wtorek, 20 maja 2014

Jaume Cabré „Wyznaję”

Jaume Cabré, Wyznaję, Marginesy, Warszawa 2013, 768 s.

„Wielka powieść europejska”, „przełom w literaturze”, „powieść-katedra o idealnych proporcjach i epickim, pełnym kunsztownych detali wykonaniu”, „książka, która przeżyje nas wszystkich”.
To trzymające w napięciu do ostatniej strony wyznanie miłosne i spowiedź człowieka starającego się przeniknąć istotę zła – w świecie i sobie samym. Historia chłopca dorastającego samotnie wśród książek, który musi zmierzyć się z rodzinnymi tajemnicami. Za sprawą osiemnastowiecznych skrzypiec zagłębia się w mroki dziejów hiszpańskiej inkwizycji i piekła dwudziestowiecznej Europy.
Cabré, którego pasją jest muzyka, skomponował tę powieść jak symfonię, z częstymi zmianami nastroju, tempa i głosu narracji. Bogactwo wątków, postaci, pomysłów literackich oszałamia i wzbudza zachwyt.

Czy powieść „Wyznaję” to arcydzieło? Nie sądzę. Czy jest to dzieło życia autora? Prawdopodobnie tak. Czego by Cabré jeszcze nie napisał, będzie postrzegany przez pryzmat epopei o skrzypcach i Adrianie Ardèvolu.
Przy wystarczającej koncentracji uwagi na początku lektury, dość łatwo jest pogodzić się z przeskokami narracji pierwszoosobowej na narrację w trzeciej osobie. Zabieg ten staje się jeszcze bardziej zrozumiały po rozmowie Adriana Ardèvola z przyjacielem. Nie przeszkadzało mi to w lekturze. Ale czytanie nie przychodziło łatwo, męczyłam się i chociaż historia była wielowątkowa i z założenia interesująca, jakoś nie bardzo interesowało mnie, co będzie dalej, nie było tego przyciągania i pragnienia poznania za wszelką cenę, co się stanie, jakie będą losy bohaterów. Nieraz zdarzało mi się zarwać noc, kiedy zaczytana traciłam poczucie czasu. Najlepiej pamiętam wstający świt podczas gdy kończyłam z zapartym tchem „Hrabiego Monte Christo”. Przy powieści Cabrégo tego uczucia nie było.
Historia życia Adriana Ardèvola jest za to pełna erudycyjnych wstawek, znanych (i ukazanych z większą lekkością) z powieści innych autorów. Trudno też polubić głównego bohatera czy jego rodzinę. Kogokolwiek trudno polubić, chociaż pisarz wprowadził do „Wyznaję” blisko dwie setki bohaterów (policzyłam „osoby dramatu”, do których zaglądałam często, bo natłok postaci bywał mylący). Średniowieczny inkwizytor odrodzony jako SS-man, ludzie luźno powiązani różnymi wątkami i spotykający się przypadkowo, irracjonalność historii i jej ironia, zachłanność i wykorzystywanie sytuacji, nienawiść i ból, wielka miłość i równie wielkie pożądanie martwego przedmiotu, wielka przyjaźń – to wszystko już było. Cabré chciał stworzyć powieść-symfonię, zebrać w niej opowieść o przeszłości dalszej i nowszej, o prześladowaniach, niesprawiedliwości i o złu. Wyszło mu średnio. Niektóre motywy mogłyby pozostać nienapisane i nic na tym powieść by nie straciła.
Irytowała również nieznajomość faktów autora na temat obozu w Oświęcimiu, a może po prostu naciąganie faktów. Miejsca, zdarzenia i funkcje dobierał sobie Katalończyk według uznania. Numer zaś Mejrewej jest horrendalnie wysoki i absolutnie nieprawdopodobny, podobnie jak jej służba u komendanta obozu. Jeśli autor chciał złożyć hołd ofiarom nazizmu, powinien był bardziej trzymać się faktów.  
Sama historia Adriana zdaje się ginąć w powodzi opowieści o skrzypcach, inkwizycji, Mikołaju Eymeriku, klasztorze Sant Pere del Bulgar, brakarzu Jachamie, młodości Feliksa Ardèvola, sklepie... wymieniać można długo. Epicki rozmach powieści jest rzeczywiście imponujący, podobnie jak fantazja pisarza. Niknie jednak w niej człowiek ją opowiadający: erudyta, filozof i historyk tworzący swój własny świat, znający kilkanaście języków, grający na skrzypcach, cierpiący z powodu braku miłości rodziców, sam również nie umiejący uzewnętrzniać swych uczuć. Ciężko też mówić o istocie zła, która tak zajmowała głównego bohatera, bo chociaż Cabré nie szczędzi czytelnikom opisów, tego co najgorsze w człowieku i wspomina o pracy Ardèvola o złu, w powieści nie ma przemyśleń na ten temat, nie ma hipotez czy wniosków.
„Wyznaję” można przyrównać do dzieła barokowego charakteryzującego się przerostem formy nad treścią. Czasami mniej znaczy lepiej.
Moja ocena: 3.0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz