Jürgen Thorwald, Stulecie detektywów, Znak, Kraków 2009, 701
s.
„Stulecie detektywów" przedstawia jedną z najbardziej
fantastycznych, a zarazem prawdziwych historii, jakie zna świat dzieje
nowoczesnej kryminalistyki. Jej początki sięgają drugiej połowy ubiegłego
wieku, kiedy to po raz pierwszy posłużono się odciskami palców w identyfikacji
podejrzanych, zastosowano fotografię kryminalistyczną oraz zwrócono uwagę na
ślady pozostawione na miejscu przestępstwa, wykorzystując je w skomplikowanym
procesie wyświetlania zbrodni. Jest to również epoka, w której medycyna sądowa
wydarła zmarłym ich tajemnice, toksykologia stała się skuteczną bronią przeciw
truciznom i trucicielom, a balistyka osiągnęła pewność w identyfikowaniu broni
palnej na podstawie wystrzelonych z niej pocisków. „Stulecie detektywów” to bez
wątpienia jedna z najważniejszych i najlepiej napisanych książek spoza
literatury pięknej. Została ona nominowana w 1966 roku do nagrody im. Edgara
Allana Poe.
W „Kryminalnych zagadkach Las Vegas” Gil Grissom epatuje
elokwencją podczas przeprowadzania przeróżnych badań kryminalistycznych.
Pomijając nieprawdopodobieństwo niektórych poczynań telewizyjnych
kryminalistyków tak z Las Vegas, jak z Nowego Jorku czy innych miast,
przyznaję, że seriale te swego czasu działały na mnie odstresowująco. Z jednej
strony tajemnica, z drugiej – naukowe metody prowadzące do wyjaśnienia zbrodni.
Pobieranie próbek krwi, odcisków palców czy porównywanie ze sobą włókien – to
podstawy; bez tego kryminalistyka nie istniałaby, a większa część zbrodniarzy
spacerowałaby na wolności. Zastanawialiście się kiedyś kto i jak doszedł do
tego, że ludzkie odciski palców są niepowtarzalne? Przemknęło Wam przez głowę
ilu pasjonatów strawiło życie na poszukiwaniu sposobów udowodnienia, że brudny,
zakrwawiony gałganek może być dowodem na popełnienie zbrodni? Myśleliście
kiedyś o tym, jak rodziła się kryminalistyka, jakie były jej początki?
Jürgen Thorwald zabiera czytelnika w podróż w czasie,
właśnie do źródeł narodzin medycyny sądowej oraz nauk kryminalistyki. Medycyna
sądowa rodziła się w iście dantejskich miejscach – śmierdzących kostnicach,
gdzie sekcje wykonywano bez (nieznanych wówczas) rękawiczek lateksowych,
babrano się w martwych narządach gołymi rękoma. Zaiste, pionierzy musieli mieć
mocne nerwy i pasję w sercach.
Dość kręte były ścieżki identyfikacji za pomocą odcisków
palców: miejscem narodzin daktyloskopii były Indie. Jednakże za ojca tej nauki
uważany jest Francis Galton, którego noga w koloniach nie postała. A po raz
pierwszy nazwy daktyloskopia użył dziennikarz argentyński. Zaiste,. Acz zanim
nauka ta zdobyła sobie należyte miejsce, policja opierała się na systemie
antropometrycznym Alphonse’a Bertillona. Był to system pracochłonny, obecnie
już zapomniany i będący (też obecnie) zaledwie kryminalistyczną ciekawostką.
Ale wywiedziony zeń portret pamięciowy ostał się do dziś.
Jürgen Thorwald opowiada również o narodzinach balistyki i
toksykologii. Jego opowieść, choć zajmuje siedemset stron, odsłania fascynujące
początki prób skutecznych walk ze zbrodnią. Niemiec zgromadził nie tylko
wszelkie możliwe dane, ale ponadto ilustrował je konkretnymi przypadkami.
„Stulecie detektywów” jest zatem nie tylko suchą monografią, lecz kroniką
morderstw popełnianych w drugiej połowie XIX wieku i pierwszej – wieku XX.
Bardzo dobra, rzetelna książka, która jest z pewnością
ciekawsza niż nie jeden współczesny, dyletancki kryminał. Przedstawione w „Stuleciu
detektywów” postaci, ich pasje i pragnienie zwalczania zła górują
niezaprzeczalnie nad fikcją literacką. Działania prekursorów tak medycyny
sądowej, jak i kryminalistyki opisane przez Thorwalda ukazują odwieczną pogoń
człowieka za prawdą i wyjaśnianiem tajemnic. Za tym, by żadna zbrodnia nie
mogła ujść bezkarnie.
Polecam.
Moja ocena: 6