Przemysław Borkowski, Hotel Zaświat, Oficynka, Gdańsk 2013,
311 s.

Zacznijmy od tego, że pan Bałtroczyk popełnił wielkie
nadużycie rekomendując „Hotel Zaświat” następująco: „«Lśnienie» sobie obejrzyj,
szybciej zaśniesz!” Bo książka Przemysława Borkowskiego tak ma się do „Lśnienia”
jak pisarstwo Katarzyny Grocholi do prozy Simone de Beauvoir. Kuriozalnie
kończy się również druga rekomendacja (Roberta Górskiego): „(...) brak
ortograficznych błędów - w Hotelu Zaświat warto zatrzymać się na dłużej”. A ja,
głupia, sądziłam do tej pory, że poprawna ortografia to uzus, o którym nawet
się w przypadku tekstu literackiego nie wspomina!
Nie wiem, co Przemysław Borkowski chciał przekazać pisząc „Hotel
Zaświat”. Książka przez większą część nuży po prostu. Tytułowy bohater szwenda się
po rodzinnej miejscowości, rozmawia z ludźmi, obdarowywany jest dziwacznymi
opowieściami, które niestety przytacza w całości, czym nuży jeszcze bardziej. Czasami
ma zwidy, czasami znajdzie część ciała, czasami poględzi o istocie zła. Nic ciekawego
się nie dzieje prawie do ostatnich stron książki. Finał zaś, w zamierzeniu ekscytujący
i nieoczekiwany, jest po prostu mieszanką „inspiracji” z filmów „Siedem” i „Boxing
Helena”. Nic nowego Borkowski nie wymyślił. Nie znam jego twórczości jako
kabareciarza, ale powinien przy niej pozostać, bo pisarzem jest raczej miernym
i nawet pisanie bez błędów ortograficznych tu nie pomoże.
W sumie nie bardzo wiadomo, czym miał być „Hotel Zaświat” –
tęsknotą za dzieciństwem, traktatem o złu, zbiorem bajań nudzących się ludzi,
thrillerem psychologicznym? Do mieszania gatunków też trzeba mieć dryg, a tego
pan Borkowski nie posiada.
Książka dobra do czytania w poczekalni u dentysty. Bo nawet
borowanie będzie wytchnieniem od perypetii pana Rozkrocznego, aspiranta Kota i
biznesmena Wrony.
Moja ocena: 1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz