Matt Hunter stał się klasyczną ofiarą przypadku: znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Przypłacił to odsiadką w więzieniu za nieumyślne zabójstwo. Etykietka zabójcy i więźnia przylgnęła do niego na stałe. A jednak, po kilku latach znalazł swoje szczęście – ożenił się, żona zaszła w ciążę, jednym słowem: idylla. Idylla zaczęła się psuć wraz z zainwestowaniem w technikę, a dokładniej: w telefon z funkcją wideo. Brzmi dziwacznie? Sama opowieść jest jeszcze dziwaczniejsza. Czytelnik szybko się gubi kto jest dobrym bohaterem, a kto złym. Morderstwa, skorumpowana władza, uprzedzenia, szantaże, alfonsi, nieplanowane ciąże i odwieczna zemsta. Wszystko to spada nagle na biednego byłego więźnia, który niczym ostatni sprawiedliwy, musi nauczyć się w trybie przyspieszonym pływać w tym bagnie i uratować swoje małżeństwo.
Brzmi nieprawdopodobnie? Brzmi. Jest to opowieść przewidywalna? Jest. Czyta się znośnie, ale chwilami wydaje się, iż sam autor nie nadąża z żonglerką życiorysami swoich bohaterów. Ja się w końcu pogubiłam kto, co i dlaczego.
Ale nie ma co się martwić: jest obowiązkowy happy end.
Moja ocena: 4
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz