środa, 2 marca 2016

Mary Higgins Clark, Carol Higgins Clark „Festiwal Radości”

Mary Higgins Clark, Carol Higgins Clark, Festiwal Radości, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, 183 s.

W miasteczku Branscombe w stanie New Hampshire wszyscy przygotowują się do pierwszego bożonarodzeniowego Festiwalu Radości. W wieczór poprzedzający rozpoczęcie festynu kilku przyjaciół dowiaduje się, że wygrało sto osiemdziesiąt milionów dolarów na loterii. Jeden z nich, Duncan, w ostatniej chwili zrezygnował z gry. A potem zniknął. Drugi kupon z wylosowanymi liczbami został nadany w sąsiedniej miejscowości, ale właściciel się nie ujawnia. Czy możliwe, że jest nim Duncan? I że zrobił to w tajemnicy przez kolegami?

Dziś tak bardziej pożegnaniowo, najpierw po czterech latach skończyłam publikowanie aforyzmów Stanisława Jerzego Leca z jego „Myśli nieuczesanych” (strach pomyśleć, jak bardzo zmieniło się w tym czasie moje życie), a teraz recenzja ostatniej książki przeczytanej w 2014.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wypożyczyć a tym bardziej przeczytać powiastkę Mary Higgins Clark i jej córki. Chyba wciąż w skrytości ducha liczyłam na miłe zaskoczenie w stylu „Krzyku pośród nocy”. I po raz kolejny zaskoczenie zastąpiło rozczarowanie.
„Festiwal Radości” jest mdły jak prawie wszystkie przedświąteczne reklamy: malowniczy śnieg, śliczna choinka na głównym placu, szczęśliwi ludzie i zero trosk. A co najbardziej przydałoby się jako prezent świąteczny? Forsa. Najlepiej duża forsa. I o niej traktuje „Festiwal Radości”. O wygranej na loterii, podwójnych kuponach i egoizmie. Wszystko przyprawione odrobiną zbrodni acz nadal niestrawne i nudne. I do bólu przewidywalne. Czyta się to bardzo szybko i jeszcze szybciej zapomina. Nie moja bajka.
Moja ocena: 0.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz