Nie powiem, że nagle stałam się „fanką” Larssona, ale gdyby napisał kolejny tom, kupiłabym w ciemno.
Pomyśleć, że kilka miesięcy temu czytałam inną trylogię (o Pendergraście, autorstwa Prestona i Childa), wynudziłam się wówczas cholernie, bo było to w sumie przelewanie z pustego w próżne. Tymczasem Larsson utrzymywał napięcie i klasę przez bite dwa tysiące stron. Zaczął od klasycznej opowieści kryminalnej, a zakończył thrillerem politycznym.
Nie ukrywam, że najbardziej podobała mi się pierwsza część („Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”), typowy i świetnie napisany kryminał. Nie lubię natomiast thrillerów politycznych, ten jednak („Zamek z piasku, który runął”) został napisany tak wartko i ciekawie, że dzielnie przełknąwszy pierwsze kilkadziesiąt stron dłużyzn, wczytałam się na amen. Bo od prozy Larssona faktycznie ciężko jest się oderwać. Godziny mijały, a ja sobie obiecywałam, że zaraz przestanę czytać, tylko jeszcze rozdział, jeszcze strona. Fabuła wciąga i co istotne wzbudza emocje w czytelniku. Niektóre osoby od początku aż się prosiły o porządnego kopa w dupę, przez kartki książki chwilami aż przebijała bezsilność na to, że świat pełen jest wpływowych dupków chętnie wykorzystujących swą władzę.
Jako pożeracz czasu i książka na inteligentny odpoczynek, trylogia nadaje się pierwszorzędnie. Owszem, chwilami całość trąci stereotypem, ale ów stereotyp (samotna, niezrozumiana bohaterka po przejściach) jest tak wpisany w konwencję wszelkich kryminałów czy thrillerów, że łatwo jest to przełknąć. Tym bardziej, że Larsson nie każe nam kochać ani Mikaela Blomkvista, ani Lisabeth Salander. Proponuje nam za to, abyśmy starali się ich zrozumieć i spojrzeć na świat ich oczyma. I abyśmy nie sądzili nikogo po pozorach…
Moja ocena: 4
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz