niedziela, 18 maja 2014

Zygmunt Miłoszewski „Ziarno prawdy”

Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy, W.A.B., Warszawa 2011, 399 s.

Jest wiosna 2009 roku, prokurator nie pracuje już w Warszawie, pożegnał się z przeszłością i karierą, by przenieść się do Sandomierza. Tu zaczyna „nowe wspaniałe życie", ale dość szybko spotyka go rozczarowanie. W obcej i nieprzyjaznej rzeczywistości rozgoryczony Szacki prowadzi śledztwo w sprawie dziwacznego morderstwa, którego ofiara to sandomierska działaczka społeczna, kobieta szanowana i ceniona, o nieskazitelnej reputacji. Dochodzenie napotyka piętrzące się przeszkody i ścianę milczenia, a jednocześnie towarzyszy mu gorączka medialna. Ważnym kontekstem staje się bolesny splot relacji polsko-żydowskich oraz historia, która wydarzyła się przeszło sześćdziesiąt lat wcześniej...

„Ziarno prawdy” jest jeszcze lepsze niż „Uwikłanie” jeśli chodzi o wątek kryminalny. Spokojny Sandomierz i krwawa zbrodnia na niewinnej kobiecie. I chalef znaleziony obok niej, sugerujący podtekst żydowski. Śledztwo staje się przez to bardzo medialne, a Szacki musi poradzić sobie i z rozgłosem, i małomiasteczkową zmową milczenia. Sandomierz jest miastem uroczym, kojarzącym z „Ojcem Mateuszem”, na tyle małym, że nie ma tu anonimowości wielkomiejskiej, właściwie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Rzecz w tym, że nie bardzo chcą się swą wiedzą dzielić z obcymi, a za takiego uważany jest Szacki. Krok po kroku prokurator walczy z nieufnością i stara się dociec prawdy. Tymczasem musi współpracować z ponurym inspektorem Wilczurem i prokuratorką Barbarą Sobieraj, która bardzo dobrze znała ofiarę.
Styl prozy Miłoszewskiego jest zadziornie inteligentny, porównania błyskotliwe, obrazowe i niewymuszone. Czytając: „Wilczur (...) wyglądał teraz jak brzydszy i bardziej zniszczony brat Keitha Richardsa” od razu staje przed oczyma pocięta przez czas i wyniszczona alkoholem buziulka gitarzysty Stonesów. Chwilami bywa zgryźliwy, jak w czasie rozmowy Szackiego z księdzem, lub dosadny – wystarczy wspomnieć gorącą przemowę asystentki w IPN, ale przez większość czasu Miłoszewski jest rzeczowy i ścisły. Bohaterowie „Ziarna prawdy” uwikłani są w nienawiść, antysemityzm, zdradę i miłość. Są zadawnione żale, nie zawsze chlubne momenty w polskiej historii i drugie dno opowiadanej historii. Czytelnik do końca trzymany jest w napięciu.
I właściwie to by wystarczyło. Niestety autor dodaje też erotyczne rozterki prokuratora, które niepotrzebnie zwalniają tempo książki, przynudzają i czynią z Szackiego małomiejskiego playboya. Gdyby nie te osobiste, acz zbędne fragmenty, „Ziarno prawdy” byłoby kryminałem doskonałym. Nie zmienia to faktu, że jestem oczarowana prozą Miłoszewskiego, jej świeżością, ironią, znajomością historii i ogólną erudycją i trzymaniem się z dala od przestępczości zorganizowanej. Niecierpliwie czekam na kolejną, niestety podobno ostatnią część z prokuratorem Szackim „Na czerwonej ziemi”.
Polecam.
Moja ocena: 5.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz