Tess Gerritsen, Dolina umarłych, Albatros A.
Kuryłowicz, Warszawa 2011, 400 s.

Po tej książce zdecydowałam się odpocząć od Tess Gerritsen
na czas dłuższy. Męczyłam się w czasie czytania, choć powieść nudna nie była.
Ale brakowało mi w tej książce ikry. A zapowiadało się ciekawie...
Tajemniczość, odcięcie od świata gdzieś w Stanach
Zjednoczonych (czy to nie brzmi nieprawdopodobnie?), zaspy śniegu i opuszczona
wioska. Lecz tajemniczość szybko zmienia się w monotonię, brnęłam przez kolejne
strony tak, jak bohaterowie brnęli przez góry śniegu, zasypiałam nad ich
wędrówkami, miotaniem się po wymarłym Królestwie Bożym i nie bardzo wiedziałam,
po co to wszystko.
Samego kryminału jest w „Dolinie umarłych” stanowczo zbyt
mało. Doktor Isles przeżywa mrożące krew w żyłach chwile, ale nijak się to ma
do jej zdolności zawodowych. Nie tego oczekiwałam. Najpierw ślamazarne tempo,
kiedy Gerritsen skupia się na wyprawie Isles ze znajomymi, a potem niemożebne
przyspieszenie, natłok bohaterów znanych już z poprzednich części. Poplątane
wątki miłosne. Wszystko to sprawia, że sama zbrodnia niknie pod hałdami sensacji
i osobistych rozterek bohaterki. Ponadto wystarczy nieco się wysilić, aby
szybko zrozumieć kto, jak i dlaczego zabijał. Osobiście wolałabym, aby Maura
Isles pozostała przy swoim stole sekcyjnym niż starała się przeżywać przygody w
stylu Donnerów.
Moja ocena: 3.5
Słyszałem o tej książce w jednym z podcastów (bodajże na Kombinacie). Recenzent wypowiadał się w bardzo podobnej tonacji. Ja na pewno nie sięgnę, też bym się męczył, choć sam pomysł na historię brzmi strasznie fajnie.
OdpowiedzUsuńJak zwykle trafiłeś w sedno :)
Usuń