niedziela, 4 grudnia 2011

Jude Deveraux „Dzikie orchidee”

W międzyczasie z przepaści moich półek wydobyłam „Dzikie orchidee” Jude Deveraux. Początek – niesamowity, intrygujący, obrazowy (jak na czytadło). Środek – intrygujący i obrazowy. Koniec – obrazowy i… rozczarowujący. Nie przekonują mnie niesamowitości, jeśli nie pisze o nich King, bo tylko u niego niesamowitość MOŻE bezkarnie być częścią codzienności.
Gdyby Deveraux odpuściła sobie niesamowitość na rzecz intrygi rzeczywistej, „Dzikie orchidee” byłyby niemalże czytadłem idealnym. A stały się opowieścią dziwaczną i nieprawdopodobną. I nawet klimat małego amerykańskiego miasteczka nie sprawia, że można uwierzyć w rozwiązanie proponowane przez autorkę.
Moja ocena: 3.5


* * *

Deveraux Jude; Dzikie orchidee;
I wtedy przypomniałem sobie, jak jeden ze sławnych pisarzy powiedział: „Nie można wybierać tego, co się pisze. Nikt nie przylatuje do ciebie na różowej chmurze i nie mówi: »Dam ci talent pisarski. Jaki byś chciał? Model Jane Austen, który żyje wiecznie, czy taki, który przyniesie ci mnóstwo pieniędzy za życia, ale umrze wraz z tobą? « Nikt ci nie da takiego wyboru. Bierzesz, co dają, i dziękujesz Bogu, że w ogóle dostałeś.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz