niedziela, 18 maja 2014

Joanna Siedlecka „Wypominki”

Joanna Siedlecka, Wypominki, ABC, Warszawa 1996, 281 s.

Zbiór wspomnień o wybitnych polskich twórcach, wśród których znaleźli się min.: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Witkacy, Ksawery Pruszyński, Władysław Broniewski, Bruno Schulz, Marian Hemar, Konstanty Jeleński, Stefan Kisielewski, Leopold Tyrmand, Ireneusz Iredyński. Książka zawiera nieznane dotąd listy, świadectwa, dokumenty, a także relacje osób najbliższych.

Teksty zawarte w „Wypominkach” Joanny Siedleckiej są nierówne. Niektóre lepsze, inne gorsze czy mniej dopracowane. Charakteryzują się też ckliwo-laurkowym stylem rodem z reportaży pisanych dla kobiecych pism. I trudno się dziwić, skoro pierwotnie drukowane były w „Pani” w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wiele dobrego słyszałam o pisarstwie pani Siedleckiej, po „Wypominki” sięgnęłam więc bez wahania, ale już w trakcie czytania miałam mieszane uczucia.
Idealizowanie niektórych bohaterów było nieznośne. Wybranianie alkoholizmu Jana Himilsbacha („Szlif płyt na wieczny fart”) i jego, nie bójmy się tego słowa, menelstwa brzmiało wręcz obraźliwie. Może i narażę się wielbicielom „Rejsu”, ale nie potrafię podziwiać alkoholika i człowieka, który na własne życzenie staczał się na dno. I nie potrafię znaleźć dlań usprawiedliwienia. Ani romantyzmu w śmierci na melinie.
Z równie mieszanymi uczuciami czytałam materiały o Pruszyńskim („Dzieci Ksawerego”) i Kisielewskim („Ojciec”). Pierwszy, „książę reportażu”, zapomniany już dzisiaj raczej, nie jawi się jako człowiek dobry. Uwikłany w układy z nową władzą, playboy zazdrosny o twórczość żony, posunął się nawet do odebrania jej dzieci. Zginął w dziwnych okolicznościach, których pani Siedlecka bynajmniej nie wyjaśniła, lecz stylem wypowiedzi zapętliła jeszcze bardziej i tylko podsyciła sensacyjność śmierci Pruszyńskiego: wypadek samochodowy czy zamach? Laurka dla Kisielewskiego wypadła równie mało przekonująco. Miało być rodzinnie acz niecodziennie, wyszła karykatura, opowieść o złośliwym człowieku, dla którego szyderstwo i sarkazm stanowiły synonimy zainteresowania a nawet miłości.
Dobrze się czytało natomiast wspomnienie o córce Władysława Broniewskiego („Władek, Jaśka, Anka”). Zapisał się ten poeta w pamięci Polaków jako autor wierszy sławiących komunizm i Józia Słoneczko, a przecież pisał Broniewski i poezje niepolityczne. Jego córka najprawdopodobniej popełniła samobójstwo, a może to był zbieg okoliczności, pani Siedlecka znowu stąpa po ścieżkach przypuszczeń. Przeżył tę stratę Broniewski bardzo. Odzwierciedlają to jego wiersze, jak „W zachwycie i grozie” na przykład, zaczynający się tak:
„Moja córka, moja córka umarła!...
Jak sercu powiedzieć: nie płacz,
kiedy rozpacz serce przeżarła,
a to serce wyrwać i zdeptać.”
Mniej się nieszczęściem poety przejmowała jego trzecia żona Wanda, z opisu pani Siedleckiej harpia straszna, łasa na zaszczyty i honory. Tej prawdy o ludziach, brakuje w większości tekstów, ten o Broniewskim natomiast broni się sam. Jest niewymuszony, wyważony i co najciekawsze, zachęca do poznania „mniej czerwonej” strony etatowego poety Polski Ludowej. Ukazuje całą złożoność losów ludzkich, skrywanych za fasadą oficjalności.
Są też portrety ludzi prawie nieznanych, Teresy „Reny” Jeleńskiej („Kocik”), zapisanej w literaturze przekładem Orwellowskiego „Folwarku zwierzęcego” i jej syna Konstantego „Kocika” Jeleńskiego. Mnie osobiście będzie się kojarzyć z mentalnością „jaśniepańską” i ubolewaniem, że seks jest także i dla „ludu”, a to przecież tak cudowne, że powinno być tylko dla „państwa”! Po wojnie nie wróciła do Polski, bo ów „lud” wziął władzę w swoje ręce. Korespondowała z Jarosławem Iwaszkiewiczem, gdzie skarżyła się na samotność na obczyźnie. A skoro o korespondencji mowa – dobrze się czyta teksty o Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej („Nursik ty maleńki”) i Witkacym, chociaż w tym drugim przypadku pani Siedlecka rozprawia się ze swą przeciwniczką bezpardonowo przy pomocy słowa drukowanego. Anna Micińska w chwili powstawania „Mężowitasa” „opracowywała” listy twórcy od dwudziestu lat i data ich publikacji nadal była wówczas nieznana („Wypominki” wydane zostały w 1996 r., listy Witkiewicza wyszły dopiero parę lat temu, może to i dobrze, że pani Siedlecka nie orientowała się wówczas, jak długo jeszcze przyjdzie jej i innym miłośnikom autora „Tumora Mózgowicza” czekać na tę korespondencję).
Nieźle się czyta wspomnienia Barbary Hoff o Tyrmandzie czy opowieść o siostrach Lilpop („Aleja Róż – East End Avenue”), o siostrzenicy Brunona Schulza („Wujcio Brunio”) czy o Brunonie Jasieńskim („Wieczory są z nostalgii”). Widać zaangażowanie przy jednoczesnej pobieżności w ukazywaniu portretów ludzi, którzy zajmowali się szeroko pojętą sztuką. Zapewne wynikło to z pierwotnej koncepcji pisania dla kobiecego pisma, gdzie tekst powinien być atrakcyjny, krótki i chwilami powierzchowny. Najbardziej jest to widoczne przy „Pechu Stanisława Rembeka”, pisarza nawet po śmierci pech nie opuścił i został potraktowany przez panią Siedlecką dość po macoszemu, wszelkie nieścisłości wyłapał Marlow, radzę poczytać, bo recenzja jest tyleż ciekawa, co rzetelna.
Mieszane uczucia swoją drogą, a pochwały biografii Herberta i Gombrowicza pióra pani Siedleckiej – swoją. Mam zamiar przeczytać przynajmniej jedną z nich i wówczas definitywnie będę wiedziała czy styl biografki mi odpowiada, czy nie. Czegoś się z „Wypominków” dowiedziałam, lektura była lekka i łatwa, nie wymagająca zbytniego skupienia. Chwilami czułam sympatię do bohaterów, niektórych zaś zaczęłam postrzegać inaczej. Pamiętać jednak należy, że słowa pani Siedleckiej nie zawsze są prawdziwe. Udowodnił to bloger Marlow, udowodniła to wnuczka Władysława Broniewskiego w liście do „Polityki” wyjaśniając kwestię odwyku poety. Ilu ludzi, tyle punktów widzenia.
Moja ocena: 4



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz