poniedziałek, 5 grudnia 2011

Marek Krajewski „Erynie”

Rozczarował mnie Krajewski i jego „Erynie”.
To już nie jest kryminał, tylko opowieść o osobistej wendetcie. Edward Popielski szuka mordercy małego dziecka w sposób bardzo nietypowy: wali podejrzanych po mordach, kontaktuje się z królem półświatka i postanawia z nim współpracować, znowu wali kogoś po mordzie, doprowadza do samosądu nad podejrzanym, w końcu spotyka się oko w oko z domniemanym mordercą i zaczyna pościg. Nie wiadomo dlaczego morderca upodobał sobie właśnie Popielskiego jako pośrednią ofiarę. Nie wiadomo dlaczego dochodzi do spisku. Nie wiadomo właściwie nic.
Krajewski z upodobaniem opisuje najniższe instynkty psychopatów, najniższe instynkty zbrodniarzy czy też „szacownego funkcjonariusza policji”. Tyle tylko, że z tego nic nie wynika. Nijak to nie popycha akcji do przodu. Samo zaś wyjaśnienie jest dość trywialne i zawarte dopiero w… epilogu.
Rozczarowałam się. I tyle.
Moja ocena: 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz