Katherine Scholes, Kamienny anioł, Świat Książki, Warszawa
2008, 368 s.

Zazwyczaj szkoda mi czasu na romanse, ale pewnego marcowego,
ponurego popołudnia sięgnęłam po jedną z książek kupionych za bezcen w
bibliotece. Nie znałam twórczości Katherine Scholes, nie czytałam jej „Królowej
deszczu”, lecz pod ręką miałam „Kamiennego anioła” obiecującego egzotykę
Tasmanii. Się skusiłam.
Chyba właśnie w tamtej chwili potrzebowałam czegoś dość
lekkiego, bo nieoczekiwanie książka pani Scholes przypadła mi do gustu.
Najpierw bieda Etiopii, potem bajeczne krajobrazy Tasmanii i rodzinne
tajemnice. Romans rozgrywał się gdzieś w tle, nie był za bardzo ckliwy ani
naładowany erotyką. Istotne natomiast były relacje rodziców Stelli tak z córką,
jak i między sobą. Małżeństwo despoty i uległej żony ukazane w najdrobniejszych
i najsmutniejszych szczegółach. Scholes zademonstrowała jak nadmierne
wypełnianie przysięgi małżeńskiej może doprowadzić do letargu za życia. Jak
poddanie się woli drugiego człowieka wysysa z poddającego się soki życiowe.
Czytadło w sam raz na weekend, ale jednocześnie ostrzeżenie
przed zbytnią zaborczością i ciągotami do wszechwiedzy. Zazwyczaj się nie
rozklejam przy tego typu książkach, ale pewne sugestywne opisy potrafią
doprowadzić mnie do łez. W trakcie czytania „Kamiennego anioła” oczy mi się
zaszkliły, a po zakończeniu lektury mimowolnie zastanawiałam się nad kwestią
wybaczania i niezłomnej woli rodzica, którzy jest surowy i nielojalny w imię
wyższego, przez siebie tylko, pojmowanego dobra.
Niezłe.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz