Tuż przed migreną skończyłam czytać „Czarownice z Eastwick” Updike’a. Krótka dygresja: film oparty na powieści jest nędzną podróbką, hollywoodzkim gniotem z „wielkimi” nazwiskami i „mrocznymi” efektami. Nijak ma się do powieści Updike’a.
Bohaterki książki nie wyglądają jak gwiazdy kina i nie wyczekują bezustannie „właściwego” faceta. Każda ma za sobą rozwód, kochanka u boku i kilkoro dzieci, które wydają się im przysłowiowymi kulami u nogi. Starzejąc się, tkwią w cichym, wręcz ksenofobicznym miasteczku na Rhode Island.
W Darrylu van Hornie widzą nie tyle samca, który im odpowiada seksualnie, co – opokę finansową. Wszystkie trzy są już zmęczona mało efektywnymi zajęciami, mało interesującymi kochankami i wielce upierdliwymi mieszkańcami miasteczka. Czarownice chcą stabilizacji i spokoju. Facet, który świetnie zna się na sztuce, wydaje się być strzałem w dziesiątkę i nic to, że jest kurduplowaty, łysiejący i bezczelny (druga krótka dygresja: filmowy van Horn czyli Jack Nicholson jako jedyny pasował do książkowego opisu).
Updike skupił się na doznaniach i odczuciach kobiet, do których już puka, lub zapuka za lat kilka czterdziestka i zastanie je takie: niby silne bo potrafiące czarować, a jednak słabe, bo niepotrafiące ugiąć się przed konwenansami małomiasteczkowej społeczności.
Czarownice skupione są na sobie i swoich potrzebach, jednocześnie na swój sposób (daleki od etycznego) walczą z łatkami, jakie przypisały im eastwickie żony. A Darryl van Horne, w filmie przedstawiony jako diabeł, w książce okazuje się być zwykłym hochsztaplerem, dupkiem i… (a nie powiem kim jeszcze. Nadmienię tylko, że do demona mu daleko, podobnie jak i do Casanovy).
Updike nie oszczędza nikogo w swej powieści. Na próżno można szukać kogokolwiek sympatycznego. Z jednej strony mamy trzy wredne wiedźmy, a z drugiej – typowe amerykańskie fanatyczki pragnące siłą swej nienawiści wyplenić wszelkie zło z amerykańskiego społeczeństwa.
Moja ocena: 5.5
Moja ocena: 5.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz