środa, 7 grudnia 2011

Jodi Picoult „Karuzela uczuć”

Sam temat „Karuzeli uczuć” jest tyleż trudny, co ciekawy. Nie potrafiłam „wejść” w skórę matki. Przesłonił mi to gniew na córkę (powieściową). Moim zdaniem jest to opowieść przede wszystkim o egoizmie i (źle pojętym) altruizmie.
Matka twierdząca, że zna swoją córkę, chociaż fakty temu przeczą. Szukanie winy nie w sobie, ale w innych.
Lecz przede wszystkim córka – zapatrzona w siebie egoistka, która przyczynę międli głęboko w sobie i nie dopuszcza nikogo do swego sekretu. Z drugiej strony wymaga maksymalnego poświęcenia od swego przyjaciela. Nie potrafię polubić Emily i nie potrafię zrozumieć jej milczenia. Panna Perfekcjonistka zaskoczona przez życie decyduje się od razu na definitywne rozwiązanie. Niby jest silna, skoro z uporem dąży do wyznaczonego celu, a przecież nie potrafi nie wciągnąć w to osoby, która jej ufa i ją kocha. Jest tchórzem i patrzy na wszystko tylko z punktu widzenia swojego „ja”. Starając się chronić jednych, bezmyślnie niszczy życie innym.
Morał książki jest jasny: nastolatki są nieprzewidywalne. Zaczynam się bać…

Książkę czyta się ciężko, bo tłumaczenie nie jest najlepsze. Dziwne kalki językowe, niekonsekwencja w pisowni. Uwieńczeniem jest zdanie:
„To chwyt numer dwadzieścia dwa. Jeśli powiem pani, że Emily miała skłonności samobójcze, to wyznam coś, na co raczej nie mam ochoty. (…) Ale jeśli powiem, że Emily nie miała takich skłonności, to jak wytłumaczę jej śmierć?” (s. 259). Czyżby ani tłumacz, ani pani korektorka nie czytali Hellera i jego „Paragrafu 22”? Za stare? Za trudne? „Chwyt numer dwadzieścia dwa”… bogowie ratujcie!!!
Moja ocena: 4.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz