środa, 29 września 2010

Elizabeth George „Wielkie wybawienie”, „Krwawa zapłata”

Zupełnie inaczej niż pani Clark, podchodzi do zbrodni Elizabeth George. Para detektywów, którzy rozwiązują zagadki jest do siebie cholernie niedopasowana. I nie polega to na typowym zabiegu: zły-dobry, wysoki-niski, chudy-gruby. George poszła dalej. Z jednej strony mamy arystokratę Thomasa Lynley’a – dżentelmena niemal w każdym calu, erudytę i członka „elyty”; z drugiej zaś strony mamy Barbarę Havers wychowaną w jednej z podlejszych dzielnic Londynu, brzydką, niezgrabną i zawziętą babę.
W Polsce ukazały się dwie powieści o tychże detektywach Scotland Yardu. Pierwsza to: „Wielkie wybawienie” – która zaczyna się niewinnie. Ksiądz z Yorkshire przyjeżdża do Yardu, aby opowiedzieć policjantom o zbrodni i potencjalnej morderczyni, w której niewinność wierzy. Lynley i Havers jadą na miejsce, żeby przeprowadzić śledztwo i rozstrzygnąć czy toporna Roberta Teys zabiła swego ojca czy nie. Im bardziej zagłębiają się w sprawę, tym więcej tajemnic muszą rozwikłać. Finał jest wstrząsający, nieprzyjemny i pozostawia gorzkie myśli w umyśle czytelnika. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie tylko wielkie miasta mają swoje tajemnice, ale i w małych wsiach pełno jest domów, gdzie w szafach poupychane są niewygodne tajemnice.
Moja ocena: 4


* * *

 W „Krwawej zapłacie” – drugiej opowieści o poczynaniach dwójki detektywów mamy z kolei zagadkę w stylu Agathy Christie. W szkockim pensjonacie dochodzi do zabójstwa autorki sztuk teatralnych. Mordercą jest jeden z gości. Lyndley i Havers muszą babrać się nie tylko w światku teatralnym Londynu, ale i odkryć tajemnice światka politycznego. A politycy mają duże wpływy i nie bardzo chcą ujawniać swoje grzeszki. Lyndley schodzi z piedestału dżentelmena i angażuje się osobiście, zatraca przez to obiektywizm i jasne spojrzenie. George znowu serwuje nam tajemnicę i każe zaglądać w daleką od klarowności przeszłość osób „ze świecznika”.
Moja ocena: 4

José Carlos Somoza „Trzynasta dama”, „Zygzak”

Sięgając po „Trzynastą damę” (2004) dobrze jest znać greckie muzy. Taka moja rada skromna jest. Wówczas czytanie o Salmonie Rulfo i jego przygodach łatwiej nam przyjdzie skojarzyć pewne fakty. Jest to jedna z najsmutniejszych i najbardziej okrutnych książek Somozy. Owszem, mamy tajemnicę, ale widzie nas ona do lasu cierni, o które możemy się tylko pokłóć. Jednocześnie, autor ukazuje grozę poezji, epatuje okrucieństwem i pokazuje skutki nieposłuszeństwa, czy też nadmiernej dociekliwości. Ta książka ocieka krwią, a jednak fascynuje. Ukazuje, że poezja może również ociekać krwią, a nie być efektem zapatrzenia w księżyc i zasłuchania w ćwierkające słowiki.
Moja ocena: 5

* * *

W międzyczasie kilka powieści Somozy opuściłam. Dopiero kupiłam „Zygzak” (2007). Na pierwszy rzut oka można przyznać, że Hiszpan się skomercjalizował. Stworzył powieść bez podtekstów filozoficznych, zamieniwszy je na naukę. Na fizyce się  nie znam (i nie chcę się znać, podobnie jak nigdy nie będę chciała się uczyć niemieckiego), ale to co pisał było łatwe do przełknięcia i ciekawe. Jednocześnie miałam odczucia jakbym czytała Vonneguta wyprutego z jego absurdalnego poczucia humoru. Zamiast tego znowu była nienawiść i niespełnione nadzieje. Jest to najłatwiejsza do „przełknięcia” z książek Somozy, świetnie się czyta i wbrew innym opiniom wcale się nie dłuży. Brakuje tylko tego tchnienia filozofii, zabawy z czytelnikiem, który tak mnie wcześniej u Somozy ujął.
Moja ocena: 5

poniedziałek, 27 września 2010

Borys Akunin „Lektura nadobowiązkowa”

Spełniwszy się jako pisarz kryminałów o Fandorinie, Akunin postanowił sięgnąć o szczebel wyżej; zaczął pisać intrygujące czytadła z prawnukiem Erasta detektywa jako głównym bohaterem. XXI wieku narzucił nową wizję rosyjskiego społeczeństwa, w tej jednakże Akunin nie odnajduje się tak dobrze jak w opisywaniu Rosji carskiej. „Lektura nadobowiązkowa” jest dodatkowo powieścią dwuwątkową, raz czytamy o Nicku Fangorinie, raz o „tajemniczym” Mitrydadesie Karpowie. Początek XXI i schyłek XVIII wieku tworzą odrębne wątki, a czytelnik przez całą lekturę czeka kiedy się spotkają. Rzecz w tym, że nie spotykają się wcale, a Akunin spokojnie mógł wydać dwie powieści zamiast jednej (tą dotyczącą czasów teraźniejszych spokojnie bym sobie wtedy odpuściła). Nie jest to bynajmniej z mojej strony ujawnienie zakończenia, ukazuję tylko pierwszy ruch pisarza na szachownicy zdarzeń. Nie bez znaczenia jest tu bowiem gra w szachy. Akunin nawiązuje do niej kilkakrotnie, mniej lub bardziej wyraźnie. Niebywałe dłużyzny akcji dziejącej się w XXI wieku, przynudzania, autor nadrabia fantastycznym piórem jakim napisane są epizody dotyczące Rosji Katarzyny Wielkiej. Opowieść mafijna stała się już normą dla pisarzy rosyjskich i temat zdaje się wydojony do ostatniej kropi gangsterskiej krwi. Natomiast rosyjska wersja powieści „płaszcza i szpady” wychodzi Akuninowi przepięknie. Pisze ze swadą charakteryzującą XIX-wiecznych pisarzy. Widzimy w carskich epizodach jak mało znaczy człowiek i jak wielkie jest pożądanie władzy. Ma to swój urok pokryty patyną historii; pragnienie władzy oligarchów nowej Rosji nie ma nic wspólnego z romantyzmem. Książka warta jest przeczytania, chociażby dlatego, że odnajdujemy w niej protoplastów bohaterów poznanych w „Azazelu”, ale pozostawia po sobie niedosyt; jakby się piło wytchniętego szampana.
Moja ocena: 4.5

 * * *

Akunin Borys; Lektura nadobowiązkowa;
Dni są podobne jeden do drugiego i dlatego się wydaje, że życie posiada logikę i sens. Tak zapewne uważa nawet ślimak wygrzewający się na szynie kolejowej. A potem nie wiadomo skąd nadlatuje jakiś olbrzymi, czarny, łoskoczący potwór, przed którym nie ma ratunku… Za co, dlaczego – cóż za prymitywne i głupie pytania. Za nic, dla niczego. Tak chce natura, a czemu – to nie nasza sprawa.

Akunin Borys; Lektura nadobowiązkowa;
Sam wiesz, jak teraz wygląda nasz kraj: połowa to znerwicowani, połowa – psychole, a połowa z każdej połowy szkoliła się kiedyś w dręczeniu narodu. 

Borys Akunin „Azazel”

Pewnej nocy przeczytałam „Azazela” Borysa Akunina. Jakoś mi się ten pseudonim kojarzył i cały czas mówiłam o nim jako o B.Akuninie i brzmiało to jeszcze bardziej znajomo. Aż wreszcie mój umysł zaskoczył, że czytałam kilka traktatów Bakunina, kiedyś, przy okazji pisania kilku prac.
Jedno co mogę powiedzieć „Azazel” jest dobry. Radośnie, acz nie rozpaczliwie przewidywalny. Czytadło pierwsza klasa a i zagadka jest. Umiejscowienie akcji przenosi nas do Rosji końca XIX wieku, gdzie wspomina się o panu Dostojewskim, lub panu Nieczajewie. Wielbicielom „Biesów” – polecam. Czyta się szybko i ze swadą. Dobre do pociągu, albo na bezsenność. Się nie mądrzę i od razu mówię, pewnie że chciałabym tak umieć pisać jak Grigorij Czchartiszwili aka Borys Akunin. Intryga zarysowana bardzo dobrze, bohaterowie nakreśleni równie dobrze. „Azazel” to powieść z cyklu „Przygody Erasta Fandorina”. Teraz czytam „Lekturę nadobowiązkową” będącą częścią cyklu „Przygody magistra” (jak miło, to potomek Erasta, Nicholas Fandorin). Lubię takie zależności. Czasami jednak one zawodzą. Przykład prosty – lepiej było zostawić Scarlett O’Hara i jej niezbyt grzeczne pożegnanie z mężem, niż tworzyć sequel-monstrum „Scarlett” napisane przez Aleksandrę Ripley. Margaret Mitchell nie dbała o drobiazgi, a Ms. Ripley przyznała, że swych bohaterów wysyła pociągiem zgodnie z ówczesnym rozkładem jazdy. I co z tego wyszło? Dno. A czy ktoś słyszał o autorkach dopisujących dalsze losy „Emmy” Jane Austen, lub „Rebeki” Daphne Du Maurier? Widziałam te książki, ale nawet na myśl mi nie postało, żeby kupować takie coś.
A wiecie co jest najlepsze donośnie Akunina? Jego powieści w całości są dostępne… w oryginale. Tutaj: www.akunin.ru/knigi. A ja patrząc na oryginał „Azazela”, pardon „Азазельа” pomyślałam, jak kurwa, mój rosyjski zardzewiał zupełnie.
Moja ocena: 4.5

Karel Čapek „Bajki i przypowiastki”

Jednakże nie tylko kulturą japońską Słowianin żyje. „Bajki i przypowiastki” Karela Čapka to książka niezwykła. Bajki są krótkie i przypominają „Myśli nieuczesane” Leca. Ulubiona bajka M. (zadzwonił z pociągu, aby ją przeczytać) brzmi następująco:
„Krowi placek
Pac! No, to teraz w pełni rozwinąłem swoją osobowość.”
Krótko i treściwie.
Dłuższe są natomiast przypowiastki. Polecam je szczególnie wielbicielom krótkich opowiadań Kurta Vonneguta. Zamysł, opis i puenta są mistrzowskie. W pełni znowu ukazują, że Shakespeare miał rację i nasze życie jest opowieścią idioty. Mnie spodobały się szczególnie „Cud na boisku”, „Antek” i „O podróżowaniu”. Napisane z górą siedemdziesiąt lat temu wciąż obnażają nasze przywary. Uczniowie powinni to czytać  na lekcjach, chociaż z drugiej strony, jakby się im kazało to by im się nie chciało.
Moja ocena: 6

* * *

Čapek Karel; Bajki;
Anonim
Człowiek ma swój honor. Pod własnym nazwiskiem bym tego nie napisał.

Čapek Karel; Bajki;
Dla sprawy pokoju żadna cudza ofiara nie jest dość wielka.

Čapek Karel; Bajki;
Dyplomacja
Dzięki Bogu umowa zawarta. Teraz tylko musimy wymyślić, jak ją będziemy naruszać.

Čapek Karel; Bajki;
Imperialista
Równowaga sił jest wtedy, kiedy my mamy przewagę.

Čapek Karel; Bajki;
Jedna z największych plag cywilizacji: uczony głupiec.

Čapek Karel; Bajki;
Krytyk: krytykować to znaczy przekonać autora, że nie robi tego tak, jakbym to zrobił ja, gdybym to umiał.

Čapek Karel; Bajki;
Neutralny
Neutralność to znaczy zarabiać na wojnie, którą prowadzą inni.

Čapek Karel; Bajki;
Pokój
Teraz znowu możemy się spokojnie poświęcić dalszym zbrojeniom.

Čapek Karel; Bajki;
Prawo międzynarodowe
Czego nie można zrobić legalnie, można zrobić z powodów prestiżowych.

Čapek Karel; Bajki;
Szlachetny zwycięzca
Ja się nie mszczę. Kiedy go zastrzeliłem, wybaczyłem mu, że się bronił.

Čapek Karel; Bajki;
Tylko mali ludzie walczą o prestiż. Wielcy go mają.

Čapek Karel; Bajki;
Umowy są po to, żeby ich dotrzymywali słabsi.

Čapek Karel; Bajki;
Walkę stworzyła przyroda; nienawiść wynalazł człowiek.

Čapek Karel; Bajki;
Wojna domowa
Hura! W imieniu narodu zgładzimy samych siebie!

Čapek Karel; Bajki;
Zasada
Mądrzejszy dotąd ustępuje, dopóki sprytniejszy bije.

Natsuo Kirino „Groteska”


Muszę przyznać, że "Groteska" to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam w 2009 roku. Absolutny numer jeden. Na jednym z blogów (isbn.blox.pl/2009/05/Natsuo-Kirino-Groteska.html ) przeczytałam , że do lektury książki potrzebny jest odpowiedni nastrój. Też pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią. Opowieść o życiu japońskich dziewcząt, a potem kobiet wciąga, pod warunkiem że nie damy się złapać na opis z okładki „… mrożąca krew w żyłach”, czy zaszufladkowanie jako thriller. Bo ani to thriller, ani kryminał. Raczej ukazanie jak bardzo pragniemy być akceptowani, czy to w szkole, czy później, w pracy. Zapadło mi w pamięć takie zdanie: „Jeśli kobieta nie zna samej siebie, musi się pogodzić z oceną wystawioną przez innych. Ale nikt nie jest w stanie idealnie się dostosować do zdania opinii publicznej.” Wyszło mi, że ja samej siebie nie znam. Nigdy nie znałam. Dla ludzi z roku, z którymi nie utrzymywałam kontaktów, bo miałam już wówczas swoje życie, rodzinę i skromny krąg nowych znajomych, byłam kimś kogo nie znali i nie kojarzyli. Byłam ucieleśnieniem nijakości: na ćwiczeniach odzywałam się rzadko, woląc słuchać grupowych gwiazd, robiłam swoje i cieszyłam się anonimowością. Sparzyłam się wcześniej i ta anonimowość była kojąca. Wracając do „Groteski”, poraziła mnie nienawiść narratorki, do której podobna jestem w tym, że chyba nikt nie pamięta teraz mojego imienia (podobnie jak profesor Kijima nie pamięta imienia narratorki), ale tak naprawdę mit o Japończykach jako automatach pracujących z oddaniem dla swoich firm obaliły dopiero cytowane w rozdziale szóstym dzienniki Kazue Satō. Nagle okazało się, że faktycznie pojmujemy każdy naród w kontekście stereotypów, a przecież ludzie czują, myślą, cierpią. Kazue skojarzyła mi się trochę z Sandrą K. z „Namiętnika” Gretkowskiej, ale przy Kazue, Sandra okazała się być istotą czystą i idealną, podczas gdy Kazue otaczał mrok moralny. Świetna książka, którą można czytać i w pociągu, i w domu.
Moja ocena: 5

* * *

Kirino Natsuo; Groteska;
… bogactwo świeci dużo jaśniej, kiedy towarzyszy mu podziw. Jeśli nikt nie może podziwiać naszego bogactwa, traci ono połowę swojej wartości.

Kirino Natsuo; Groteska;
Jeśli kobieta nie zna samej siebie, musi się pogodzić z oceną wystawioną przez innych. Ale nikt nie jest w stanie idealnie się dostosować do zdania opinii publicznej.

Kirino Natsuo; Groteska;
Jeśli ludzie nie potrafią poradzić sobie z samotnością, nie mają wyboru, muszą umrzeć.

Kirino Natsuo; Groteska;
Kiedy się temu dobrze przyjrzeć, wygląda na to, że w religię angażują się osoby, które swoje osobiste szczęście mają już za sobą.

José Carlos Somoza „Jaskinia filozofów”, „Dafne znikająca”, „Klara i półmrok”

Czytaliście Somozę? Pytanie iście retoryczne bo i tak opowiem o jego książkach. W Polsce zadebiutował „Jaskinią filozofów” (2003), historyczno-filozoficznym kryminałem, gdzie śledztwo prowadzi Herakles Pontor. Ale naczelną zasadą u Somozy jest: nic nie jest takie jakie się wydaje. Owszem, mamy intrygę, ale… tłumacz starożytnej opowieści zaczyna odnajdować w tekście cechy kojarzące się z nim samym, jego bytem. Somoza przybliża nam idee Platońskie i wpuszcza nas w labirynt tajemnic. Czyta się to wspaniale. Strona po stronie zaczynamy się zastanawiać gdzie kończy się fikcja, a zaczyna prawdziwe życie. I czy my też tak naprawdę istniejemy? „Na każde oczywiste pytanie musi paść oczywista odpowiedź.” Nie zawsze ta odpowiedź może się nam spodobać. Pod przykrywką rozwiązania krwawych zbrodni, Somoza przemyca idee Platona. Nie czyni tego w sposób tak infantylny i nachalny jak uczynił to Jostein Gaarder w „Świecie Zofii”. Somoza łapie czytelnika na tajemnicę, a potem się bawi zarówno czytelnikiem, jak i ową tajemnicą.
Moja ocena: 5

* * * 

Drugą książką Somozy przetłumaczoną na polski była „Dafne znikająca” (2004). Hiszpan znowu zaczyna od tajemnicy: bohater budzi się w szpitalu, ale jego pamięć jest porysowana niczym zniszczona płyta. Próbując odnaleźć siebie i zrozumieć swą przeszłość idzie tropem notki jaką miał przy sobie: „zakochałem się w nieznajomej”. Później jest coraz dziwniej i coraz bardziej halucynogennie. William Burroughs pisząc „Nagi lunch” był stale na haju. Somoza sięga zaś do swych doświadczeń lekarza psychiatry i otwiera przed nami o wiele mroczniejsze światy dotyczące naszej tożsamości. Jak gdyby próbował wprowadzić w życie słowa bohatera: „Wyznaczyłem sobie cel i zamierzałem go osiągnąć: stworzę kobietę z krwi i kości, nie mniej namacalną niż papier, na którym ją wydrukuję.” 
Moja ocena: 4

* * *

„Klara i półmrok” (2004) to w porównaniu do poprzednich książek dobrze skonstruowany futurystyczny dreszczowiec. Jednak Somoza otwiera przed nami świat wymyślonego prądu w sztuce – hiperdramatyzmu. Tu już nie chodzi o malarstwo skrzętnie kopiujące najmniejszy detal i czyniącego z artysty odtwórcę. Ludzie dzielą się na kolekcjonerów i będących kolekcjonowanymi. Liczą się tylko pieniądze, artyzm i dramat. Znowu mamy morderstwa, ukazane teraz jednak z perspektywy tak i detektywa, jak i ubezpieczyciela tych „dzieł sztuki”. Jest tak jakby Somoza poszedł o krok dalej niż mistrzowie PS i stworzył nowych modeli będących dziełami sztuki. Wizja okrutna i smutna, obnażająca nasze pragnienie dążenia do perfekcyjności. I jednocześnie smutny los ludzi.
Moja ocena: 5


* * *

Somoza Jose Carlos; Klara i półmrok;
Koniec przyjaźni bywa równie zagadkowy, co jej początek.

Somoza Jose Carlos; Klara i półmrok;
Poznasz ich po wymiotach, a nie po ejakulacji. Kichanie, wymioty i śmierć to jedyne trzy czynności naszego ciała, które naprawdę nie poddają się kontroli, tak są nagłe i nieprzewidywalne, średnik, kropka i spacja, kropka i koniec tekstu życia.

wtorek, 21 września 2010

Fannie Flagg „Smażone zielone pomidory”

Wiele razy zdarzyło się Wam, że film popchnął was ku książce? Jako snobka mówię – niewiele, bo zazwyczaj najpierw czytałam, potem oglądałam. Jednakże żyłam w okresie kiedy dostęp do kina amerykańskiego był ograniczony i karmiono nas nagminnie kinem radzieckim i państw satelickich. Nie potrafimy zachować proporcji i obecnie, dla odmiany mamy samo kino amerykańskie, a filmy radzieckie i krajów z byłych demoludów musimy zdobywać.
Na początku lat dziewięćdziesiątych obejrzałam film „Smażone zielone pomidory” (1981) z pięknymi rolami Kathy Bates i Jessiki Tandy. Film był wyśmienity i zapadł mi głęboko w duszę (przepraszam za banał). Ukazanie południa Stanów i nieśmiałe próby zrozumienia, że Murzyn to też człowiek (dla mnie zawsze był człowiekiem, żeby nie było!) wryły mi się w pamięć. Na książkę natrafiłam dopiero w wiele lat później, wydaną przez Zysk i S-ka. „Smażone zielone pomidory” wydali oni w 1997 roku. Niezły obsuw, ale typowy dla nas. Książka jest inna. Nie ma hollywódzkiego happy endu jako takiego. Ale czytając przygody młodej, nonkonformistycznej dziewczyny i czytając przejścia innych bohaterów potrafiłam się z nimi utożsamić. Od razu zaznaczam, jeśli chodzi o życie i menopauzę Evelyn Couch to się poddaję, wolę zapowiedzieć swe „przekwitanie” jak uczyniła to Gretkowska w swej „Obywatelce”. Ale nie każdy ma taką samoświadomość. A książka Flagg wciąga, ukazuje przedwojenne życie Amerykanów i jest radosno-gorzką opowieścią o ludziach, o poszukiwaniu miłości i wielkiej samotności, która nas czasami toczy niczym czerw.
Moja ocena: 5.5

piątek, 17 września 2010

Haruki Murakami „Norwegian Wood”

Odnośnie Murakamiego i jego „Norwegian Wood” należy się sprostowanie, książka, jak można przeczytać z tyłu, zaczyna się od słów piosenki Beatlesów o tym samym tytule; a to gówno prawda. Pierwszy wers piosenki to: „I once had a girl, or should I say, the girl had me…”. Pierwsze zdanie powieści brzmi: “Miałem trzydzieści siedem lat.” Ale… czytając „Norwegian Wood” wiem, iż ów pierwszy wers utworu to kwintesencja powieści. Bo w sumie nie wiadomo nigdy kto kogo ma, prawda? I dlaczego zawsze miłość musi być kojarzona z przynależnością?
Moja ocena: 5.5


* * *

Murakami Haruki; Norwegian Wood;
Śmierć Kizukiego nauczyła mnie czegoś, co przyjąłem filozoficznie. A przynajmniej tak myślałem. Była to rzecz następująca: „Śmierć nie jest przeciwieństwem życia a jego częścią.”
Rzeczywiście taka była prawda. Żyjąc, jednocześnie pielęgnujemy w sobie śmierć. Lecz jest to tylko jedna z prawd, jakie musimy poznać. Śmierć Naoko nauczyła mnie, że żadna prawda nie może uleczyć smutku po stracie ukochanej osoby. Nie może go uleczyć żadna prawda, żadna uczciwość, żadna siłą, żadna dobroć. Przeżywszy ten smutek w pełni, możemy się jedynie czegoś z niego nauczyć, lecz to, czego się nauczymy, wcale się nam nie przyda, kiedy nadejdzie następny, niemożliwy do przewidzenia smutek.

Murakami Haruki; Norwegian Wood;
Ty chyba nie rozumiesz, że człowiek rozumie drugiego, kiedy przychodzi na to odpowiedni czas, a nie dlatego, że ten drugi chce być zrozumiany.

Murakami Haruki; Norwegian Wood;
W pudełku są różne czekoladki, jedne się lubi, inne mniej. Najpierw zjada się ulubione i zostają tylko te, za którymi się nie przepada. Zawsze tak myślę, kiedy jest mi ciężko. Jeżeli teraz się z tym uporam, potem będzie łatwiej. Życie jest jak pudełko czekoladek.

Murakami Haruki; Norwegian Wood;
Niesprawiedliwe społeczeństwo to jednocześnie społeczeństwo, w którym można wykorzystać własne zdolności.

Monika Szwaja „Jestem nudziarą”

Jakaś taka produkcyjna jest powieść Moniki Szwai. Co gorsza, humor i stylistyka pierwszych kilkunastu stron powieści przyprawiają o wrażenie, że czytamy jakieś odrzucone notatki do Fieldingowskiej (Helen) „Bridget Jones”. Bohaterka wydaje się być tak samo narwana, nieposkładana emocjonalnie i głupawa. Dopiero później postać Agaty robi się coraz bardziej dojrzalsza i odchodzi od stereotypu. Nie ma żadnych ckliwych akcji na koniec, nie trzeba głównej bohaterki ratować z idiotycznych opresji, nie ma kłótni, ani dąsów. Wszystko jest zwyczajne (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), takie jakie powinno być. Pewnie, że książka jest przewidywalna, ale ma i ciekawe fragmenty. Dobra na podróż, na świąteczne popołudnie, ale szybko uleci z pamięci… Tak naprawdę wkurzyła mnie jedna rzecz – Agata jest nauczycielką, pierwszy rok uczy; cudownie jednak wystarczy jak trochę przyoszczędzi „na jedzeniu” i może sobie kupić świetną kieckę, niezłe kosmetyki etc., ba! ma własne mieszkanie, a przede wszystkim – sporo czasu. Nie musi pisać konspektów, jej kwalifikacje pedagogiczne nie wymagają weryfikacji… Jednym słowem – Agatka żyje w serialowej rzeczywistości, gdzie bohaterki zawsze mają czyściutko w domu i zawsze mają kasę. Katastrofy Agatki też są raczej pisane po to, aby wstawić dowcipny moment, a nie ukazać okruch życia pani nauczycielki, takiej prawdziwej…
Moja ocena: 1.5

Nadine Gordimer „Córka Burgera”

W grudniu się przeprowadzaliśmy. Wówczas zmęczona fizycznym wysiłkiem ledwie miałam siłę ukraść kilka wieczornych chwil na Gordimer i jej „Córkę Burgera”. Dziwnie się czyta o apartheidzie w latach sześćdziesiątych i próbach walki, wiedząc jak i kiedy się skończył. Tak mnie jednak zastanawia – dlaczego walka o prawa czarnych jest tak bardzo powiązana z komunizmem? Ta wiara białych w tezy Lenina i w człowieka była anachronizmem już wtedy („Córka Burgera” napisana została w 1979 r.). Tym bardziej wydaje się taka z perspektywy dnia dzisiejszego. Ale z drugiej strony, pomijając kwestie polityczne, sama książka jest napisana płynnie, wręcz poetycko, chociaż dla miłośników dialogów jest niewskazana bo tych jest jak na lekarstwo. Na pewno czyta się ciekawie, bardzo ciekawie.
Moja ocena: 5

* * *

Gordimer Nadine; Córka Bugera;
Są rzeczy, które można wyznać tylko w środku nocy, a wyznaje się je właśnie wtedy, żeby na zawsze zniknęły z nadejściem dnia.

Gordimer Nadine; Córka Burgera;
… najsilniej odczuwamy życie, kiedy dzieje się coś potwornego, kiedy w powietrzu unoszą się strach, ból i przerażająca odwaga.

Gordimer Nadine; Córka Burgera;
Kiedy ludzie mają kłopoty, stają się bardziej wyrozumiali dla niewyjaśnionych potrzeb lub kaprysów innych, nieprawdaż?

Gordimer Nadine; Córka Burgera;
Rodzice i dzieci nigdy się nie rozumieją, bo nie mają sobie wiele do powiedzenia. To coś w rodzaju naturalnego zabezpieczenia przed powtarzaniem.

Gordimer Nadine; Córka Burgera;
W Afryce celem wizyty są ludzie, w Europie malowidła.
 

Robert Goddard „Dłoń w rękawiczce”

„Dłoń w rękawiczce” jest grubsza od „Bez śladu” o ponad sto stron. I co z tego skoro ilość nie przeszła w jakość? Bo druga książka Goddarda jest po prostu gorsza. Same tajemnice się jeszcze bronią. Jest i kolejna strzelba Czechowa, i znowu można się domyślić kto jest „złym”, ale psychologiczny rysunek bohaterów jest bez wyrazu, płaski i papierowy. Nie ma tu zasadnego gniewu, smutku i oburzenia, tylko dziwne przyzwolenie na czyny innych.
Zakończenie jest tak cukierkowate, że aż mdli i nawet przewrotność jednego z drugoplanowych bohaterów nie ratuje go wcale.
Do przeczytania i wyrzucenia z pamięci. Amen.
Moja ocena: 2.5

środa, 15 września 2010

Stephenie Meyer „Zmierzch”

W związku z tym, że wybuchł aplauz z powodu drugiej części sagi, a ja negowałam książkę kierując się słowami Stephena Kinga, że to popłuczyny, postanowiłam jednak ją przeczytać bowiem coś mi się nie zgadzało w fabule. I przeczytałam. Cóż, nie mówię, że KAŻDY wampir ma spać w trumnie i bać się czosnku, ale bardziej rozumiem „Drakulę” Brama Stoker’a (demoniczny Gary Oldman) niż Edwarda Cullena (Robert Pattinson). Książka Meyer faktycznie jest idealnym PRODUKTEM dla nastolatek rozczarowanych zakończeniem przygód Harry Pottera. Jednocześnie zaś moim skromnym zdaniem pokładanie bezgranicznego zaufania w wampirze (lśniącym w słońcu „wegetarianinie he, he, he) jest infantylizmem z dużą domieszką debilizmu. Kto o zdrowym umyśle z własnej woli lazłby w objęcia niedźwiedzia grizzly lub pumy (że pozwolę zostać sobie przy tematyce poruszanej przez Meyer). Istota bez wad (no poza tym, że TEORETYCZNIE żywi się krwią ludzi) – to podkreśla niby taka dorosła narratorka. Cóż, skoro Rowling mogła pisać o Potterze w kawiarni, to Meyer-recepcjonistka mogła wymyślić Bellę Swan. Moim zdaniem powieść jest niczym człowiek dla wampira – na jedno kłapnięcie szczęk; nic szczególnego. Na film zaś opuśćmy zasłonę milczenia.
Moja ocena: 1

Robert Goddard „Zamknięty rozdział”, „Zapisane w kamieniu”, „Malowanie ciemności”

„Zamknięty rozdział”. Typowa książka Goddarda – kryminałka z tajemnicą z przeszłości i pazernością w tle. Coraz mniej w jego książkach polotu, a coraz więcej schematu. Rozwiązanie zaś wydaje się niesatysfakcjonujące. W sumie od początku wiadomo, że coś ze zbrodnią z przeszłości jest nie tak. Samo zaś wytłumaczenie zajęło autorowi całe dwie linijki.
Dobre do pociągu. Albo dla detektywów amatorów.
Moja ocena: 3.5




 * * *

„Zapisane w kamieniu” to całkiem dobra książka jest. Goddard nieco zmienił styl i odszedł nieco od typowego kryminału. Bardziej to przypomina powieść Stephena Kinga, chociaż brak tu finezji i obrazków psychologicznych tak typowych dla Amerykanina.
Ale nie jest źle! Sam pomysł jest tyleż ograny, co ciekawy jednak. Wszystko sprowadza się do domu, a jak wiadomo, stare domy mają swoje tajemnice. Trochę za mało tych tajemnic i pewnie można by pociągnąć sam temat zarówno budowli, jak i architekta, ale nie jest źle. Tragedie, sny na jawie, przeczucia, a na drugiej szali zupełnie realne szpiegostwo. Podobało mi się i już.
Moja ocena: 4.5


* * *

„Malowanie ciemności” bardziej mnie zmęczyło niż zaciekawiło. Sam w sobie temat tyleż intrygujący, co banalny: po latach zjawia się człowiek i twierdzi, że jest zaginionym wcześniej synem/ bratem/ narzeczonym. Całość dzieje się w przedostatniej dekadzie XIX wieku i chyba tylko te ramy czasowe, kiedy nie były znane jeszcze różne techniki kryminalistyczne ułatwiające zbadanie niepewnej tożsamości, czynią tę opowieść strawną.
Ale wszystko da się przewidzieć, zatem i akcję tej książki też. Ciekawa w miarę, na pewno zaś za długa o jakieś sto stron.
Moja ocena: 4

Robert Goddard „Ucieczka Spod Obłoków”

Skończyłam „Ucieczkę Spod Obłoków”. Na kilkuset stronach cała istota zbrodni się po prostu rozmyła. Z kolei ludzki egoizm i bezduszność były, są i będą. Główny bohater, targany wyrzutami sumienia stara się pomóc dawnej kochance co nie podoba się zaniedbywanej żonie i teściowi mającemu wielkie wpływy. Główny bohater staje przed wyborem i wybiera to co musi wybrać.
Koniec rozczarowujący, ale w sumie jedyny możliwy. Książka dobra, ale pod warunkiem, że czytelnik nie przeje się wcześniej autorem, bo Agatha Christie to nie jest.
Moja ocena: 4

Robert Goddard „Pożyczony czas”, „Uchwycona w światło”

„Pożyczony czas” opowiada o przypadkowym spotkaniu i jego konsekwencjach. Mężczyzna spotyka kobietę, zamieniają kilka zdań. Po kilku dniach okazuje się, że kobieta została tego samego dnia zamordowana. Mężczyzna mając świadomość, że mógł uchronić rozmówczynię od śmierci, zaczyna zbliżać się do jej rodziny, znajomość zahacza chwilami o przyjaźń. I chociaż morderca zostaje ujęty dość szybko, wydarzenia tragicznej nocy wciąż pozostają tajemnicą.
„Pożyczony czas” trudno nazwać thrillerem, raczej oscyluje między powieścią psychologiczną, a klasycznym kryminałem. Czyta się to szybko, ale wydaje się, iż rozumienie terminu „szczęśliwe zakończenie” jest inne u czytelnika, a inne u autora. Mnie ta książka zasmuciła.
Moja ocena: 4.5


* * *

Goddard Robert; Pożyczony czas;  
Idealnego znajomego poznaje się po tym, że nigdy nie staje się nikim innym.

* * *
Jeszcze smutniejsza jest „Uchwycona w światło”. Goddard ukazuje jak łatwo można zniszczyć człowieka, wystarczy tylko poznać jego instynkty i emocje. Przez kilkaset stron główny bohater goni za cieniem, aby w końcu poznać prawdę o sobie. Niestety, owo poznanie jest okupione wielką ceną, ceną jakiej nikt nie chciałby zapłacić by zrozumieć siebie. Jestem enigmatyczna, bo inaczej wyrąbałabym treść słowo po słowie, a przecież nie o to chodzi. Jedno jest pewne: Goddard nie cacka się ze swymi bohaterami. Niektórych, mających być z założenia pozytywnymi, po prostu nie lubi.
Moja ocena: 4.5


* * *

Goddard Robert; Uchwycona w światło;
Fotografia jest chwilą. Ale trzeba  czekać, żeby owa chwila nadeszła.

wtorek, 14 września 2010

Marisha Pessl „Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof”, Donna Tartt „Tajemna historia”

Kilka wniosków, jakie nasunęły się od razu po zakończeniu Pessl i jej „Fizyki katastrof”: książka jest na tyle dobra, na ile myślisz o niej po zamknięciu ostatniej strony. A o „Fizyce katastrof” myślę i ponownie czytam końcówkę. Coś podobnego zdarzyło mi się kiedy czytałam latem Fielding i jej „Patrz, jak Jane ucieka”. Koniec książki Pessl jest faktycznie frapujący, Hitchcockowski. Nie porównałabym jednak „Fizyki katastrof” do Nabokova i Salingera. Raczej do Salingera i Donny Tartt. Szczególnie odnośnie tej drugiej widzę wiele powiązań – książki obu pań napisane są współcześnie, oba tytuły obwołano „błyskotliwymi debiutami”, obie traktują o wejściu narratora w „zamknięty, ekskluzywny krąg młodzieży”, obie celują w intelektualnych i literackich grach z czytelnikiem, w obu historiach chodzi o dorastanie, oraz w obu istotnym elementem, będącym znacznym zwrotem w opowiadanej historii, jest morderstwo. Odnosząc się do książki Pessl powiedziałabym nawet, że do rozdziału na stronie 371 („Wybawienie”), jest to obyczajowa opowieść o dorastaniu. Jednakże po tej stronie zaczyna się czysty Hitchcockowski thriller. I trwa do końca.
Czy książka jest dobra? Tak. Jak mówiłam – wciąga. Ale zrezygnowałam z dawania jej w prezencie gwiazdkowym. Zatrzymam sobie. Tak jak zatrzymałam sobie „Tajemną historię” w czasach gdy zdecydowałam się puścić większość książek do antykwariatu bo byliśmy bez kasy. Historia napisana przez Tartt była moim zdaniem tak odkrywcza, a jednocześnie tak zwyczajna (odnosząc ją do intelektualistów), że nie miałam siły pozbyć się książki. Jednocześnie (ta daa) widzimy, że następuje tu kompleks drugiej książki bo jej „Mały przyjaciel” cholernie mnie rozczarował, a może chodziło o to, co wypisywano na wkładce, a co w rzeczywistości nie było zamysłem autorki. „Śmieszna rzecz” ale zrozumiałam to dopiero wówczas gdy przetrawiłam „Fizykę katastrof” Pessl. Nie to jest istotne kto zabił; tylko to – jak odnoszą się do tego bohaterowie i jakie wnioski wysnuwają.
Kiedy M. czytał książkę Pessl, powiedziałam, że powieść jest świetna do adaptacji filmowej, M. kręcąc nosem powiedział, że film z „Wybranych zagadnień…” byłby jak oglądanie piramid w Gizie via google.map. Lecz po skończeniu stwierdził, że książka jest o 100 stron za długa, a cała intryga tylko książce zaszkodziła. Była przylepiona, aby zwabić czytelników tajemnicą. Co racja to racja.
Marisha Pessl „Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof”, moja ocena: 5.5
Donna Tartt „Tajemna historia”, moja ocena: 6

* * *

Pessl Marisha; Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof;
O ile twojego nazwiska nie wymieniają jednym tchem obok Mozarta, Matisse’a, Churchilla, Che Guevary i Bonda – Jamesa Bonda – lepiej, byś spożytkował swój wolny czas na malowanie palcami, albo granie w cymbergaja, ponieważ nikogo, z wyjątkiem twojej podstarzałej matki o obwisłych ramionach i maślanym wzroku, kiedy na ciebie patrzy, nie zainteresują szczegóły twego żałosnego żywota, który bez wątpienia zakończy się tak, jak się zaczął, czyli przeciągłym sapnięciem.

Tartt Donna; Tajemna historia;
Wszystko jest imponujące, jeśli robi się to na wystarczająco dużą skalę.

Katarzyna Grochola „Nigdy w życiu!”, „Serce na temblaku”, „Ja wam pokażę”, „A nie mówiłam!”

 Nieufna się robię, kiedy ktoś mi coś zachwala, wolę sama „odkrywać”. Sąsiadka zachwalała Szwai „Jestem nudziarą” i wynudziłam się okropnie. Ale „Romans na receptę” już mi się bardzo spodobał i pewnie niedługo zapoluję w bibliotece na inne tytuły pisarki.
O Grocholi pierwszy raz przeczytałam w rubryce „Jej styl” w „Twoim Stylu”. Tak jakoś nie bardzo mi podeszła cała opowieść, bo wiadomo jak to jest w takich magazynach: bohaterka postawiona na piedestale, a jej wady (ewentualne) ukazane jako zalety. Miesiąc w miesiąc „Twój Styl” produkuje laurki, które mają mało wspólnego z rzeczywistością.
Ale jeśli mam coś krytykować, to trzeba to przeczytać. Przeczytałam zatem.


 * * *

Grocholowska Judyta to kobieta bez skazy, święta po prostu. Potulnie przyjmuje eksmisję z mieszkania, które jakoby Eks jej zostawił, daje rozwód bez mrugnięcia okiem, znajduje w sobie siły, żeby osiedlić się na wygwizdowie… Bardzo przepraszam, ale to jakieś idiotyzmy. Nie mówię, że z byłym trzeba walczyć na noże, ale zachowanie Judyty a la dama trąci cholerną sztucznością. Potulna owieczka, która się na wszystko zgadza, a jej złość ogranicza się do kochanki męża: bo młodsza, bo ładniejsza, bo ma lepszą pracę. Mąż jest właściwie poza jej wściekłością. I to jest dla mnie niezrozumiałe. Im dalej w tetralogię tym gorzej. Judyta pozwala się panoszyć mężowi w jej domku, pozwala by córka jak najgorzej myślała o drugiej żonie, bo przecież nie można rozwiewać złudzeń dziecka (osiemnastoletniego!!!). Brzemię byłego męża dźwiga heroicznie. A mnie od tego heroizmu aż żołądek boli.
Grocholowski książę na białym koniu, czyli Adam musi dostosować się do infantylizmu Judyty. Ona może kłamać, on nie. Kiedy nadchodzą kłopoty, to niczym w romansach XIX wieku, trwają długo, bo przecież mail i komórka za szybko wyczerpałyby wątek nieporozumienia. To samo w sobie jest już sztuczne. Szczególnie, że Adam ma szalenie wybiórczą cierpliwość: na wyjaśnienie zaginięcia oszczędności czeka kilka miesięcy, na wyjaśnienie zachowania (kochanej przecież kobiety) czeka zaledwie kilka tygodni i wierzy bardziej sąsiadom i dziecku, niż ukochanej kobiecie.

 * * *

Rodzice Judyty to kolejny temat, który miał być w założeniu dowcipny. A wychodzi na to, że jej rodziców należy poddać elektrowstrząsom i izolacji bo są totalnie porąbani. Ile lat może wytrzymać dorosła kobieta, która ojciec poucza: „Na twoim miejscu…” Naiwność Judyty sięga granic w „A nie mówiłam”, kiedy bezwiednie udaje się jej wynegocjować super umowę o pracę. Taka lilijka nieświadoma niczego, niewinna i naiwna. Przecież ta kobieta musi mieć iloraz inteligencji równy ilorazowi Forresta Gumpa.
Judyta i córka: się dziwię, że jej latorośl nie wpadła w szpony patologii. Chroniona przed złym zdaniem o tatusiu-kurwiarzu, pomstująca na stalinowski sposób prowadzenia wykładów, mająca za nic odpoczynek matki i swoje obowiązki. Studia to studia, jak ktoś zacznie, powinien kończyć. Bzdety o złym wykładowcy ukazują tylko, jak przedmiotowo obecnie traktuje się studia: ma być łatwo, przyjemnie i bez stresów. Wykładowca wymagający jest be. Judyta zgadza się z córcią, przytakuje. A mnie żołądek się wywraca.
Judyta w Ameryce (bo w Stanach, jej zdaniem brzmi nie dość szpanersko) wierzy we wszystko co powie jej tuziemiec polonijny. Snuje debilno-fantastyczne wizje koniunktury wszelkich przemysłów. Słucha z rozdziawionymi ustami o zakazach prędkości i picia piwa. I wierzy święcie (ona i tuziemiec polonijny), że zakazów się nie łamie, chyba że w filmie. Bogowie! „Zwykli” obywatele łamią je nagminnie, ale o tym już Judyta nie wspomni, bo jest zbyt bogobojna.
Judyta w WKD. To są chyba najbardziej wymęczone i felietonowe fragmenty jej „powieści”. Skupia się na dorysowanej literze w nazwie miejscowości, dziwi się, że ludzie używają słów: pierdolisz i kurwa jako synonimów: „nie mów”, „to zła kobieta, bo ciebie nie rozumie”, na plotkujących staruszkach i młodych matkach. Chciałoby się powiedzieć: „Witaj kobieto w świecie, gdzie twoje tygrysie krewetki, twoje felietony, twoje odpowiedzi na listy, twoje postrzeganie życia jest niewspółmiernie inne niż ludzi, którzy codziennie muszą zapierdalać na WKD!”
Judyta to bohaterka nie z tej epoki, chociaż ma 37-40 lat, jej nieznajomość życia i naiwność poraża. Tym bardziej dziwi, że taka osoba odpowiada na listy w magazynie… A im bardziej głupie (ehm, od serca) odpowiedzi, tym większy nakład.

 * * * 

Życie Judyty składa się z robienia zakupków za pieniążki: pomarańczek, jabłuszeczek, wołowinki, krewetusiek. Judyta robi sobie herbatkę, ogląda filmiki, przesadza kwiatuszki.
Jest infantylna i ograniczona, jej myśli są rodem z kalendarza dla gospodyń domowych, jest, kurwa, przedstawicielką Polek około czterdziestki, bo czytelniczki, chcąc odpocząć od własnych kłopotów, chętnie poczytają sobie o kobiecie-dziecku, postrzegającym świat przez różowe okulary i nijak mającym się do rzeczywistości.
A dodatkowo – tetralogia nie ma ciągłości. Grochola cofa się w czasie i ma w dupie czytelników. A sama Judyta, ma lat najpierw 37 i 37 i 37 i dopiero w ostatniej części: objawienie – stuknie jej czterdziestka. Czary i cuda na kiju.
Moja ocena (tetralogii): 2.5