czwartek, 29 grudnia 2011

Julie Gregory „Mama kazała mi chorować”

Nie wiem jak zacząć. Bo nie mieści mi się w głowie, jak najważniejsza osoba w życiu dziecka może być tak okrutna, podła i zapatrzona w siebie. Matka Julie Gregory to potwór, chory potwór, który od najmłodszych lat życia dziewczynki wmawiał jej chorobę serca, migreny, alergie. Potwór, który za wszelką cenę dążył do operacji córki na otwartym sercu, jakoby dla dobra dziecka; potwór, który widząc bladość córki twierdził, że to migrena i kazał jej przyjmować tabletki, po których dopiero zaczynał się nieznośny ból głowy.
Można powiedzieć, że dziewczyna miała szczęście, bo nie była molestowana seksualnie. Z drugiej jednak strony – przez lata krzywdziła ją matka. Z matkami różnie bywa, są lepsze i gorsze, są nadmiernie opiekuńcze i stosujące „zimny chów”, są alkoholiczki i matki z prawdziwego zdarzenia; zazwyczaj jednak łączy je jedno: pragną chronić swe dziecko, kochają je, są (bywają) dla dzieci wsparciem i opoką. Julie Gregory takiego wsparcia nie miała, bo jej matka za wszelką cenę pragnęła udowodnić niezliczonym lekarzom, że ma chorą córkę. Przez lata żaden z kardiologów, żaden z internistów nie zainteresował się na tyle chorobą Julie, by zrozumieć, że chora (psychicznie) jest jej matka, a nie ona – mała pacjentka.
Julie Gregory przedstawia koszmarny obraz swego dzieciństwa, dzieciństwa swego brata i dzieci, które trafiały do jej rodziny. Ojciec wiecznie usadowiony w fotelu, oglądający telewizję i (na własne życzenie) wyłączony z życia rodziny. Mała zagłodzona Julie ciągająca worki z cementem, zwoje drutu kolczastego, worki z obrokiem dla koni, pozbawiona dzieciństwa i miłości. Dzieci z rodzin patologicznych, które miały u Gregorów znaleźć wytchnienie po koszmarze domu rodzinnego, trafiały na kolejną patologię, bicie, przemoc, głodzenie.
Julie Gregory uciekła z domu mając 16 lat. Miała zeznawać w sądzie przeciwko swojej matce. Niestety nie zapewniono jej odpowiedniej opieki i wsparcia, zatem musiała zrezygnować z opowiedzenia prawdy o swojej rodzinie. Dorośli patrzyli na nią, jak na kłamczuchę, wyrodne dziecko pragnące zniszczyć dobre imię swej matki. Do bólu fizycznego doszło zagubienie, niemożność odnalezienia się w normalnym świecie. I dopiero wiedza o zastępczym syndromie Münchhausena, a co za tym idzie zrozumienie motywów, jakimi kierowała się matka, odmieniło życie dziewczyny. Nadal jednak pozostała z tym sama, bo większość terapeutów, do których się zwracała, nie miała pojęcia o istnieniu takiego syndromu, nie bardzo też rozumieli o czym dziewczyna mówi. Była sama, bo jej brat wolał wyprzeć z pamięci dzieciństwo, a jej ojciec, mimo rozwodu, nigdy nie przyznał, że nie dbał o to, że żona niszczy zdrowie córki.
Najsmutniejsze jest to, że kiedy Julie Gregory po wielu latach odwiedziła swoją matkę, ujrzała kolejną dwójkę „przybranych” dzieci, którym matka już zaczęła wynajdować choroby i zmuszać niemalże do niewolniczej pracy.
Moja ocena: 6

1 komentarz:

  1. O, dziękuję, że opisałaś "Mama kazała mi chorować", bo właśnie się nad nią zastanawiałam i teraz upewniłam się nad przeczyatniem jej. [Świetna recenzja, tak po drodze]. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń