
Można powiedzieć, że dziewczyna miała szczęście, bo nie była molestowana seksualnie. Z drugiej jednak strony – przez lata krzywdziła ją matka. Z matkami różnie bywa, są lepsze i gorsze, są nadmiernie opiekuńcze i stosujące „zimny chów”, są alkoholiczki i matki z prawdziwego zdarzenia; zazwyczaj jednak łączy je jedno: pragną chronić swe dziecko, kochają je, są (bywają) dla dzieci wsparciem i opoką. Julie Gregory takiego wsparcia nie miała, bo jej matka za wszelką cenę pragnęła udowodnić niezliczonym lekarzom, że ma chorą córkę. Przez lata żaden z kardiologów, żaden z internistów nie zainteresował się na tyle chorobą Julie, by zrozumieć, że chora (psychicznie) jest jej matka, a nie ona – mała pacjentka.
Julie Gregory przedstawia koszmarny obraz swego dzieciństwa, dzieciństwa swego brata i dzieci, które trafiały do jej rodziny. Ojciec wiecznie usadowiony w fotelu, oglądający telewizję i (na własne życzenie) wyłączony z życia rodziny. Mała zagłodzona Julie ciągająca worki z cementem, zwoje drutu kolczastego, worki z obrokiem dla koni, pozbawiona dzieciństwa i miłości. Dzieci z rodzin patologicznych, które miały u Gregorów znaleźć wytchnienie po koszmarze domu rodzinnego, trafiały na kolejną patologię, bicie, przemoc, głodzenie.
Julie Gregory uciekła z domu mając 16 lat. Miała zeznawać w sądzie przeciwko swojej matce. Niestety nie zapewniono jej odpowiedniej opieki i wsparcia, zatem musiała zrezygnować z opowiedzenia prawdy o swojej rodzinie. Dorośli patrzyli na nią, jak na kłamczuchę, wyrodne dziecko pragnące zniszczyć dobre imię swej matki. Do bólu fizycznego doszło zagubienie, niemożność odnalezienia się w normalnym świecie. I dopiero wiedza o zastępczym syndromie Münchhausena, a co za tym idzie zrozumienie motywów, jakimi kierowała się matka, odmieniło życie dziewczyny. Nadal jednak pozostała z tym sama, bo większość terapeutów, do których się zwracała, nie miała pojęcia o istnieniu takiego syndromu, nie bardzo też rozumieli o czym dziewczyna mówi. Była sama, bo jej brat wolał wyprzeć z pamięci dzieciństwo, a jej ojciec, mimo rozwodu, nigdy nie przyznał, że nie dbał o to, że żona niszczy zdrowie córki.
Najsmutniejsze jest to, że kiedy Julie Gregory po wielu latach odwiedziła swoją matkę, ujrzała kolejną dwójkę „przybranych” dzieci, którym matka już zaczęła wynajdować choroby i zmuszać niemalże do niewolniczej pracy.
Moja ocena: 6
O, dziękuję, że opisałaś "Mama kazała mi chorować", bo właśnie się nad nią zastanawiałam i teraz upewniłam się nad przeczyatniem jej. [Świetna recenzja, tak po drodze]. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń