środa, 15 września 2010

Stephenie Meyer „Zmierzch”

W związku z tym, że wybuchł aplauz z powodu drugiej części sagi, a ja negowałam książkę kierując się słowami Stephena Kinga, że to popłuczyny, postanowiłam jednak ją przeczytać bowiem coś mi się nie zgadzało w fabule. I przeczytałam. Cóż, nie mówię, że KAŻDY wampir ma spać w trumnie i bać się czosnku, ale bardziej rozumiem „Drakulę” Brama Stoker’a (demoniczny Gary Oldman) niż Edwarda Cullena (Robert Pattinson). Książka Meyer faktycznie jest idealnym PRODUKTEM dla nastolatek rozczarowanych zakończeniem przygód Harry Pottera. Jednocześnie zaś moim skromnym zdaniem pokładanie bezgranicznego zaufania w wampirze (lśniącym w słońcu „wegetarianinie he, he, he) jest infantylizmem z dużą domieszką debilizmu. Kto o zdrowym umyśle z własnej woli lazłby w objęcia niedźwiedzia grizzly lub pumy (że pozwolę zostać sobie przy tematyce poruszanej przez Meyer). Istota bez wad (no poza tym, że TEORETYCZNIE żywi się krwią ludzi) – to podkreśla niby taka dorosła narratorka. Cóż, skoro Rowling mogła pisać o Potterze w kawiarni, to Meyer-recepcjonistka mogła wymyślić Bellę Swan. Moim zdaniem powieść jest niczym człowiek dla wampira – na jedno kłapnięcie szczęk; nic szczególnego. Na film zaś opuśćmy zasłonę milczenia.
Moja ocena: 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz