czwartek, 26 listopada 2015

Lucinda Riley „Dom orchidei”

Lucinda Riley, Dom orchidei, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2012, 528 s.

Julia Forrester, słynna pianistka, zrozpaczona po śmierci męża i ukochanego syna, szuka spokoju na angielskiej prowincji. Jednak przewrotny los i przypadkowa wizyta w wiekowym dworze Wharton Park, gdzie Julia spędziła dużo czasu w dzieciństwie, sprawiają że zamiast ukojenia odnajduje miłość i natrafia na trop rodzinnej tajemnicy.

Nie jest wskazane streszczanie treści całej książki na skrzydełku książki. Opis ma zaciekawić, a nie zastąpić lekturę. Dlatego też opis skróciłam maksymalnie, bo znajomość tego, co wydarzy się prawie przy końcu opowieści, tylko psuje przyjemność.
„Dom orchidei” zaczyna się ospale, wręcz nużąco. Akcja nabiera tempa wraz z kolejno czytanymi stronami. Przy końcu zaś, toczy się tak szybko, że czytelnik zastanawia się czy aby autorka nie przesadziła, upychając coraz to nowe pomysły rodzące się w trakcie pisania powieści. Tym samym „Dom orchidei” jest książką nierówną, co nie oznacza, że złą.
Pretekstem do sięgnięcia w przeszłość uczyniła Riley smutną teraźniejszość Julii Forrester, słynnej pianistki. Kobieta przeżywa śmierć męża i syna, próbuje dojść do siebie w domu swego dzieciństwa. Odwiedza też stary dwór Wharton Park, z którym związana była jej rodzina. A potem trafia na pamiętnik lorda Harry’ego Crawforda, syna właściciela Wharton Park i zaczyna się właściwa opowieść. Riley zabiera czytelnika w czasy II wojny światowej. Jest w tej opowieści w opowieści i nieszczęśliwa miłość, i kłamstwa, i zdrada, i przede wszystkim – tajemnice. A wspomnieniom i próbom poznania sekretów po latach towarzyszą orchidee.
Ciekawe jest ukazanie wojny z dala od europejskich pól bitewnych, przeniesienie czytelników do miejsc egzotycznych, równie porywających, co przerażających. Powinność, obowiązek i honor walczą w bohaterach Riley o lepsze z miłością i namiętnościami. Żaden wybór nie będzie dobry, każdy kogoś skrzywdzi.
Czyta się „Dom orchidei” przyjemnie, chociaż, jak wspomniałam, koniec jest zbyt przeładowany, lawina faktów wali się na czytelnika i dosłownie go ogłusza. A jednocześnie niektóre wątki, które mogłyby zostać pociągnięte dalej, są bagatelizowane i muszą ustąpić nowym rewelacjom.
W oczekiwaniu na nową Kate Morton, która zgrabniej sobie radzi w tym gatunku, pewnie sięgnę po inne książki Riley.
Moja ocena: 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz