wtorek, 27 grudnia 2011

Monika Szwaja „Zupa z ryby fugu”

Książka ma fenomenalnie komiczny początek, jednak im bardziej brnęłam w fabułę tym śmiech stawał się rzadszy i robiło się coraz smutniej. Anita de domo Pindelak, primo voto Dolina Grabiszyńska spełnia się jako kobieta sukcesu. Nie może jednak spełnić marzenia o macierzyństwie i tu zaczyna się problem, przede wszystkim moralny.
Szwaja postanowiła zmierzyć się z problemem pragnienia dziecka, stosowaniem, wyklętej przez Kościół, metody in vitro, instytucji surogatki, wizji Matki Polki. Wyszło jej dość nierówno i niestety pobieżnie. Brak w decyzjach Anity i Mirandy głębi psychologicznej, ich wątpliwości trwają krótko, jakby dotyczyły zakupu sukienki czy domu, a nie – urodzenia i opieki nad maleńką ludzką istotą.
Dziwnie niekonsekwentne jest zachowanie Anity, która z powodu nagłych wątpliwości decyduje się uczynić z „ostatniego podejścia” iście rosyjską ruletkę. Jakby pod wpływem tyrady przypadkowego księdza, cały jej świat przewrócił się do góry nogami.
Istotne w tej powieści są postaci drugoplanowe ukazane najczęściej w krzywym zwierciadle. Arystokratka z nazwiska, choleryczka z charakteru czyli świekra Anity, to kobieta tak wkurzająca, jak tylko mamusia zakochana w swym synku i swym snobizmie potrafi być. Jednakże da się ją w końcu polubić, czego nie można powiedzieć o koledze Anity. Chrześcijanin z przekonania, dzieciorób z powołania, umoralniający wszystkich, wymagający od znudzonej i wyczerpanej opieką nad czwórką drobiazgu (piąte w drodze) żony Joanki - ciast domowej roboty, wysprzątanego na błysk mieszkania i bycia w stałej gotowości, Florian Gajek jest najmniej sympatycznym bohaterem powieści.
Często wracam myślami do „Zupy...” Szwai. Ciut za mało przyprawione danie zaserwowała szczecinianka, ale jedno jest pewne – łatwo zapomnieć się o nim nie da.
Moja ocena: 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz