poniedziałek, 13 września 2010

Mary Higgins Clark „Udawaj, że jej nie widzisz”, „Śmierć wśród róż”, „Dom nad urwiskiem”

Definitywny koniec z produktami pani Clark. Połknięte kolejne trzy i więcej nie zamierzam, bo schemat już rozkminiłam i dziękuję, ale więcej nie chcę.

Po kolei. „Udawaj, że jej nie widzisz” to dreszczowiec osnuty wokół wątku rządowego programu ochrony światków. Opowieść taka sobie. Jak zawsze u Clark, czarną robotę za stróżów sprawiedliwości odwala osoba postronna (w tym przypadku Lacey Farrell), która przez większość książki ukrywa się w ramach wspomnianego programu. Okazuje się jednak, że ona sama może więcej zdziałać z dala od Nowego Jorku, niż prokuratura i policja nowojorska razem wzięte.
Jedno muszę przyznać, tę książkę wydawnictwo olało. Przetłumaczona jest średnio, z potknięciami i oddana do druku bez należytej korekty. W tekście roi się od literówek, które czynią treść chwilami kuriozalną.
Ktoś wie co to znaczy: ogryginalny? Pisownia imienia Heather jest notorycznie przeinaczana na Haether. Chwilami znika Broadway i ulicą teatrów staje się Boardway.
Najlepsze jest jednak zdanie, które pozwolę sobie zacytować:
„Taksówkarz był zirytowany, że każe mu się czkać.” (s. 228). W sumie też byłabym zirytowana, gdyby ktoś mi kazał czkać. Czekać bym mogła, ale czkać???
I dlaczego część imion ma polskie brzmienie, a część pozostała o(g)oryginalna? Mamy Ricka, ale i Izabellę, mamy Toma, ale i Alicję. Nie cierpię takich niekonsekwencji.
Moja ocena: 3

* * *

„Śmierć wśród róż”. Tym razem własne śledztwo prowadzi pani prokurator, która potrafi wysnuwać niepokojące wnioski z najmniej jasnych przesłanek. W sumie te powieść czyta się jeszcze najlepiej. Jest akcja, zadawnione morderstwo i niewinnie(?) oskarżony.
Z drugiej jednak strony zawsze zastanawia mnie fenomen tego, że powrót po latach do „zimnej sprawy” sprawia, że świadkowie nagle więcej pamiętają, są bardziej skłonni do wyznania swych win…
W każdym razie – dość już Clark. I dość miałkiej literatury.
Moja ocena: 3.5



* * *

„Dom nad urwiskiem” wieńczący moją przygodę z Clark, jest opowieścią ciekawą. Lubię takie klimaty: dom z przeszłością, tajemnica i tylko… znowu ta przewidywalność autorki. Młoda matka po przejściach mająca omamy i stany lękowe stara się, na potrzeby swojej nowej książki, rozwiązać zagadkę cudzołóstwa sprzed trzystu lat. To co nie udało się nikomu przed nią, udaje się jej. Jednocześnie musi zmagać się z nadopiekuńczym mężem, który „dla jej dobra” chce ją ponownie umieścić w „kukułczym gnieździe”.
Gdzieś w tle przewija się wątek duchów w starych domach, oczywiście mamy i motyw pieniężny, a na koniec wielki finał.
Powiem jedno: czytałam tę książkę (jak i inne pani Clark), bo nie zmusza do myślenia. Treść jest jednorazowa. Przeczytać i zapomnieć.
Tak i ja uczynię.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz