplejsze uczucia względem osób,
które były tak zupełnie inne od niego, nastawione konformistycznie do życia i
okoliczności, na „jak największą eksploatację swojej własności”. Symbolem
upadku kulturalnego rodziny są biblioteki. „Mieli wprawdzie tysiące książek w
pięciu aż wolfseggskich bibliotekach i z absurdalną regularnością odkurzali te
biblioteki trzy czy cztery razy do roku, ale nigdy nie czytali książek ze swoich
bibliotek. Wszystkie te biblioteki były zadbane w najwyższym możliwym stopniu, żeby
je mogli bez wstydu pokazywać gościom, chełpić się przed nimi i prezentować
drogocenne druki, ale osobiście z wszystkich tych tysięcy, ba, dziesiątków tysięcy
drogocennych druków nigdy nie robili użytku, jaki wydawałby się oczywisty.”[1] Kult
wiedzy, tak oczywisty dla ich przodków, zanika, chociaż rodzina nadal nie
wychodzi z roli ludzi kulturalnych i oświeconych. Słowa prawdy zaś do nich nie
trafiają, nie rozumieją przyczyn zdegustowania i niechęci jednego z nich.
Bernhard nie oszczędza też
swojej ojczyzny, każda strona „Wymazywania” ocieka rozgoryczeniem i
rozczarowaniem. Hipokryzja i obłuda towarzysząca mieszkańcom miasta to
odzwierciedlenie sytuacji panującej w Austrii od chwili, kiedy straciła swą
mocarstwową pozycję i została zepchnięta na margines wydarzeń politycznych. Bo
Austria Bernharda to już właściwie prowincja niemiecka, a nie samodzielne
państwo, z którego zdaniem i polityką liczą się inni. Jest też kwestia postawy
Austriaków do wydarzeń w latach trzydziestych, zachłyśnięcia się ideami
propagowanymi przez Hitlera i tego, że nigdy za to nie odpowiedzieli. I właśnie
za to rozlicza ich Bernhard, dokonuje bezlitosnej wiwisekcji swego narodu, a im
głębiej sięga, tym bardziej jest rozczarowany. Wydaje się chwilami, że autor
wpada w przesadę, miota oskarżeniami niemalże na oślep, lecz w tym „przerysowaniu”
jest metoda, pragnienie zwrócenia uwagi na upadek i zafałszowanie ludzi, pośród
których przyszło mu urodzić się i dorastać.
Nie polubili Austriacy
Bernharda za jego „Wymazywanie”, to pewne. Nikt nie lubi słyszeć smutnej czy
przykrej prawdy o sobie, a tylko smutek i przykrość wylewają się z pisarza;
strona po stronie, w jednym, wielkim monologu głównego bohatera słychać gorycz
i zniechęcenie.
Ważna książka. Polecam.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz