Nieufna się robię, kiedy ktoś mi coś zachwala, wolę sama „odkrywać”. Sąsiadka zachwalała Szwai „Jestem nudziarą” i wynudziłam się okropnie. Ale „Romans na receptę” już mi się bardzo spodobał i pewnie niedługo zapoluję w bibliotece na inne tytuły pisarki.
O Grocholi pierwszy raz przeczytałam w rubryce „Jej styl” w „Twoim Stylu”. Tak jakoś nie bardzo mi podeszła cała opowieść, bo wiadomo jak to jest w takich magazynach: bohaterka postawiona na piedestale, a jej wady (ewentualne) ukazane jako zalety. Miesiąc w miesiąc „Twój Styl” produkuje laurki, które mają mało wspólnego z rzeczywistością.
Ale jeśli mam coś krytykować, to trzeba to przeczytać. Przeczytałam zatem.
* * *
Grocholowska Judyta to kobieta bez skazy, święta po prostu. Potulnie przyjmuje eksmisję z mieszkania, które jakoby Eks jej zostawił, daje rozwód bez mrugnięcia okiem, znajduje w sobie siły, żeby osiedlić się na wygwizdowie… Bardzo przepraszam, ale to jakieś idiotyzmy. Nie mówię, że z byłym trzeba walczyć na noże, ale zachowanie Judyty a la dama trąci cholerną sztucznością. Potulna owieczka, która się na wszystko zgadza, a jej złość ogranicza się do kochanki męża: bo młodsza, bo ładniejsza, bo ma lepszą pracę. Mąż jest właściwie poza jej wściekłością. I to jest dla mnie niezrozumiałe. Im dalej w tetralogię tym gorzej. Judyta pozwala się panoszyć mężowi w jej domku, pozwala by córka jak najgorzej myślała o drugiej żonie, bo przecież nie można rozwiewać złudzeń dziecka (osiemnastoletniego!!!). Brzemię byłego męża dźwiga heroicznie. A mnie od tego heroizmu aż żołądek boli.
Grocholowski książę na białym koniu, czyli Adam musi dostosować się do infantylizmu Judyty. Ona może kłamać, on nie. Kiedy nadchodzą kłopoty, to niczym w romansach XIX wieku, trwają długo, bo przecież mail i komórka za szybko wyczerpałyby wątek nieporozumienia. To samo w sobie jest już sztuczne. Szczególnie, że Adam ma szalenie wybiórczą cierpliwość: na wyjaśnienie zaginięcia oszczędności czeka kilka miesięcy, na wyjaśnienie zachowania (kochanej przecież kobiety) czeka zaledwie kilka tygodni i wierzy bardziej sąsiadom i dziecku, niż ukochanej kobiecie.
* * *
Rodzice Judyty to kolejny temat, który miał być w założeniu dowcipny. A wychodzi na to, że jej rodziców należy poddać elektrowstrząsom i izolacji bo są totalnie porąbani. Ile lat może wytrzymać dorosła kobieta, która ojciec poucza: „Na twoim miejscu…” Naiwność Judyty sięga granic w „A nie mówiłam”, kiedy bezwiednie udaje się jej wynegocjować super umowę o pracę. Taka lilijka nieświadoma niczego, niewinna i naiwna. Przecież ta kobieta musi mieć iloraz inteligencji równy ilorazowi Forresta Gumpa.
Judyta i córka: się dziwię, że jej latorośl nie wpadła w szpony patologii. Chroniona przed złym zdaniem o tatusiu-kurwiarzu, pomstująca na stalinowski sposób prowadzenia wykładów, mająca za nic odpoczynek matki i swoje obowiązki. Studia to studia, jak ktoś zacznie, powinien kończyć. Bzdety o złym wykładowcy ukazują tylko, jak przedmiotowo obecnie traktuje się studia: ma być łatwo, przyjemnie i bez stresów. Wykładowca wymagający jest be. Judyta zgadza się z córcią, przytakuje. A mnie żołądek się wywraca.
Judyta w Ameryce (bo w Stanach, jej zdaniem brzmi nie dość szpanersko) wierzy we wszystko co powie jej tuziemiec polonijny. Snuje debilno-fantastyczne wizje koniunktury wszelkich przemysłów. Słucha z rozdziawionymi ustami o zakazach prędkości i picia piwa. I wierzy święcie (ona i tuziemiec polonijny), że zakazów się nie łamie, chyba że w filmie. Bogowie! „Zwykli” obywatele łamią je nagminnie, ale o tym już Judyta nie wspomni, bo jest zbyt bogobojna.
Judyta w WKD. To są chyba najbardziej wymęczone i felietonowe fragmenty jej „powieści”. Skupia się na dorysowanej literze w nazwie miejscowości, dziwi się, że ludzie używają słów: pierdolisz i kurwa jako synonimów: „nie mów”, „to zła kobieta, bo ciebie nie rozumie”, na plotkujących staruszkach i młodych matkach. Chciałoby się powiedzieć: „Witaj kobieto w świecie, gdzie twoje tygrysie krewetki, twoje felietony, twoje odpowiedzi na listy, twoje postrzeganie życia jest niewspółmiernie inne niż ludzi, którzy codziennie muszą zapierdalać na WKD!”
Judyta to bohaterka nie z tej epoki, chociaż ma 37-40 lat, jej nieznajomość życia i naiwność poraża. Tym bardziej dziwi, że taka osoba odpowiada na listy w magazynie… A im bardziej głupie (ehm, od serca) odpowiedzi, tym większy nakład.
* * *
Życie Judyty składa się z robienia zakupków za pieniążki: pomarańczek, jabłuszeczek, wołowinki, krewetusiek. Judyta robi sobie herbatkę, ogląda filmiki, przesadza kwiatuszki.
Jest infantylna i ograniczona, jej myśli są rodem z kalendarza dla gospodyń domowych, jest, kurwa, przedstawicielką Polek około czterdziestki, bo czytelniczki, chcąc odpocząć od własnych kłopotów, chętnie poczytają sobie o kobiecie-dziecku, postrzegającym świat przez różowe okulary i nijak mającym się do rzeczywistości.
A dodatkowo – tetralogia nie ma ciągłości. Grochola cofa się w czasie i ma w dupie czytelników. A sama Judyta, ma lat najpierw 37 i 37 i 37 i dopiero w ostatniej części: objawienie – stuknie jej czterdziestka. Czary i cuda na kiju.
Moja ocena (tetralogii):
2.5