środa, 25 listopada 2015

Marcin Mortka „Miasteczko Nonstead”

Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead, Fabryka Słów, Lublin 2012, 295 s.

To Nonstead. To cholerne miasto kryje w sobie coś, co niszczy ludzi. Jednego po drugim. Uwielbiam strach. Nie ma prawdziwszego uczucia od strachu. Ci, którzy uważają miłość za uczucie silniejsze, chyba nigdy się naprawdę nie bali. Ci których dotknęło Zło, nie zamieniają się w krwawe bestie. Nie mordują zatracając się w krwawym szale. Po prostu znikają, tak jakby coś się nimi żywiło. Ich jaźń zapada się w siebie niczym strawiona. A zły tymczasem zanosi się strasznym, obłąkanym śmiechem szaleńca, który właśnie zgasił kolejne życie.

Marcin Mortka znany jest zapewne miłośnikom fantastyki. Ja takowej literatury nie czytam, ale lubię się bać. Skoro Mortka popełnił horror, chciałam przekonać, jak straszy polski autor. Po lekturze uczucia mam mieszane, bo horror okazał się thrillerem i to, co nadprzyrodzone okazało się znajomo ziemskie. Ale ogólnie rzecz biorąc nie było źle.
Głównym bohaterem „Miasteczka Nonstead” jest młody pisarz Nathaniel McCarnish, autor tomu opowiadań „Szepty” bijących na głowę „Buszującego w zbożu” (ograny motyw), który ma dosyć popularności i zaszywa się w jedynym miejscu, gdzie był kiedyś szczęśliwy. Miasteczko zagubione jest wśród lasów (niby też ograny motyw, ale mogłabym czytać takie książki bez końca!), atmosfera wokół niego jest ponura, mieszkańcy dziwni, gdzieś w tle czai się zło. Ludzie żyjący dzień w dzień obok siebie w małej społeczności wydają się doskonale obywać bez świata z zewnątrz, są też wyjątkowo nieufni w stosunku do przybyszów i nie witają McCarnisha z przesadną gościnnością. Ba! Traktują go jak intruza pragnącego poznać ich tajemnice. A tych mają wiele!
Są w „Miasteczku...” nawiązania do prozy Stephena Kinga i do serialu Davida Lyncha „Miasteczko Twin Peaks”. Odpowiednio dawkowany nastrój, nieźle oddany klimat miejsca odciętego od cywilizacji, ludzkich obaw i obsesji. Gdzieś w duszy pobrzmiewa muzyka Angelo Badalamentiego, wraca wspomnienie niedomówień i specyfiki mikrokosmosu małego miasteczka, ludzi doskonale się znających, a przecież w gruncie rzeczy zupełnie sobie obcych.  I chociaż Mortka nie popadł w kicz i schematyzm opisując amerykańską prowincję, zastanawiam się dlaczego akcji nie umieścił w Polsce?  Czyżby u nas nie było obszarów wystarczająco odludnych?
Źle nie jest, wybitnie niestety też nie. Ot, średnia krajowa z tendencją zwyżkową.
Moja ocena: 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz